Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Zapobieganie bezdomności zwierząt - Konferencja od patronatem NIK


Z udziału we wszelkich spotkaniach i konferencjach skutecznie wyleczyło mnie zachowanie działaczy pro zwierzęcych, prezesów organizacji i samych urzędników, którzy piastowali stanowiska obligujące do kontaktu z ludźmi zajmującymi się pracą społeczną na rzecz zwierząt. Na początku, kiedy powstała Kocia Mama, sumiennie ja bądź prezesowa uczęszczałyśmy na te posiedzenia. Trwały kilka godzin, każda dyskusja kończyła się kłótnią, nigdy nie wypracowano wspólnego stanowiska. Podnoszone na nich tematy były tak błahe i oderwane od realnej pracy, tak dziecinne i naiwne, że wtedy powstało moje powiedzenie: takie głupoty opowiadają, że aż zęby bolą, nie mam czasu wysłuchiwać tych bajek.

Jeszcze przez chwilkę próbowałam coś zmienić w świadomości jednego czy drugiego urzędnika. Nawet poszłam z Magdą na wizytę do Kuratorium Oświaty, przedstawiłam pomysł na wspólną edukację. Nie miałam żadnych roszczeń, prosiłam tylko o odrobinę sympatii i poparcia w łódzkich szkołach i gimnazjach, zachęcenie dyrektorów do zapraszania Fundacji. Mało jest bowiem organizacji, które mają tak bogatą i różnorodną ofertę edukacyjną, oraz tak fachowo i rzetelnie przygotowane edukatorki.
Efekt wizyty to kompletne rozbawienie urzędnika, który nas przyjął:
- Czy panie się może nudzą? Pracują panie zawodowo?
Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Wychodząc stwierdziłam:
- Boże, tacy ludzie kształtują naszą młodzież!

Edukację prowadzimy mimo wszystko. Szkoły zapraszają nas chętnie, bo są na szczęście dyrektorzy i pedagodzy, którzy doceniają pracę, jaką wykonujemy. Od lat mamy grono szkół, w których systematycznie prowadzone zajęcia zmieniają światopogląd młodzieży, ale mają  także istotny wpływ na zachowanie ich rodzin, znajomych i przyjaciół. Konsekwentna praca u podstaw przynosi wymierne efekty, koty są zabezpieczane, rodzi się mniej kociąt, pojawiają się w piwnicach czyste miski z jedzeniem i piciem, stawiana jest kuweta a pod blokiem czy w parku coraz częściej widzimy śliczne kocie budki.

Upór, odpowiedzialność i konsekwencja - to chyba  moje najważniejsze cechy.

Edukacja łączy się bezpośrednio z realną pracą.
Konsekwentnie najważniejszym działaniem jest sterylizacja i kastracja. W tym zakresie prowadzimy działania kompleksowe: zabezpieczamy koty wolnożyjące, adopcyjne powyżej 6 miesiąca życia są obowiązkowo poddawane zabiegom a maluchy oddawane do adopcji z bonusem, z którego wszyscy chętnie korzystają. O ile mi wiadomo, tylko FKM partycypuje częściowo w kosztach zabiegów, refundując sterylizację i kastrację.
Mimo liczby wydawanych kociaków, jesteśmy w stanie utrzymać ten poziom pracy.

Naiwnie sądziłam, że skoro w życie weszła ustawa o ochronie zwierząt, to odpowiednie rozdysponowanie środków finansowych celem ograniczenia populacji kotów wolnożyjących będzie podstawą do określonych decyzji i działań. 
Po raz kolejny byłam w będzie.

Z chwilą, kiedy przedstawiałam propozycję, by znaczyć koty poddane zabiegom, ale tylko te nieadopcyjne, rozpętałam burzę. Na nic zdały się moje wizyty u wojewódzkiego i powiatowego inspektora weterynarii, znaczenie kotów postrzegano jako zmianę jego wyglądu poprzez okaleczanie. Na nic zdały się tłumaczenia, że większym stresem jest wielokrotne odławianie, że marnujemy społeczne - czyli budżetowe - czyli nasze pieniądze.
Żadne racjonalne, emocjonalne czy zdroworozsądkowe argumenty nie trafiały do serc, wyobraźni ani rozumu.
Z przerażeniem zrozumiałam, jak bardzo zmienia się punkt widzenia od przysłowiowego punktu siedzenia. Znałam tych weterynarzy jeszcze z czasów, kiedy koty na zabiegi woziłam do schroniska. Wtedy rozumieli zasadność znakowania. Teraz powoływali biegłych prawników, by analizowali pisma, jakie słałyśmy z Magdą, broniąc tych biednych zwierząt, będąc jedynymi, które odważyły się o nie walczyć. Inni pokornie schowali głowy w piasek, przyjmując głupie argumenty, jako podstawę ich pracy i postępowania podczas interwencji.

