Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Wakacje w FKM


Planujemy wyjazdy, pakujemy walizki, wytyczamy trasy podróży. Równolegle, w życiu fundacyjnym, przewozimy do koleżanki koty, przekazujemy zadania i telefony kontaktowe. Od początku istnienia FKM przenikają się te dwie płaszczyzny, na których balansujemy, czasem jak na cieniutkiej linie, zacierają się światy. Przywykłyśmy do takiej sytuacji, choć obserwujący nas z boku nadal są pełni podziwu, jak nam się udaje w ten sposób funkcjonować.
 
Moja rola Szefowej też ulega zmianie na czas wakacji. Zastępuję te dziewczyny, które mają czas na wypoczynek. Taka sytuacja również jest charakterystyczna dla Kociej Mamy. Nie jesteśmy skierowane na jedno działanie, umiemy się bardzo szybko dostosować do wymogów chwili. Już dawno dziewczyny przestały się bać moich najbardziej dziwnych decyzji, bo wiedzą, że zawsze mają oparcie, jestem do dyspozycji i chętnie dzielę się nabytym przez lata doświadczeniem.
Każda zmiana zadania przebiega bezboleśnie, bo wolontariuszka ma świadomość, że do momentu, kiedy w nowej rzeczywistości nie okrzepnie, będę rozwiewała każdą wątpliwość i podsuwała rozwiązania. To należy do obowiązków Szefowej - by wymagać, trzeba najpierw wyedukować. A moje dziewczyny szybko się uczą, podejmują właściwe decyzje, a co mnie najbardziej cieszy - umieją zadać trudne pytanie i kiedy mają rację, nie zmienią zdania tylko po to, by być poprawną politycznie.
 
Rozwój i reklama firmy ma bezpośrednie przełożenie na interwencje, na ich skalę i zasięg działania. Ludzie dzwonią prosząc o pomoc nie tylko z okolic Łodzi. Pomału przejmujemy koty z centralnej Polski zabierając pracę tamtejszym fundacjom, które odmawiają przyjęcia kociaków, tłumacząc się porą i zastojem w adopcjach. Nie będę dochodzić prawdy, my robimy swoje.
Żeby usprawnić przyjęcia dziewczyny robią listy kotów oczekujących na pomoc w kolejności zgłoszeń. Były maluchy z Koluszek, kociaki ze Skierniewic, uratowane od utopienia gdzieś koło Szadku i dwa mioty ze wsi nieopodal Piotrkowa. Fundacja się rozwija, kociaków też przybywa do przyjęcia. Szczególnie latem sytuacja staje się napięta.
 
Wszystko było by dobrze, gdyby ludzie nie okłamywali nas tak podle. Ile szacunku w naszych oczach traci osoba, która chociaż wykonała dużo dobrej pracy: podniosła maluchy z jakiegoś śmietnika, przywiozła do Fundacji, nawet zapłaciła za ich książeczki zdrowia, tylko zapomniała dodać, że kociaki są poważnie chore, a jeden nie ma oka, bo stracił w wyniku kociego kataru! Ile lat jeszcze będę każdemu tłukła do głowy, że dla nas koty kalekie nie są problematyczne czy też nieadopcyjne? Po prostu muszę mieć prawdziwy obraz sytuacji i rzetelne informacje na temat zdrowia przekazywanego miotu, by przygotować na ich przyjęcie lecznicę weterynaryjną i właściwy dom.
Mnie te kłamstwa nawet już nie dziwią. Zawsze kiedy ma przyjechać transport malców zgadujemy, czy wszystko sprawdzi się tak, jak nas opiekun zapewniał. 
Czy znowu będą jakieś niespodzianki?
 
To lato wpisuje się jak na razie remisowo. Połowa zgłoszeń zgodna z prawdą, połowa nie do końca.
Bilans interwencji jest taki, że na chwilę obecną jesteśmy bogatsze o trzy kaleki: mamy dwa  kociaki, każdy bez jednego oka i jest  malec z zajęczą wargą. Na ich szczęście trafiły do Fundacji, w której zwłaszcza koty niepełnosprawne mogą liczyć na pomoc.
 
Wpis:27.06.2014