Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Za moment zacznę wróżyć z fusów


Nie wiem kto stał nad moją kołyską... Czy były to dobre, życzliwe Wróżki czy złośliwe, zgorzkniałe Wiedźmy? Co one knuły, kiedy trzymały nade mną różdżki i czarowały moje życie? Czy rzucały dobre zaklęcia czy z ich ust padały klątwy? Czasem tracę poczucie realności, kiedy analizuję te atrakcje, które funduje mi życie. Z połowy zrezygnowałabym bez żalu, nawet nie dałabym ich najgorszemu wrogowi.

Mnie jednak los nie oszczędza, wszystkiego mam w nadmiarze - przyjaciół, wrogów, ludzi pomocnych ale i zazdrośników. Nie brakuje krętaczy, kłamców i oszustów, ale żebym była sprawiedliwa - są ludzie, którzy sprawiają, że oczy mi się śmieją. Opiekują się, troszczą, pomagają znieść smutki, trwają przy mnie i trzymają za rękę, kiedy muszę podejmować trudne decyzje. Ktoś kiedyś powiedział, że rozterki i wątpliwości są przypisane dobrym ludziom, że tylko osoba małostkowa przeżywa życie mając na uwadze wyłącznie własne dobro. Chyba jest w tym odrobina prawdy.
Są w moim życiu chwile, kiedy bez wahania uciekłabym na bezludną wyspę. Wszystkie obowiązki przytłaczają mnie tak mocno, że nie umiem myśleć racjonalnie, zachować spokoju, wszystko się we mnie trzęsie z przerażenia...
Pytania, na które nie ma odpowiedzi, myśli, które kotłują się w mej głowie. Każdy inny już by oszalał na moim miejscu...
Dlaczego nie mogę jak inne kobiety mieć spokojnego, ułożonego, nudnego i bardzo stabilnego życia? Dlaczego to właśnie ja wpadłam na "idiotyczny pomysł", by założyć fundację ratującą akurat koty? Nie mogłam jak inni siedzieć grzecznie w biurze, sprawdzać bzdurne dokumenty, sumować liczby, pracować na etacie? Dlaczego zachciało mi się być szefową organizacji, która składa się przeważnie z samych kobiet? Dlaczego nie umiem jak inni omijać problemów? Zawsze trafiają mi się atrakcje już nie tylko z górnej półki, a raczej z tej, gdzie leżą te niesamowite historie... Czasem jestem zwyczajnie zmęczona i przerażona, kiedy uświadamiam sobie jaką zbudowałam organizację i ile zależy od mojego obiektywizmu, realizmu i właściwych decyzji.

Niedawno były Święta. Te Wielkanocne tradycyjnie spędzam w pewnym zaciszu, ładując akumulatory przed wiosennym wysypem kociaków. Starałam się uporządkować zaległe sprawy, ale i odpocząć, przewietrzyć umysł i zregenerować siły.
Wszystkie zadania, które leżą w gestii szefowej, sumiennie wypełniłam: zaopatrzyłam w wyprawki domy tymczasowe, zapłaciłam fundacyjne rachunki. Liczyłam na ciszę, kiedy pakowałam walizki. Kotów pod opieką mamy na razie niewielką liczbę, robimy zapasy karmy, leków i sprzętu, wykonujemy zaległe zadania. Myślałam nawinie, że na mini wakacjach spokojnie przeczytałam zaległe książki...

Kiedyś przed laty, w Wielki Piątek trafiła do mnie powypadkowa buro-biała kotka. Ona to nauczyła mnie szacunku do życia, empatii dla kalek, dzięki niej skierowałam się jeszcze mocniej na pomaganie szczególnie chorym. Lutka żyła ze mną jakiś czas, potem potoczyło się lawinowo - tylko te najbiedniejsze umiały skraść moje serce. Piękne, niebanalnie umaszczone, nawet rasowe, oddawałam bez żalu do adopcji, świadoma, że łatwo się takie kocha. 
Teraz pętla czasu zatoczyła koło, przypomniała sobie, że jest Fundacja Kocia Mama.

