Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Wspomnieniowo


7 lat pracy. 
Każdy wie, że czas w Kociej Mamy dzieli się przed i po założeniu Fundacji. Łatwiej wtedy mi pewne rzeczy tłumaczyć, wyjaśniać, podawać przykłady. 
Każdy kto ze mną pracuje, mimochodem uczy się nowego postrzegania rzeczywistości i reakcji na problemy dnia codziennego. Ja nie zawracam sobie głowy błahostkami i nigdy nie kruszyłam kopii o małe sprawy, zawsze skupiam się na tym co najważniejsze, na dobru Kociej Mamy, jej rozwoju, stabilności, opiece nad moimi dziewczynami. Odrzucam od siebie emocje złych ludzi, pomijam ich zazdrość i zawiść, nie jestem próżna jako szefowa. W tej społeczności ja pracuję najwięcej i nie mam na myśli wyłącznie zadań fundacyjnych. 
Przez te wszystkie lata przeszłam taką samą drogę jak każda wolontariuszka. Byłam domem tymczasowym, znam jego blaski i cienie. Radości z udanych adopcji i ręce wzniesione w pięściach do Pana Boga kiedy za Tęczowy Most odchodziło kolejne z małych kociąt. 
Umiem robić zastrzyki, podawać kroplówki, znam nad wyraz dobrze stan, kiedy przez kocie oczy patrzy ŚMIERĆ i wiem, że od wyroku nie ma ucieczki.
 
Niejedną dziewczynę nauczyłam łapania dzikich kotów, zachowania, by żadnej ze stron nie zadziała się krzywda.
Każda nowa osoba miała zielone światło na kontakt ze mną, przekazywałam wszystko, co sama poznałam przez te lata, ale nie narzucałam sposobu działania. Nie mogę od innych wymagać życia w takim napięciu, nie każda dziewczyna ma taką psychikę. Jestem twarda, fakt. Ale nie może inaczej postępować Szefowa, która pracuje z tak licznym składem osobowym. Dla mnie nie ma taryfy ulgowej. Przez lata wszystkie niespełnione panie prezesowe, te, które swymi decyzjami doprowadziły do upadku organizacji, uważnie śledzą moje poczynania i czyhają, kiedy się potknę. Jestem pod wrażeniem, z jaką uwagą patrzą co się dzieje w Kociej Mamie, jak komentują złośliwie, mieszają fakty. Czasem się zastanawiam, w jakiej rzeczywistości żyją, skąd biorą czas na wielogodzinne dysputy w internecie, co mają w głowie pisząc te wszystkie paszkwile, bo przecież to jest świadectwo ich małości i braku odniesienia do rzeczywistości. Ludzie się ich boją. Nie raz zadawałam pytanie karmicielce: "Dlaczego pani się uparła, by to Kocia Mama przyjęła koty?" "Bo z wami się pracuje normalnie człowiek wie, na czym stoi, respektujecie ustalenia no i jest rzetelna informacja co się dzieje dalej z kotem." Te opinie mi się nie śnią. 
 
Siedem lat działa Kocia Mama. 
 
Chyba te najtrudniejsze momenty mamy za sobą. Już nikt nie ma wątpliwości, że to nie jest nasz kaprys, żeby się pobawić w fundację. 
Spokojnie pracujemy, nawet drobne burze nie są w stanie wywołać rewolucji. Kiedy żegnam jakąś dziewczynę, bo nie umiała żyć w naszej społeczności, to nawet już nie stać mnie na złość. Jest mi jej zwyczajnie żal, bo nie umiała docenić wyjątkowości grupy, w której się znalazła. 
Jestem wymagająca, pracowita, konsekwentna, ale i  nie robię problemu z rzeczy mało ważnych. Dla mnie najważniejsza jest skuteczność, ale niestety nie za wszelką cenę i to przypuszczam jest największym problemem, nie wszyscy potrafią zrozumieć, że dla dobra zwierząt nie pójdę na żadne układy.
Myślę, że  lata pracy z tak różnymi kobietami, wzajemne relacje, sympatie, rozmowy, czasem drobne konflikty, dały mi pewność, że idę słuszną drogą.
Wymiarem pracy każdej organizacji są statystki. 
My mamy swoje jeszcze inne: liczba kobiet i dzieci.
Przecież brakuje już mi rąk, by zliczyć ile dzieci urodziło się w Kociej Mamie. Ich mamy przyszły do mnie jako młode dziewczyny, poznające życie kobiety. Teraz uczą miłości do kotów swoje pociechy. Emilia, Ania, Daria, Krysia, Renata, Justyna.
Te dzieci rosną w centrum życia fundacyjnego. Maluchy poznają literki, układają klocki, a w międzyczasie mamy wystawiają ogłoszenia adopcyjne, sprzątają kuwety, podają leki kociakom, szyją kocie gadżety albo robią projekty.
To jest moja najcenniejsza statystyka, kiedy liczę: Krysia - dwoje dzieci, Justyna - synek, Daria - dwie pociechy, Małgorzata - dwóch synków... I tak co roku więcej.
 
Kolejna, jakże miła tradycja w Kociej Mamie, kiedy na świat przychodzi fundacyjne dziecko, dostaję sms, a w nim szczęśliwa mama podaje wagę, wzrost i imię malca i prośba, jakże wzruszająca: Izunia, powitaj w Fundacji i moją Kruszynkę. 
I piszę dziewczynom odganiając łzy: no moje panny jesteśmy bogatsze o kolejne dziecko i zaraz pojawiają się gratulacje.
Dlatego pytam nieskromnie: widział ktoś taką fundację? Mnie się nie śnią te dziewczyny, te sytuacje.
 
Siedem lat z naszego życia, to scala, łączy, dodaje siły, pewności. Żadna z nas już się nawet nie zastanawia się, jakby to było bez Kociej Mamy. Paradoks kolejny w moim życiu. Pomyśleć, że ja tej fundacji wcale nie chciałam...
To wina Marty, Izy Rudej, Emilki, lekarzy, którzy leczyli bezdomne koty, moich przyjaciół, to oni namawiali na Kocią Mamę...
I moje obawy: jestem nerwus, mam swoje wizje, mną się nie da manipulować, co ze mnie za dyplomatka, ja nie umiem przymykać oczu na kłamstwa... Tysiące miałam wątpliwości, ale przyjaciele byli nieugięci: załóż wreszcie tę fundację, przecież skoro dotąd jesteśmy z Tobą, to nagle nie uciekniemy! I fakt, zaufałam im i wszystkim wyszło na dobre!
 
Wpis: 8.02.2015