Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Zadania i obowiązki Szefowej


Podział ról w Fundacji jest jasny i czytelny. Każda zna swoje funkcje i nie wchodzi w kompetencje koleżanki, chyba, że zachodzi konieczność zastępstwa w przypadku choroby czy wyjazdu.
Zadania przydzielane są zawsze z uwzględnieniem umiejętności i predyspozycji. Ja jestem ostatnią osobą, która mogłaby pracować w kontakcie, z uwagi na kompletny brak cierpliwości do kłamczuchów i oszustów. Te zachowania powodują, że się momentalnie pieklę, tak samo nie noszę arogancji i ignorancji. Kondycja Kociej Mamy jest fantastyczna, jej skuteczność zależy całkowicie od sprawnie działającej komunikacji. Trudno pracować z kimś, kto ignoruje wszelkie próby kontaktu, taka osoba staje się martwą duszą, która działa destrukcyjnie na resztę grupy.

Moim naczelnym obowiązkiem jest zabieganie o środki, by Fundacja sprawnie funkcjonowała, ale chyba ważniejszym zadaniem jest ochrona wolontariuszy. Na czym to polega konkretnie? Otóż na zapewnieniu im komfortu pracy i eliminacji sytuacji stresujących. I tak to do mnie należą przykre rozmowy i przekazywanie niekoniecznie miłych dla karmicieli fundacyjnych ustaleń. 
Od lat tłukę do głów, że sprawna praca Fundacji w 100% opiera się na rzetelnej, szybkiej komunikacji. Powodzenie każdej interwencji - polegającej na odłowieniu na zabiegi, czy też przyjęciu miotu albo finansowania leczenia, bądź przeprowadzenie adopcji, jest zawsze na forum konsultowane. Przed każdą decyzją, zanim zostanie ona przekazana opiekunowi czy też chętnemu na przyjecie kota, prowadzimy dyskusję wymieniając poglądy i opinie.
Taka delikatna kwestia przyjmowania kociąt. Trąbimy od lat: pomagamy tylko raz zabierając kociaki do Kociej Mamy, opiekun automatycznie jest obligowany do odłowienia matki i potencjalnego ojca.
Oczywiście zachowania karmicieli są dwa: albo przystają na nasze warunki, respektując je całkowicie albo szukają wykrętów, wymyślając tysiące przyczyn, od choroby, zapracowania po wyjątkową mądrość i przebiegłość kota.
Rozumiem te argumenty, ale przy pasywnej i okazjonalnej aktywności karmiciela trudno o powodzenie.
Kiedy raz zabieramy małe, każdy myśli, że znalazł systematycznego odbiorcę i beztrosko pozwala na kolejne ciąże kotce żyjącej opodal. Gdy pojawiają się kociaki znowu dzwoni do fundacji, albo szuka kontaktu z wolontariuszką, przecież już raz pomogła i wtedy oczywiście mnie przypada niemiła rola odmówienia przyjęcia.

Innym problemem dość istotnym są adopcje.
Jest w umowie klauzula, zabezpieczająca adoptującego i kota w razie jakichkolwiek problemów. Jasno jest napisane, że kociak zawsze wraca do Kociej Mamy. 
Pracujemy w oparciu o Filie, domy tymczasowe w 90 % prowadzą dziewczyny aktywne zawodowo, do tego dochodzą jeszcze inne obowiązki, więc każdy dzień, każda godzina zbyt szybko umyka.
Adopcja musi być bardzo dobrze przemyślana, często dziewczyny się konsultują, ufając mojej intuicji.
Są adopcje, które dzięki mojej wiedzy, doświadczeniu i przeczuciu nie doszły do skutku.
Jestem obecna w środowisku kociarzy od ponad 20 lat, sama prowadzę dom tymczasowy, wydaję koty ludziom różnym, bogatym, biednym, wykształconym i nie.
Weryfikacja następuje w oparciu o kilka przesłanek, a najważniejszą jest niestety moja intuicja. Nie umiem określić jaka informacja powoduje, że zapala się lampka ostrzegawcza w mojej głowie.
Mały przykład: telefon o Budynia, śliczny dymno - whiskasowy maluch w białych skarpetkach, złapany gdzieś na Bałutach przez Natalkę, jeszcze lekko zdystansowany. Pani, mimo że wsparcie obiecała przelać na konto po wypłacie, kociaka dostała, mało tego wolontariuszka jeszcze go dowiozła, bo miała po drodze, a pani leczy skręconą nogę. Budyń co prawda miał inne zdanie, słysząc o nadchodzącej adopcji schował się w rurę kominkową i kilka godzin manifestował swoją niechęć do opuszczenia domu. Na szczęście koty są mądre i pomogły mi go stamtąd wydłubać.
Pojechał, ma rewelacyjnie, zamieszkał ze starym spokojnym kotem, myszkami, królikami i dwa psami.
Natalka raportując przebieg adopcji była mi wdzięczna za dom, jaki znalazłam dla jej Budynia.

I inny przykład. 
Wiola szefowa Filii w Szadku, okazjonalnie tylko bywająca w Łodzi, teraz dzieli się ze mną radością, że przy okazji jadąc po koty, ma umówioną adopcję swojego tymczasa. Dom uprzedzony o zasadach adopcji, podsyła mi nawet dane pani.
- Wiola, to nie jest dobry pomysł... - studzę zapał. - Znam tę osobę, oczywiście kociara, nie zaprzeczę, ale co będzie, jak koty się nie dogadają? Masz czas do Łodzi po kota przyjeżdżać? Na jej aktywność nie licz. Po za  tym ode mnie też chciała jednego dnia kotkę, drugiego natomiast niebieskiego whiskasa... w obu przypadkach do adopcji nie doszło. Nie wiem, czy ma świadomość, że urzekła ją raczej cudna fotografia autorstwa Maćka, chyba nie wie, że to kochany, ale niestety najzwyczajniejszy buras. Obawiam się, że potencjalne odebranie kota w przypadku kłopotów będzie po naszej stronie, masz czas na to?
Dziewczyna przemyślała podane argumenty.
- Dobrze, zatem kot nie jedzie.
Ta rozmowa odbyła się wieczorem.
Rano z uwagi, że mam taki charakter, szanuję ludzi i uważam, że zawsze powinni poznać prawdę, dałam szansę, bo może jestem w błędzie, bo może krzywdzę oceną, napisałam do dziewczyny o swoich obawach, co będzie jak wystąpią problemy z socjalizacją? Opowiedziałam o zalataniu Wioli, o swoich obawach wynikających z wieloletniej znajomości.
I niestety nie pomyliłam się. Nie usłyszałam wyraźnej deklaracji: "ja sama kota odwiozę do Szadku", ale nastąpiła tyrada o chorobie, która uniemożliwia dotrzymania terminów, o tym, że są inne fundację i się proszą, by zabrać od nich kota.
Cóż, ja inaczej pojmuję świadomą adopcję.

Są też sprawy najłatwiejsze, jakie mam do załatwienia - przybywają koty zdrowe czasem chore, ja je leczę, a potem trafiają do super domów.
 
Wpis: 14.10.2016