Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Znajoma rampa


Czytając wiadomości z poczty fundacyjnej, staram się być na bieżąco w temacie komunikacji między FKM, a opiekunami kotów. Nie muszę odpisywać na zapytania, prośby o wsparcie ani udzielać porad, dziewczyny mają już taką wiedzę, że moja ingerencja nie jest potrzebna.
Czasem zdarza się, że przekazuję maila wolontariuszce, jeśli problem mieści się w jej zakresie kompetencji, nieraz podpowiem sposób w jaki poprowadzić ma interwencję. Przeglądając  te wszystkie pisma, odbieram emocje i uczucia jakie im towarzyszą.
Ludzie bezwiednie pisząc proste komunikaty do Fundacji, opowiadają je w taki sposób, że my po latach pracy wiemy czy ich postawa jest roszczeniowa czy prospołeczna. Miła czy agresywna.
 
Od jakiegoś czasu na skrzynkę zaczęły napływać wiadomości z pewnej firmy. Oczywiście historia typowa, bardzo na miejscu, szczególnie porą wiosenną
Pan pisze, że sądził, iż dotąd karmił trzy koty. Cóż, któregoś dnia okazało się, że "kocury" były uprzejme urodzić małe smarki. Pan nie wie, jak ma postępować w nowej dla siebie sytuacji i prosi o radę. Środowisko jest przyjazne, wszyscy koty karmią, futrzaki mają budę i dużo zakamarków, gdzie mogą bytować, tylko chciałby prosić o wskazówki, jak ma się zachowywać, żeby nie popełnić błędu.
 
Komunikację z panem Romanem przejęła Magda. I tak przez kilka tygodni śledziłam maile przychodzące z pewnej skrzynki firmowej biura mieszczącego się gdzieś między Fabryczną a Przędzalnianą. Kociaki zaś rosły sobie bezpiecznie pod czujnym okiem opiekuna.
Bardzo mnie urzekło ciepło, serdeczność i ogromne zaangażowanie, z jakim nieznany mi mężczyzna przesyłał wiadomości z kociego podwórka. Niezwykle miło czytało się jego listy, były takie nasycone uczuciem, przejęciem, ale jednocześnie bardzo spokojne, rozważne. Od razu się czuło, że to wyjątkowo uroczy i dobry człowiek.
Pierwsze wspólne ustalenia były standardowe: maluchy do 6 tygodnia są z matką, potem zajmuje się nimi Fundacja, a pan Roman zajmuje się sterylizacją.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem, do chwili, kiedy pojawił się problem niesamodzielnych kociaków z Konina. Cała Fundacja szukała mamki. Z uwagi na fakt, iż nie usypiamy ślepych miotów, koordynatorki mają dokładne informacje, gdzie rosną małe smarki, które my popularnie nazywamy dojrzewającymi. Dlaczego tak? Z prostego powodu - dorastają spokojnie do chwili, kiedy same jedzą i my możemy je przejąć, by zająć się adopcją.
Czas naglił, Emilia i Magda dzwoniły do opiekunek, pytając na jakim etapie rozwoju są kociaki, czy już na tyle duże, żeby je odłączyć od matki i dać jej inne na wykarmienie. Niestety w każdym miejscu maluchy były bądź zbyt małe, albo zwyczajnie opiekun nie chciał współpracować. Cóż i takie bywają przypadki...

Wtedy Magda przypomniała sobie o kociakach, którymi opiekuje się pan Roman, dała mi kontakt do niego i mówi:
- Spróbuj Szefowa, może ten pan pomoże...
I nie pomyliła się.
Kiedy naświetliłam problem, nie było chwili wahania, żadnego sprzeciwu czy szukania wykrętów.
- Skoro mogę pomóc ja i kotki, którymi się opiekuję, jesteśmy do dyspozycji - stwierdził pan Roman.
Umówiliśmy się na telefon, jak będę zbliżać się do Łodzi, razem pojedziemy zamienić kocięta.
Świetnie, oby więcej takich ludzi wokół Fundacji!!!

Wszystko odbyło się według wcześniej ustalonego scenariusza. Pan Roman czekał na mnie w umówionym miejscu, potem pojechaliśmy zamienić koty i kiedy zobaczyłam miejsce, gdzie mieści się jego firma, krzyknęłam bardzo zdziwiona:
- Ja znam te rampy! Tu kiedyś pracował mój ojciec, karmiłam tu koty! Koty były tu od zawsze, jak zresztą na całym Księżym Młynie!
 
