Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Zlecenie Heather

  • Koty Soni
    Koty Soni

Kiedyś wykończy mnie ta Fundacja, to tylko kwestia czasu! To moje ulubione powiedzonko. Wszyscy je znają i kiedy wygłaszam je będąc totalnie zezłoszczona, nikt nie traktuje tego poważnie. Moje emocje muszą gdzieś ujść.
Teraz, kiedy Magda przesłała mi wiadomość z poczty fundacyjnej w oryginale, dobrze, że siedziałam, bo bym padła z wrażenia.
Informacja była w języku angielskim. Nie każdy ma talent do języków. Jak mam pomóc skoro nie rozumiem czego ode mnie oczekuje jakaś Heather?
I zaczęły się schody. 
Okazuje się że nie tylko ja mam problemy z angielskim. Proszę jedną, drugą, trzecią wolontariuszkę, żeby mi posłużyła za tłumacza, a tu nagle okazuje się, że jak już umie przeczytać, to odpisać już niekoniecznie. 
 
Z tekstu wynika, że w Nowosolnej nieopodal Łodzi mieszka małżeństwo, ona - Brytyjka, on- Hiszpan, żadne nie mówi słowa po polsku, zapowiada się ciekawie. Czytam dalej: Pani jest kociarą, karmi okoliczne koty, leczy, płaci za operację, ale niebawem wyjeżdża do Warszawy, wiec stado kotów zostanie bez opieki. Są małe, matki nie sterylizowane, koty bytują na terenie bezpiecznym dla nich, ale tak na prawdę nikt nie przejmuje się ich losem... Więc Pani prosi Kocią Mamę, by zajęła się nimi. A jak trafia na fundację? Oczywiście przez moją Ankę odpowiedzialną za wypożyczanie sprzętu. Pięknie. Są koty trzeba pomóc. 
Musimy tam pojechać - stwierdzam - przez maile to będziemy ustalać interwencję przez rok. Ania pojedziesz ze mną?
Połowa sukcesu za mną, dziewczyna płynnie rozmawia, ale kto będzie służył za pisarza? 
Sytuacja patowa, te co biegle piszą są na wakacjach. Znowu jestem  w punkcie wyjścia.
Ale ja zawsze spadam na 4 łapki, jak przysłowiowy kot.
 
Wracając z wizytacji w Piotrkowie zadzwoniła do mnie, mówiąc delikatnie, rozemocjonowana pani. 
- Pani Izo dostałam kontakt z lecznicy Zwierzętarnia, złapałam dziś dwa małe kociaki, są chore, mają zaropiałe oczy, koci katar, wychudzone, one umrą, ja nie mogę ich zabrać do domu, a nie  miałam sumienia odwrócić głowę - płacze.
No zaraz wybuchnę.
- Droga pani - cedzę wolno słowa - jakby mi wszystkie nadwrażliwe osoby zaczęły znosić chore kociaki do moich współpracujących lecznic, mogę zamykać fundację, nikt nie zapanuje nad chaosem! Postawiła mnie pani przed faktem, nie jest to komfortowa sytuacja dla żadnej z nas. Jestem oburzona!!!
Bożena milczy, niby jest skupiona na prowadzeniu auta, nie komentuje, nie zadaje pytań, jeździ ze mną już tak długo, że daje mi czas, bym mogła ochłonąć, nie dolewa oliwy do i tak palącego się ognia.
- Czekam na pani propozycję - mówię nadal wściekła. 
- Będę pomagała tam, gdzie pani mi wskaże, ale nie wezmę kotów na DT, zbyt się z nimi identyfikuję, nie umiem się rozstać, wróciłam niedawno z Gdańska. Działania na rzecz tamtejszych kotów bezdomnych wypaliły mnie. 
- Mogła tam pani zostać - ktoś inny był miał z panią problem. Wiem, że nie jestem miła.
Kiedy padło słowo "przepraszam" złapałam oddech, wzruszyłam ramionami:
- I co mi z tego, koty blokują mi lecznicę, droga pani. Muszę pomyśleć, proszę zadzwonić za godzinę.
- Co zrobisz Szefowa? - pyta Bożena - pani zachowała się niefajnie. 
- Wiem, ale są koty i to jest najważniejsze.
 
- Co pani robi prywatnie? - pytam Sonię, bo tak ma na imię dziewczyna, od której mam w prezencie dwa szaraki z Karolewskiej.
- Jestem na rencie, ale biegle władam angielskim i francuskim, mam auto, jakby co jestem do dyspozycji.
No pięknie. 
- Dobrze, zatem w sobotę zapraszam na wycieczkę, pojedziemy do Nowosolnej, sprawdzimy Twoje umiejętności.
I szybko opowiedziałam o Angielce i jej podopiecznych.
 
Kiedy poznałam Sonię polubiłam ją momentalnie, faktycznie konstrukcja psychiczna bardzo empatyczna, to dobra osoba, ale taka, które trzeba chronić. Nie nadaje się na walkę, a już tym bardziej na sytuacje stresowe czy opiekę nad chorymi kociakami. Rozpadłaby się emocjonalnie.
Heather okazała się przemiłą wrażliwą istotą, opowiedziała całą historię kociej gromady, którą się opiekuje.
Przy pysznej kawie obie z tłumaczką dzieliły się chusteczkami, bo obie płakały,  gdy jedna opowiadała kocią historię. Soni wystarczył sam obowiązek tłumacza, by miała mokre oczy.
My z Ania patrzyłyśmy zdumione, co te kobiety wyprawiają. Jest fundacja, która decyduje się przyjąć 7 kociaków do adopcji, jest lecznica, gdzie można te 3 matki poddać sterylizacji w ramach programu UMŁ, koty są łagodne, nie trzeba nastawiać łapki. Dlaczego więc obie płaczą? Dziwna sytuacja.
- Ania, my już chyba serca nie mamy, dobrze, że został nam rozum. - nie mogłam się powstrzymać od komentarza.

W drodze powrotnej Sonia opowiadała nam o swoich działaniach, o emocjach, które im towarzyszyły.
Boże, co ta dziewczyna by zrobiła, gdyby miała podejmować moje decyzje. Mało kto wie, że moim lekarstwem na stres jest śmiech, żartuję, bagatelizuję, ale  w środku jestem kłębkiem nerwów.
 
- Fundacja odciska na Twej buzi piętno - powiedziała mi ostatnio Ania G. - Już nie jesteś taka wesoła i beztroska jak kilka lat temu. Popatrz na swoje zdjęcia, masz coraz bardziej smutne oczy, mimo że starasz się uśmiechać pozując do zdjęcia. To te koty: Walentka, Pituś, Lola, Szola, Maryla... Walka o nie zabija Twoją radość z bycia Szefową. Kto Cię zna i rozumie, widzi ile nerwów, serca kosztuje Cię Fundacja, wcale się nie dziwię, że kiedy stajesz na krawędzi wytrzymałości, pada hasło "zamykam Fundację"! Mocniejsi od Ciebie nie daliby rady nieść tego, co los, ludzie i koty Tobie wkładają na barki - na koniec dnia takie podsumowanie usłyszałam od mojej przyjaciółki. Ma rację!
 
Ale mimo wszystko jestem zadowolona. To był dobry dzień. Interwencja przebiegła pozytywnie, teraz opiekę nad działaniem Heather przejmą Sonia i Ania, nie przewiduję żadnych nieprzewidzianych atrakcji. Dziękuję dziewczynom za pomoc bycia moimi tłumaczkami, jednak mam z nimi dobrze!
 
Wpis: 25.08.2014