To bezduszne zachowanie urzędników weterynarzy radykalnie wpłynęło na moją decyzję: systematycznie z uporem ignorowałam każde zaproszenie na urzędowe spotkania.
Dodam, że mimo groźby, że zostanę ukarana, nadal znaczyłam koty z pełną świadomością konsekwencji, jakie mogłam ponieść.

Minęły lata.

Doszło do paradoksu kolejnego. Fundacja stricte kocia, działająca skutecznie, prężnie, z ogromnym doświadczeniem, nie współpracuje z włodarzami miasta.

Znam wiele osób w Łodzi i nie tylko. Pomagam, jeśli tylko mogę. Mam przyjaciół i wrogów jak każdy, kto nie mieści się w schemacie - mam tego świadomość. Nie przeszkadza to mi w pracy.

Kiedyś poznałam pana Krzysztofa Kwiatkowskiego. Nie był wtedy prezesem NIK-u. Poznał Fundację, zrozumiał ogrom pracy i problemy, które spędzały mi sen z powiek. Nie muszę dodawać, jakie wrażenie zrobiła moja kocio ludzka rodzina. 
Lata mijały, spotykaliśmy się na kociomaminych Galach. Bacznie obserwował naszą pracę, mądrzy ludzie rozumieją się bez zbędnych słów, właściwie i trafnie odczytują zachowania i decyzje.

Kiedy Pan Kwiatkowski objął stanowisko Prezesa NIK powołał komisję, by baczniej przyjrzała się kociemu i psiemu środowisku.
Efekt pracy komisji mieliśmy okazję poznać na jednej z cyklicznie organizowanych Konferencji.
Z ogromną dumą słuchałam raportu, jaki przedstawiał sam Prezes. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie ktoś nawet o tym nie widząc powiela moje słowa i  opinie. Potwierdza, że miałam w 100 % rację. Wystarczyła solidna analiza pracy schronisk i urzędów, by wypunktować najważniejsze zadania, które trzeba bezwzględnie zmienić. Byłam szczęśliwa ale jednocześnie wściekła, że sam Prezes NIK-u musiał swoim autorytetem zaświadczyć, że znakowanie kotów jest zasadne i potrzebne, że nakazał z większą rozwagą wydać budżetowe pieniądze, że jasno zasugerował, że urzędnicy bardziej powinni rozważać wnioski, jakie przedstawiają dobrze prosperujące organizacje.

Nie żałowałam ani na moment, że tym razem zrobiłam wyjątek i się pojawiłam na Konferencji, powiem wprost, wzbudziłyśmy nawet lekkie zdumienie.

Referatów na Konferencji było kilka. Do najciekawszych zaliczam wykład pani behawiorystki o zachowaniu psów i pani Doroty  Sumińskiej o konieczności sterylizacji.
Było też wystąpienie wojewódzkiego lekarza weterynarii
Padły tezy, że koty to groźne, niebezpieczne zwierzaki, są nosicielami wścieklizny zatem szczególnie dzieci powinny unikać z nimi kontaktu, ponieważ są źródłem rozmaitych chorób, a  choroby odzwierzęce są trudne do wyleczenia, że tak naprawdę to w Łodzi problem kotów wolno żyjących nie występuje. 
Z dużym zaciekawieniem słuchałam tych rewelacji. Zastanawiałam się czy faktycznie jestem szefową kociej fundacji, która rocznie zabezpiecza ponad 400 wolno żyjących kotów?

Najbardziej zdziwiła mnie informacja o wspólnej akcji edukacyjnej z jedną z łódzkich organizacji, nie sądziłam, że takowy projekt by gdziekolwiek konsultowany.  Jakie są jego cele, misja czy przesłanie nie było wiadomości, za to pokazane były nam piękne fotografie, na których elegancko oficjalnie ubrana osoba odbiera cudny bukiet i dyplom podziękowanie za pogadankę.
Nie było zwierząt, żadnej karmy, dzieci w tle.
Zaraz przypomniałam sobie edukacyjne spotkania Kociej Mamy, dziewczęta w kocich bluzkach, w trampkach siedzą na macie z dziećmi. Jest miło, serdecznie, maluchy głaszczą koty, chwalą się kto jaką karmę zakupił, by nam pomóc. Oczywiście my też dostajemy za spotkanie piękne prezenty: kocie laurki wykonane z wielkim zapałem przez 6 latków, puszki, worki z karmą.
Dziwna jest ta moja fundacja, Konferencja potwierdziła to jeszcze bardziej.
 
Wpis: 14.10.2016