Czy to dzieje się przypadkiem? Że coraz częściej wracam na podwórka dawna już zapomniane? Po co wołają mnie tam koty? 
A pan Roman? Cóż, jest taki jak sądziłam - bardzo pomocny, chętny do współpracy i ogromnie przejęty losem małych smarków, ich matek, całą przygodą, której jest bohaterem.
Tłumaczył się też nieśmiało, jakby przepraszał:
- Wie pani, ja sądziłem, że karmię kocury, nawet bym nie przypuszczał. A kiedy te kotki się okociły, byłem przerażony i zacząłem szukać jakieś Fundacji...
- No i bardzo dobrze - stwierdzam stanowczo - od tego przecież jesteśmy!
 
Maluchy z Konina bez najmniejszych problemów zostały zaakceptowane przez obie kotki, które wymyły je, nakarmiły i przejęły opiekę. Mądrale szare!!!
- Ma pan chwilkę? - pytam, kiedy już wiem, że dalsza nasza obecność nie jest konieczna.
- Tak, oczywiście. 
- No to mam dla pana niespodziankę, pozna pan Magdę! To ta dziewczyna, z którą pan ma kontakt mailowy.
I miał pan Roman trochę atrakcji, jak to ze mną zawsze bywa. Jacek tylko objaśniał: 
- To jest kobieca Fundacja, ale pomagają i panowie. Ja jestem od zadań specjalnych, wożę szefową na adopcje i po koty, jeździmy po całej Polsce, moja córka też jest wolontariuszką, działa moja żona, brat, to taka rodzinna Fundacja.
Trochę współczuję panu Romanowi, bo to jak na pierwszy raz zbyt dużo informacji. Patrzy to na mnie, to na Jacka...

- Nie wiedziałem, że w Łodzi jest taka organizacja..
I zaczynają padać pytania:
- Ile Was jest? Co jeszcze robicie? Co to jest TM? A filie? Szpital i dzieci? Jakie protezy? - pyta, pyta, pyta...
Nawet nie zauważa jak znajdujemy się przed domem Magdy. 
- Poznajcie się! Magda - Romek.
Magda zabiera Romkowe koty, teraz jej kolej.

Pan Roman ściska mnie na pożegnanie i mówi:
- Jestem bardzo szczęśliwy, że poznałem Cię dziewczyno, no i Fundację!
- Wiem, z nami bardzo dobrze zawsze układa się współpraca, tylko szczere chęci muszą być z obu stron, a tu jak widać są.

Rozstajemy się radośni w słoneczne południe, każde z uczuciem lekkości w sercu wraca zająć się rodzinnymi obowiązkami. W końcu jest niedziela i czas na bycie z najbliższymi... Może jakiś obiad uda się przygotować, a nie tylko za kotami biegać? 

Bogusia z Anią ślą sms z Konina: "Iza jak nasze maleństwa?", "Mają się dobrze"!
Ale po kilku godzinach nadal kręcę się jak niemądra, trudno - dzwonię.

- Panie Romku, przepraszam, wiem, wiem że jest niedziela, ale ja muszę sprawdzić czy wszystko w porządku z moimi maluchami, nie usnę spokojnie... Czy ja mogę tam wejść na teren? 
- Ja o tym samym myślałem Pani Izo!!! Spotykamy się na miejscu za pół godziny.
- Wie pan, może i panikuję, ale nie umiem inaczej...
- Rozumiem, a ja naiwny sądziłem, że dla pani to już rutyna, a tu kolejna niespodzianka! Widzimy się zatem niebawem.
 
Obawy okazały się niepotrzebne, ale ja z czystym sumieniem mogłam napisać na fejsie dziewczynom: 
- Moje drogie, jest dobrze! Akcja się powiodła, pełen sukces, teraz czekamy na relację od Romka!
 
A rano na skrzynkę przyszedł mail: 
"Droga szefowo, melduję, że kociaki śpią grzecznie, kotki leżą w pobliżu, jest dobrze, życzę miłego dnia Romek."
Patrzę na godzinę nadania wiadomości - 5 rano - uśmiecham się pijąc pierwszą kawę, u mnie na zegarku jest piąta zero pięć!!!
Ktoś podobnie wcześnie zaczyna dzień... Fajnie.
I tak od dwóch tygodni, codziennie pijąc poranną kawę, czytam relację od Romka.
Bardzo się cieszę, że nowoczesność i technika XXI wieku miesza się z miłością do kotów, jednoczy ludzi, pomaga im się poznać, ułatwia komunikację, porozumienie w kwestii podejmowanych decyzji, ale co ważniejsze łączy i pomaga zaoszczędzić czas we wspólnym działaniu na rzecz braci mniejszych.
Czekam na informację: szefowo koty są samodzielne, można szukać domów!
 
Wpis: 24.06.2013