Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Z cyklu ludzie listy piszą


Zawsze podkreślam z dumą, że logistyka i komunikacja w FKM działa perfekcyjnie i non stop ja i wszystkie najważniejsze, decyzyjne dziewczyny jesteśmy w kontakcie. Taki stan jest oczywiście możliwy dzięki internetowi i pomysłowości moich wolontariuszek. Trudno bowiem być niedostępną szefową, kiedy Emilia z Anką-prezesową zadbały o wyposażenie mojej torebki w dwa telefony z internetem, tablet i słuchaweczkę, bym mogła prowadzić nie kolidujące z pracą rozmowy. Więcej, Ania bardzo uważnie śledzi wszelkie zmiany taryf dlatego super łączność oraz dobry sprzęt są głównie jej zasługą.
W myśl mego motta, że kocham pomoce naukowe, telefony należą do właśnie tej grupy. Od nich często zależy szybkość i skuteczność zgłaszanej interwencji.
Tak było tym razem.
 
Poczta fundacyjna. Wszyscy  fani Kociej Mamy znają jej adres. Uczymy go jak ważnego paciorka na każdych zajęciach z dziećmi. Maluchy w przedszkolach i młodzież gimnazjalna powtarzają zgodnym chórem za Renatą, Magdą czy Karoliną: jeśli masz koci problem, pisz lub dzwoń: kociamama@kociamama.pl
Od lat w palcówkach wszelkich przy okazji zajęć edukacyjnych w murach, gdzie uczą się dzieci, rozbrzmiewają nasze wierszyki.
Ale ten adres znają również dorosłe osoby. Skąd?  Z naszych linijek promocyjnych, zakładek, plakatów, wizytówek.
Medialność Kociej Mamy to nie tylko romans z mediami, to przede wszystkich skuteczność i kompetencja. To dbanie o każde kocię tułające się bez matki, o kota błądzącego po ulicy przerażonego nową sytuacją. To non stop gotowość do udzielenia pomocy...
 
Gdy zmęczona po całym dniu,w którym jak szalone biegałyśmy po mieście dopinając szczegóły zbliżającego się Pikniku, wizycie u mojej znajomej kociary, która będąc księgową zabiega o  wsparcie dla Kociej Mamy i tysiącu rzeczy i spraw, które załatwiłyśmy przy okazji i po drodze, usiadłam do komputera, by sprawdzić pocztę i zasypała mnie jak zwykle lawina informacji. Od pewnego czasu selekcjonuję je bezlitośnie. Nie mogę wykonać każdego telefonu sama, podjąć decyzji, która nie jest na skalę Szefowej. Trudno, niech niektórzy myślą, że jestem wyniosła. Prawda jest taka, że mnie przytłacza już Fundacja. Skala jej działania jest zbyt duża, bym nad wszystkim pełniła pieczę. Dlatego mam tyle asystentek i koordynatorek. Działamy jakbyśmy były jednym mózgiem o tysiącu rąk i wielu twarzach, ale serca mamy takie same: wrażliwe i  czułe na niedolę tych, dla których jesteśmy razem.
Zastanawiam się ile jeszcze musi upłynąć czasu, by przeciętny opiekun kotów zrozumiał, jak faktycznie działa ta Fundacja?. Ze sposobu komunikowania sądzę, że wielu to jeszcze przerasta. Nie mieści się im w głowach, że można stworzyć taką organizację. Ja jednak mam to szczęście!
 
Tak wiec pijąc mimo wieczoru kolejną kawę, czytam informacje dla mnie najważniejsze, resztę przekażę właściwym wolontariuszkom. Oczywiście żadne zgłoszenie nie jest zignorowane.
I jak to ja, jednocześnie sprawdzam  kilka maili. O  ważna rzecz! Zgłoszenie o małych kociętach bez matki na działkach nieopodal mego domu. Jak to możliwe? - zastanawiam się chwilkę - Przecież zabierałam kociaki od Waldka!
Już patrzę na mapy google, szukam podanej ulicy.
No tak, to działki obok. Boże, ile jeszcze tych działek mamy do ogarnięcia? To jakaś praca bez końca!
Dzwonię do pani zgłaszającej problem. Standardowa formułka zaczynająca się od słów: Witam, Iza Milińska... Właśnie sprawdzam pocztę...
Trwa kilka minut ta rozmowa, ja dopytuję, pani precyzuje...
 
W tym samym czasie Ania pisze na czacie:
- Szefowa, widziałaś te kociaki których zdjęcie wkleiłam? Co robimy? Pomożemy jakoś?
- Ania, właśnie z panią rozmawiam - odpisuję szybko. Dziewczyna już rozumie wszystko, jest spokojna bo wie, że kociaki trafią do FKM.
Mija dzień, szybki, owocny, pracowity. Zasypiając planuję już kolejny. Jutro Piotrków i znów będzie gęsto, to kolejne moje hasło.

 Po świetnych zajęciach edukacyjnych w Piotrkowie, pysznej kawie jaką zawsze serwuje Zosia, prawa ręka posła  Marcina Witko z Tomaszowa, i spotkaniu z Magdą, która pracuje nad kolejną cegiełką charytatywną, wracamy do Łodzi ale po drodze składamy wizytę u Marty na działce, żeby przy okazji zabrać osierocone kociaki.
 
Kobieta patrzy na nas jak na kosmitów. Nie mięła doba odkąd napisała maila, a już ma pomoc.
- Nawet nie wiedziałam, że jest taka Fundacja. Powiedziała mi dopiero o was sąsiadka. Nikt ni chciał mi pomóc, pisałam wszędzie.
Ja dopytuję o to, co dla mnie istotne: Co jedzą maluchy? Jakie są zalecenia po wizycie u weterynarza?
Renata robi szybko kilka zdjęć i już biegniemy dalej, bo nie ma czasu na zbędne rozmowy.
Czeka na mnie jeszcze multum obowiązków.
Renata nieśmiało stwierdziła, że może kocięta zabrać do siebie. Popatrzyłam na nią wymownie... Zamilkła. Chciała dobrze, ja wiem, ale co zrobię, że kocham chore smarki?
 
Kociaki bezpiecznie zamieszkały w kennelu w mojej jadalni. Znowu Emilka będzie zrzędzić, przemyka mi myśl, a co tam, w końcu to ja jestem Szefową. 
 
Po kilku dniach nauczyły się już co to jest kuweta i do czego służy. Wykąpałam je i przyszła Emila zrobić im zdjęcia adopcyjne. Tym razem obyło się bez reprymendy, że nie powinnam marnować czasu na sprzątanie kuwet.
 
I tyle o czwóreczce smarków z działek. Jedzą rosną niebawem będą gotowe do adopcji. 
 
Przy okazji troszkę opowiedziałam o tempie i sposobie pracy w Fundacji. Mam nadzieję, że wielu osobom zmieni to trochę pogląd na to, jak pracują dziewczyny z Kociej Mamy.
 
Wpis: 19.05.2014