Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Znakowanie kotów - kontrowersyjny temat


Mocą prawa od kilku już lat zabronione jest okaleczanie zwierząt poprzez "poprawianie" ich wyglądu zewnętrznego czyli ucinanie ogonów i przycinanie uszu. Dotyczyło to oczywiście psów, szczególnie rasowych, hodowlanych.
Człowiek nie wiem czemu wpadł na "genialny" pomysł, by psa skrócić o długość ogona albo zmniejszyć naturalnie sterczące uszy. Nikt się nie pytał zwierzaka, czy godzi się na tak dziwaczne zabiegi albo jaki woli mieć ogon.
Człowiek wykazał się niebywałą butą traktując instrumentalnie istotę, którą sprowadził pod swój dach. Nawet kupując zwierzę w celu dochodowym, nieludzkim jest zadawać świadomie krzywdę, tym bardziej, że w relacji z człowiekiem zwierzę zawsze jest na pozycji straconej, bezradne wobec aktów  przemocy i agresji. Na szczęście petycje i głosy zdroworozsądkowe zwyciężyły i mocą ustawy zakazane zostały takie działania.
Temat zamknięty jeśli mamy na uwadze psy, jednak powrócił za sprawą kotów. 
 
Podstawą działania FKM jest ograniczanie populacji kotów wolno żyjących. Jest to priorytetowa dziedzina realizowana przez cały rok, nie tylko okazjonalnie w czasie Akcji prowadzonej przez lokalne władze. Jeśli na danym terenie, gdzie działa Fundacja, urząd gminy czy miasta nie prowadzi akcji wspierania sterylizacji, całkowity ciężar finansowy spoczywa na Kociej Mamie. Zabiegamy o to, by standardy adopcyjne były jednakowe dla całej organizacji. Dotyczy to również Filii. Koty adopcyjne po ukończeniu 6 miesiąca życia trafiają do lecznic na właściwe dla ich płci zabiegi eliminujące aktywność płciową. Koty z interwencji po zabezpieczeniu jeśli nie rokują socjalizacji, wracają w naturalne środowisko, w miejscu dawnego bytowania. Dla oznaczenia, że były sterylizowane lub kastrowane,  lekarze współpracujący z Fundacją nacinają ucho. Czynność ta przeprowadzana jest w trakcie zabiegu, w pełnym znieczuleniu, tak więc kot nie odczuwa bólu. Rana jest zaopatrywana preparatem zapobiegającym krwawieniu.
 
I właśnie to małe nacięcie, które dla wszystkich było wyraźną wiadomością o przeprowadzeniu zabiegu, podzieliło świat kociarzy na dwa obozy, zwolenników i przeciwników.
Spór na szczeblu administracyjnym, na poziomie wojewódzkiego lekarza weterynarii trwał kilka lat. Napisano setki pism, powoływano zespoły robocze by rozpatrzyć wszelkie aspekty problemu, zaangażowani w temat zostali również analitycy ustaw i prawnicy. Dla mnie kompletnie dziwne i niezrozumiałe było jak z tak błahego powodu wywołano konflikt, w który podzielił pracujące na terenie Łodzi organizacje pro zwierzęce.
 
Stanowisko FKM było od początku sporu było jasne: optujemy za znakowaniem zwierząt bezdomnych poddawanych zabiegom. 
Zawsze w podejmowaniu decyzji fundacyjnych kierują mną te same przesłanki: racjonalna analiza faktów, pozbawiona emocji własnych, wolna od sugestii osób trzecich.
Tym razem było tak samo. Po burzliwej dyskusji, jaką przeprowadziłam z koordynatorką Magdą i Anią, Madzia prawniczka wystosowała pismo do Urzędu określające nasze stanowisko. 
Spór trwał, ludzie się kłócili, my przestałyśmy komunikować się z Urzędem, czas bowiem jest dla nas zbyt cenny, by tracić go na akademickie spory i niestety robiłyśmy swoje, czyli koty złapane przez ludzi Fundacji były znakowane, z całą świadomością potencjalnych konsekwencji.
 
Minęły lata i z przyjemnością stwierdzam, że moje argumenty wreszcie przebiły się przez mur administracyjnej indolencji i koty w obecnej Akcji są znakowane. Chciałoby się rzecz: wreszcie ktoś faktycznie zatroszczył się losem kota.
Dlaczego z takim uporem FKM  zabiegała o znakowanie kotów? 
Oto najważniejsze argumenty na poparcie mojego stanowiska:
1. Dobro kotów dzikich, totalnie nie wykazujących symptomów socjalizacji z człowiekiem. To byłą i jest najważniejsza kwestia. Kot dziki w środowisku dla siebie obcym bardzo się stresuje, każdy pobyt w lecznicy naraża go na kontakt z tysiącem obcych zapachów i dźwięków. Koty źle znoszą transport, szamoczą się w kontenerach, kaleczą nosy i głowy, są przerażone i zdezorientowane.
2. Lekarze bardzo często wykonują zabiegi sterylizacji bocznym cięciem. Brak naciętego ucha skazuje kota na podanie kolejnej narkozy i zabieg, bo jeśli nie ma cięcia w linii białej kociego brzucha, gdzie przeważnie dokonuje się cięcia w przypadku zabiegów czynionych metodą kalsyczną, weterynarz otwiera brzuch i szuka narządów rodnych.
3. Koty migrują. Jest to zjawisko naturalne, a nacięte ucho jest informacją dla opiekuna stada, że futrzak miał kontakt ze świadomym karmicielem
4. Opiekunowie kotów z czasem z przyczyn losowych zmieniają miejsce zamieszkania, niekiedy zmusza ich do tego wykonywany zawód, czasem jak to w życiu, umierają i osoby przejmujące po nich opiekę mają jasno określoną i sytuację odnośnie zabiegów. W momencie kiedy pojawi się kot nowy, tylko on odławiany jest na operację.
5. Są stada, które tworzą koty umaszczone identycznie, w takiej populacji trudno zapanować nad niechcianymi miotami, jedna kotka i niekastrowany kocur stanowią bombę zegarową.
 
Mam nadzieję, że tych kilka argumentów przekona oponentów znakowania kocich uszu. Dodam, że w przypadku kotów dzikich jest to moim zdaniem jedyny właściwy i skuteczny sposób. Nie ma racji bytu czipowanie, bo czytniki nie są doskonałe, a by je sprawdzić i tak trzeba kota złapać i podać narkozę. Tatuaż w ucho wewnętrznym jest kompletnie niewidoczny, kolczyk czy obrączka też nie są dobrym pomysłem z uwagi na fakt, że kot chodzi po dachach, płotach i drzewach, zawsze zachodzi obawa, że może to być przyczyną jego okaleczenia, jeśli się o coś zaczepi.
 
Tak więc cieszę się bardzo, że wreszcie koty mają znaczone uszy. Wolę nie myśleć ilu kotom zadano niepotrzebny ból i stres, bo człowiek miał rozterki z cyklu dziwne! 
 
Wpis: 22.04.2015