Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Zaczęło się niewinnie...


Pewnego dnia nasza wolontariuszka na portalu społecznościowym napisała: "Dwa szczeniaki, kundelki przyjazne, po niezbyt dużej mamie szukają domów, może ktoś ma chętnego?"
 
Pytanie nietypowe jak na kociary, ale że niezbyt ortodoksyjnie przestrzegamy tych zasad, niekiedy pojawiają się u nas i psy, wtedy interwencja wspierająca przebiega dokładnie tak samo, jak z kotami.
Mimo upływu kilku godzin, pod tym postem nie było żadnych komentarzy, wolontariuszki czekały na moją decyzję. Są ze mną tak długo, że doskonale wiedzą, kiedy nie należy wyrywać się przed orkiestrę. 
Grudzień, miesiąc napięty pod kątem obowiązków, szczególnie tych, które spadają na mnie z faktu bycia szefową. Nie jestem w  stanie trzymać ręki na pulsie, dlatego Weronika, Wiola, Basia czy Renata, delikatnie przypominają mi o zadaniach.
 
Przeczytałam raz i drugi wpis o tych psach i zapytałam, kiedy planowany jest zabieg sterylizacji matki, czy szczenięta były u weterynarza i czy są odrobaczone?
Danuta odpisała: 
- Pani jest biedna, mieszka nieopodal mojej pracy, suka ma 9 lat, to pierwsze jej szczeniaki. Opiekunka była w sanatorium, ktoś nie dopilnował, kiedy zauważyła ciążę, suka była już bardzo gruba, maluchy miłe, rozbrykane, ale nie widziały na oczy psiego doktora, pani na to nie stać...
- Przykro mi, to zwierzaki właścicielskie, nie taki jest profil działania Kociej Mamy, nie mogę ryzykować statusu OPP! 
- Ja wiem - tłumaczyła się wolontariuszka - Chciałam pomóc, może jakieś ogłoszenie?
- Jak sobie to wyobrażasz? Napiszesz "oddam psy do adopcji"? Przecież  skoro nie mają książeczek, nic nie możesz wymagać! Jak zabezpieczysz ich przyszłość? Nikt przy zdrowych zmysłach nie podpisze umowy adopcyjnej, nie weźmie szczeniaka bez przeglądu. To nie czas na adopcję kota w worku, nie możemy narażać opinii Fundacji...
 
Pół nocy nie spałam, siedziały mi te szczeniaki w głowie. Jak zwykle robiłam listę za i przeciw, no ale nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła rozsądnego rozwiązania. 
"Proszę telefon do opiekunki" napisałam do Danuty bladym świtem, z założeniem, że przeczyta, jak wstanie.
Po kilku chwilach rozmowy, wiedziałam już, że chcę pomóc tej pani, żadna z niej naciągaczka, po prostu jeszcze jedna zagubiona w tym świecie osoba. 
Cała interwencja zainspirowana była psami, ale jakoś tak przez przypadek skończyło się na kotach. 
Pani oczywiście chętnie zadeklarowała, że sukę podda sterylizacji, prosiła tylko o możliwość zapłaty za zabieg w dwóch ratach. Tyle oczywiście mogłam jej pomóc, w tej sytuacji fundacja będzie gwarantem, że lekarz za swe dobre serce nie będzie miał kłopotu i raty zostaną uiszczone w określonym przez strony czasie. 
Maluchy sunia i piesek - Balbina i Ptyś, po założeniu książeczek zdrowia (o parodio - to kolejne które będą miały kocie), oddamy do adopcji.

To działanie oprócz logistycznego nadzorowania z mej strony jest kompletnie beznakładowe finansowo. Ale...

- Wie pani, my mamy jeszcze z sąsiadką kotkę, przyszła do nas wczesną wiosną, okociła się, teraz ma 4 młode, są z kwietnia.
Szybko policzyłam na palcach miesiące ich życia - kwiecień, maj... październik, listopad, grudzień... 8-9 miesięcy! Są w najlepszym czasie do rozrodu!!!
- Zna pani ich płeć? - zapytałam z nadzieją, że los okaże mi litość, ale tym razem zakpił sobie na bogato!
- Tak matka i trzy córki, jest tylko jeden kocurek!
Pięknie, koniec roku... Liczyłam na spokój. 
- Muszę pomyśleć, trzeba działać, to całe towarzystwo może nas nieźle obdarzyć, za moment będzie pani miała całkiem dorodne stado...
- No co też pani sugeruje - zaprzecza naiwnie opiekunka - toż to jest rodzina, mama, córki i synek...
Nie chciało mi się tłumaczyć, szkoda czasu. Trzeba było działać.

- Danka, masz misję, proszę o zdjęcia kociej ekipy, podobno są dorodne i piękne, panie gotują im rosoły i krupniki...
 
Wigilię Daria miała pracowitą, bo kilka godzin operowała całą rodzinę. 
Koty wyjątkowo śliczne, miłe, umaszczone nietypowo, czarne i czekoladowe tabby. Garną się do ludzi, mruczą jak szalone, z adopcją problemów nie przewiduję, tylko trzeba je lekko odchudzić, tak są zapasione. To wina diety, ponieważ opiekunki nie stać na typowo kocią karmę, więc jedzą to, co  ludzie, podobno szczególnie preferują owsiankę na mleku i krupnik!

Koty przebywają na rehabilitacji. 
Koszt interwencji to 4 zabiegi sterylizacji kotek, kastracja, odrobaczenie całego stada i dalsze szykowanie do adopcji czyli za dwa tygodnie kolejne odrobaczenie, szczepienie, ale przede wszystkim zakup stosownej karmy. Te koty dotąd żyły otoczone dobrymi ludźmi, ale oprócz serca, nie stać ich było na zapewnienie właściwej opieki. Musimy koty nauczyć kociego jedzenia i korzystania z kuwety, bo do tej pory cieszyły się swobodą domu wychodzącego.
Fundacja przyjmując zwierzaki pod skrzydła musi zapewnić określony standard, nawet jeśli kot po adopcji będzie mieszkał w domu z ogrodem, musi znać przeznaczenie kuwety.
Ostatnie w tym roku zadanie było łatwe od strony logistycznej, trafiła mi się opiekunka, która uznała, że skoro Fundacja podjęła się zadania, to trzeba respektować jej wymagania. Ja jak zwykle mam tylko za cel zdobyć pieniądze.

Na pytanie, które zawsze zadaję: "Dlaczego nie szukała pani pomocy wcześniej?" Pani odpowiedziała z przejęciem: 
- Szukałam tylko wszyscy mnie z kwitkiem odsyłali... Wdzięczna jestem Danucie bardzo, wysłuchała mnie jak chodziłam i rozpytywałam o domy dla szczeniaków, nawet nie pomyślałam, że przy okazji zrobię porządek z kociakami. Jak się nazywa ta fundacja? Kocia Mama? Ładnie, tak zwyczajnie, łatwo zapamiętać.
Takie było przesłanie...
 
Wpis: 31.12.2016