W świąteczny wieczór ktoś potrącił kotkę. Leżała na drodze, samochody na szczęście jakimś cudem ją omijały. Nikt jednak nie reagował, nie pospieszył z pomocą, cierpiała przerażona, obolała!!! 
I wtedy, jak na życzenie, na drodze pojawiła się dziewczyna z Kociej Mamy. Ona jedyna zatrzymała auto, podeszła sprawdzić w jakim stanie jest poszkodowane zwierzę.
Dalej to już się potoczyło według procedur: zgłoszenie do służb miejskich, transport do całodobowej lecznicy, potem do schroniska celem zdiagnozowania i określenia zakresu urazu oraz metody leczenia. 
W tym samym czasie równolegle Natalia raportuje do mnie, przekazuje wszystkie informacje i oczywiście czeka na wytyczne. Skończył mi się w tym momencie spokojny wyjazd. Odpowiedzialność to jest moja wada i zaleta jednocześnie. Mogłam zignorować, udać, że mi wiadomość umknęła, tylko wtedy nie byłabym sobą - Izą, która od dziecka nosiła koty po pachą...
Decyzja, jedyna możliwa zapadła szybko: 
- Dzwoń Natalia do schroniska i umawiaj termin przejęcia przez Fundację futrzaka. Średnio bym się czuła, gdybym zostawiła znalezioną przez wolontariuszkę kicię bez wsparcia.
 
Wiem, że czasem działam kompletnie wbrew logice, kierując się dziwnym kodeksem, dla niektórych totalnie niezrozumiałym. W tym przypadku świadomie podjęłam się opieki, choć przecież tak naprawdę zwierzę zostało zaopatrzone. Nikt nie oczekiwał, że przejmę odpowiedzialność finansową. Operacje kostne zawsze generują duże koszty, jeśli jeszcze tak, jak w tym przypadku złamanie jest bardzo skomplikowane, rachunek nie będzie mniejszy niż 1000 zł. Do tego dochodzą wydatki związane z rehabilitacją i właściwą dobrą dietą, by szybko zregenerować uszkodzone kości.
Kadra schroniska nie czyniła żadnych trudności. Przyjaźnie odebrali naszą decyzję i zaprosili do częstszej współpracy, wiedząc na jakim poziomie opiekę mogę zapewnić bezdomniakom.
 
Kiedy w lany poniedziałek dzwoniłam do Magdy, lekarki z Przychodni Żyrafa, jakoś nie bardzo była zdziwiona. 
- Podobno wyjechałaś się odstresować. - zakpiła. 
- Podobno, przynajmniej taki był zamysł. - I dalej relacjonowałam ważne szczegóły, by jak najszybciej przygotować zabieg. 
 
Mobilizacja mimo Świąt. Z domem tymczasowym też nie było problemu. Nawet nie musiałam pytać, która dziewczyna ją przyjmie na czas rehabilitacji. Bez wahania zgłosiła się Iza, kolejna oddana bez granic kotom i Fundacji. Z taką ekipą działa się łatwo, niektóre problemy są w sumie poza mną. Nie troszczę się jak inne szefowe skąd uzyskam fundusze by operować, nie drżę, że mam mało domów tymczasowych. 
 
No właśnie... Skąd więc te dylematy, rozterki? Czy wymyślam problemy? Raczej na to jestem zbyt rozsądna. Myślę, że bardziej jest to kwestią zmęczenia, skali działania i zbyt wielu innych obowiązków.
Mimo ogromnego wsparcia kilkunastu moich asystentek nadal wszystkie kluczowe decyzje spadają tylko i wyłącznie na mnie, czuję ten ciężar codziennie i może właśnie ta konieczna dyspozycyjność najbardziej mnie przytłacza.
 
Wpis: 12.04.2016