Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Zlecenie Magdy


Dzięki mojej Magdzie miałam okazję poznać sympatyczną parę starszych ludzi, duet niezwykły opiekujący się kotami bezdomnymi gdzieś na Bałutach.
Sytuacja raczej nietypowa jak dla kociarzy od lat ponad 40! Zamieszkują blok w jednej z dzielnic starej Łodzi, obok jest schludny ogródek, bardzo zadbany, gdzie rosną wysokie świerki i tuje. Jest siedlisko do grilla, domki dla kotów, wydzielone są kwiatowe rabaty - jednym słowem mówiąc obraz jak z bajki.
Na podwórku bytuje stado około 7 kotów. Ile jest ich faktycznie, nikt nie wie. Żerują w kwadracie kilku ulic, blok, w którym znalazły kocich opiekunów, jest jedną z ich licznych stołówek. 
Koty są dzikie. Znają karmicieli, doskonale odgadują pory, w których zjawiają się pełne miseczki, ale nie wykazują najmniejszych oznak potrzeby socjalizacji z człowiekiem. 
 
Co roku w marcu szaleją jak nakazuje natura. Kotki nawołują kocury, te się gryzą walcząc o ich względy, mieszkańcy budzą się w nocy słysząc te kocie amory. Po kilku tygodniach rodzą się młode. Jedne są łupem ptaków, inne chorób, jakieś małe ma pecha spotkać psa na swojej drodze bądź głupiego człowieka i tym sposobem niekiedy z miotu nie ostaje się ani jedno. 
Opiekunowie to para w wieku słusznym - pan po zawale, pani z pogarszającym się wzrokiem, jest jeszcze jakaś miła karmicielka w klatce obok, ale ci ludzie mimo że mają wielkie dobre serce, nie bardzo wiedzą, jak rozwiązać problem.
 
Pani Teresa jest przedsiębiorcza. Z uporem kontaktowała się z lokalną łódzką telewizją, dzwoniła kilka miesięcy zmuszona dylematem: wykupić leki dla męża czy puszkę karmy... Wiadomo - wybór dla każdego byłby oczywisty.
Koty najpierw dostały zmniejszone racje, potem miska wystawiana była już raz na kilka dni... One jednak uparcie czekały patrząc wymownie w balkonowe okno. Serce się opiekunce krajało...
I wtedy odezwała się dziennikarka z telewizji. "Mam dla kotów karmę w ramach wsparcia czy mogę przy okazji nakręcić program?" 
"Oczywiście nie wiedzę problemu, może więcej ludzi nam pomoże."
Po pewnym czasie ekipa pojawiła się znowu. Wiadomo, potrzebny był kolejny program tematycznie związany z kotami.
Tym razem padła obietnica: "Pomożemy pani przy sterylizacji stada". 
Pani Teresa ucieszyła się, bo mocno przeżyła śmierć ostatniego miotu. Z ogromnym bólem opowiadała przed kamerą o tym przykrym incydencie, dziękując jednocześnie za zaangażowanie i serce.
Mijały kolejne miesiące. Karma się skończyła dawno, kolejne kotki są w ciąży, a kontakt z przemiłą panią z telewizją nagle się urwał. Z czasem przestała odbierać telefon już nawet nie tłumacząc się brakiem czasu...
Pani jest rozżalona, jak łatwo ci młodzi składają obietnice... Co za bezduszne czasy...

Ruszył program Urzędu Miasta, w ramach którego karmiciele mogli się starać o otrzymanie karmy dla bezdomnych i tym sposobem pani trafiła na moją Magdę, opowiedziała kocią historię, wylała wszystkie żale. Magda mimo, że jest prawniczką, ma niesłychanie miękkie serce, zadziwia mnie, jak życie łączy te sprzeczności. Z racji zawodu powinna być twarda, zimna, wyważona, a Magda jest jedną wielką dobrocią, wrażliwcem z cyklu "głośniej krzyknę ona płacze". Nie jest łatwo być najbliższą asystentką Szefowej, tym bardziej, że odpowiada za stronę formalno-prawną działania Kociej Mamy. Magda każdy dokument sygnowany logo Fundacji musi tak przygotować, żeby był zgodny z przepisami, zna wagę swojej pracy, bo od jej kompetencji i rozwagi zależy nasza zgodność z literą prawa.
I tak od kilku miesięcy systematycznie Madzia przypomina: "Szefowa jest w planie łapanka na Prusa, ta sympatyczna pani czeka ze swoim stadem". 
Wreszcie znalazłam chwilkę, ustaliłam termin i pojechałam z Renatą na rekonesans. Przy okazji złapałyśmy kotkę, która rodzi liczne mioty generalnie od 5 do 7.
 
Wszystko się zgadzało z relacją Magdy. Szkoda że i zachowanie mieszkańców  bloku też było typowe dla takich sytuacji: niby brak oficjalnych karmicieli, na czas akcji miały zniknąć wszystkie miski, a mimo to koty drwiły z nas, bo oczywiście zostały solidnie nakarmione. Nawet podczas naszego pobytu z balkonów spadały worki foliowe, a w nich gorące jeszcze kotlety schabowe.
Pani Teresa była zakłopotana takim obrotem interwencji, my przyjęłyśmy to w sumie z humorem, bo przecież co druga osoba sądzi, że my tak z nudów biegamy po Łodzi łapiąc koty bezdomne...

Reasumując - ze stada 7 bytujących, 2 są zabezpieczone przez schronisko, jedna już jest po zabiegu w Przychodni Pies czyli Kot, jednego czarnego kocura złapała pani sama ładnie włączając się w akcję, a Renata zawiozła go do Lecznicy Cztery Łapy. Zostały do złapania jeszcze 3 o płci niewiadomej. Bożena przygotowała apel do mieszkańców, by do odwołania nie karmili kotów i działamy, by odłowić wszystkie.

Skutkiem ubocznym nieudanej łapanki była edukacja o działaniu Fundacji, o wolontariacie, o braku czasu, o problemach lokomocyjnych. Spokojnie stojąc sobie na słoneczku i obserwując oporne koty, opowiadałyśmy pani o tym jak nas traktują karmiciele, jakie mają roszczenia, wymagania... Oczy pani Teresy robiły się coraz większe ze zdumienia: 
- I mimo wszystkie nie rzucacie tego w diabły? Macie jeszcze serce i chęć do tej pracy? I nikt wam za to nie płaci? - Kręciła głową co rusz. - Jesteście naprawdę kochane dziewczynki.
- A pani co ma z tego, że od 30 lat ugania się za kotami i szarpie z sąsiadami? Na co pani to latanie zimą za kotami, w tym wieku powinna pani grzecznie siedzieć w fotelu i oglądać łzawe telenowele -  teraz ja udaję zdziwienie.
- No bo ja je kocham! No tak macie rację! Kociary z krwi i kości to dziwne istoty, byle co ich nie zniechęci. - konkluduje.
Magda miała w 100 % rację! Fajna ta pani, taka trochę z naszej bajki, dziwaczka, optymistka, mimo wieku ufna i naiwna, ale mądra i rozsądna jednocześnie.
 
Wpis: 23.03.2015