Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Z cyklu: Gdzie ludzie mają serca?


Czasem myślę, że ja, moje dziewczyny i cała Fundacja Kocia Mama jesteśmy nie na te czasy, jakieś takie dziwne, wyalienowane w świecie, gdzie ludzie gonią za karierą, kasą i dobrobytem widzianymi w mydlanych telenowelach. "Co się dzieje z ludźmi?" - chce się nie raz zapytać. "W jakim kierunku ten świat podąża?" Jakieś te relacje wydają się dziwne, mało empatyczne, często po prostu głupie. Bo jak zrozumieć udział w Akacjach na rzecz zwierząt, pochodach, marszach, podpisywaniu tysiąca rozmaitych petycji, a jednocześnie odwracanie oczu od konających zwierząt? Koty i psy są okrutnie prześladowane, serce boli i krew się burzy, kiedy się czyta wiadomości albo ogląda relacje z miejsca, gdzie kotka została żywcem ukamieniowana przez małe dzieci, bo była tak kotna, że nie miała siły uciekać podczas gdy na okrutną zabawę patrzyły też dorosłe osoby i dawały milczące pozwolenie na bestialskie poczynania. Trudno jest czytać o psach zabitych siekierą, albo przywiązanych do torów kolejowych. Chce się zapytać czy ta istota, co chodzi na dwóch nogach, to na pewno jest człowiek?
Psy przywiązane do drzewa w głębokim lesie, koty pokiereszowane śrutem, małe kociaki w torbach foliowych wrzucone do śmietnika i koty zdychające na trawnikach... Świat oszalał, zgłupiał, zapomniał o normach moralnych, etyce, litości, szacunku i miłości.
 
Czasem trudno i mnie zachować spokój, utrzymać nerwy na wodzy. Wiem, ze dystansu i wyważonej oceny sytuacji wymaga się od szefowej, szczególnie tak znanej i dobrej fundacji. 
Staram się bardzo być obiektywną i sprawiedliwą ale i mnie puszczają nerwy, kiedy trafia się taka jak ta interwencja.
Ta kotka mogła żyć, gdyby ktoś wcześniej przybył z pomocą. Jeszcze jedna ofiara ludzkiej obojętności, znieczulicy, braku aktywności.
I tym razem, to dzięki moim wolontariuszkom kot przestał cierpieć ale czy musiała tak się zakończyć ta historia? Na to pytanie niech sobie każdy odpowie sam, szczególnie te osoby, które mijały leżącą na trawniku kotkę.
 
Izę mam od kilkunastu lat, jeszcze nie było Kociej Mamy a już mi znosiła chore, przeważnie stare koty.
Kiedyś nie było tak pięknie jak jest teraz, grupa kocich opiekunek była biedna, brakowało w sumie wszystkiego oprócz serca, zaangażowania i oddania sprawie. Powstała Fundacja, a Iza nadal znosiła wyjątkowe bidy do grupy. Z czasem przestałam jej nawet robić wyrzuty, bo moje gadanie było jak przysłowiowy groch rzucany o ścianę. Przyznawała mi rację, że faktycznie mam niezły kłopot z tymi jej kotami, ale co poradzić, kiedy i tak za moment na ulicy napotkała następną chorą kocią istotę. Taki urok przedziwny posiada, że przyciąga chore, stare koty.
 
Tym razem alarm podniosłą jej  Mama, która gdzieś tam na trawniku zobaczyła leżącego chudego kota. Najpierw, jak przystało na płatnika podatków, zadzwoniła po Straż Miejską, ale mundurowi jak zwykle mieli multum  pilniejszych zgłoszeń i jak zawsze tradycyjny problem z autem. Tak więc została zaalarmowana Iza, która z kolei z moim przyzwoleniem podjęła działanie. Na pomoc ruszyła jej Ania i tym sposobem skończyły się cierpienia kotki i powolne zdychanie na trawniku.
W lecznicy jedynym ratunkiem i wybawieniem z cierpienia była eutanazja. 
Oględziny wykazały obecność tasiemca, guzów w jamie brzusznej z niewiadomego powodu - może efekt podawania środków hormonalnych blokujących ciążę? Do tego odwodnienie, wychłodzenie i skrajne wyczerpanie... Ile czasu kotka leżała w środku miasta, tego nikt nie wie, dlaczego zdychała pośród tłumu ludzi też nikt mi na to nie odpowie...
 
Ile razy jeszcze FKM będzie podejmować działanie, które powinno być w gestii służb do tego celu powołanych? Mam prawo być złą na panujące w Łodzi zwyczaje, że normą się stało przerzucanie zadań na fundacje, które sprawnie działają. 
 
Nie raz już otrzymałam prośbę o interwencję od ludzi zajmujących się kotami w wyniku przekierowania z komendy Straży Miejskiej. Nie wiem czy takie zachowanie i procedury są właściwe, ale moim  zdaniem są raczej oznaką małej skuteczności i braku kompetencji. Nasuwa się pytanie, dlaczego władze miasta nie weryfikują listy zadań nałożonej na Straż Miejską? Może warto ją zmodyfikować, a generowane na te cele  środki przekazać fundacji, bo to my faktycznie ponosimy określone koszty, kiedy podejmujemy działania za palcówki do tego powołane. 
Nasuwa się przy okazji refleksja: po co Urząd Miasta stara się skonsolidować działania organów administracji państwowej, służb mundurowych i organizacji pro zwierzęcych skoro tak naprawdę działania  na rzecz kotów przeważnie podejmuje Kocia Mama. Jak dla mnie są to ruchy pozorowane. Straż Miejska pojawia się w momencie, kiedy trzeba wypisać mandat albo udzielić nagany, a nie wykazuje chęci do najmniejszej nawet współpracy, wszelkie działania pozostawia fundacji.
 
Wpis: 8.06.2015