Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Uroki bycia Szefową


Ludziom trudno przyjrzeć się sobie obiektywnie. Nie lubimy, kiedy inni wystawiają nam laurkę, bo nie zawsze jest ona pochlebna. To nie jest nic wyjątkowego, że wszyscy chcemy mieć dobrą opinię, ale przecież każdy z nas ma jakiś defekt, jakąś ułomność, która niekoniecznie musi być powodem do dramatu. Sądzę, że świadomość własnego charakteru i ograniczeń, pozwala nam się lepiej poukładać ze światem.

Nie chciałam tej Fundacji. Nie planowałam jak to będzie. Zwyczajnie była potrzeba i się odważyłam. Teraz, po latach okazało się, że FKM to był strzał w dziesiątkę. Osiągnęłam sukces wspólnie z grupą kobiet, które tak jak Szefowa mają pomysł na życie i bycie społecznymi. Jesteśmy solą w oku dla innych. Wiem, że bardzo dużo ludzi zazdrości mi fundacji, relacji z wolontariuszkami, sposobu w jaki działamy no i przede wszystkim rozmachu. 
Ale sukces nie bierze się znikąd. Jest to wynik ogromnej pracy.

Pamiętam jak kiedyś przed laty padło niepokojące stwierdzenie: Szefowa, jak nie nauczysz się  patrzeć przez palce na ludzkie słabości, zostaniesz  sama - tak rzekła mi wolontariuszka przyłapana na kłamstwie.
Jej już dawno ze mną nie ma, a wróżba się nie spełniła, wręcz przeciwnie, takich jak ja niepokornych, niechodzących na skróty, niegodzących się na półprawdy pojawiało się w moim otoczeniu coraz więcej, aż teraz jest ich ogromna grupa. 

Od zawsze pomagałam ludziom, kotom, dzieciom. 
I przeniosłam to podejście na Fundację. Kupujemy protezy i wózki inwalidzkie, opiekujemy się dziećmi w szpitalu, ale przede wszystkim ratujemy koty, szczególnie kalekie. 
Koty są dla nas najważniejsze, a pozostałe projekty realizujemy przy okazji, wykorzystując potencjał organizacji.

Środowisko kociarzy to trudna społeczność, ale dzięki polityce firmy i dyplomacji wolontariuszek pracujących w kontakcie konflikty czy spory występują rzadko. Jednak czasem i u nas następuje niewielkie zamieszanie.
Zaczęło się prozaicznie.
Zadzwoniła do mnie młoda osoba z informacją, że właśnie znalazła powypadkową kotkę, zaniosła do jednej z lecznic, które współpracują z FKM i oznajmiła mi radośnie, że mam kota leczyć. Nie było prośby, ani zapytania, czy mam na ten cel środki. 
Mnie zamurowało!
Jednak w wyniku różnych okoliczności kotkę mimo niefajnego zachowania, przyjęłam na leczenie, bo zawsze mam  na uwadze przede wszystkim dobro kota. Jakaś pani zadała mi pytanie na temat w sumie mało miłej komunikacji, otrzymała wyjaśnienie i sądziłam, że zrozumiała sytuację.
 
Napisałam reportaż o kotce, ale nie była to relacja opowiadająca o wydarzeniu, tylko raczej przemyślenia do których sprowokowała mnie  zbieżność z podobną interwencją. Później pojechałam na urlop, a tu rozpętała się burza związana z oczekiwaniem, że napiszę laurkę dla ludzi zaangażowanych w ratowanie kotki.
Dziewczyny odbierały telefony z groźbami, żalami, nakazami.
Straszono nas procesem o zniesławienie, żądano, bym napisała drugi reportaż, opisała zaangażowanie ludzi, którzy zbierali pieniądze na leczenie kotki. Sytuacja zrobiła się jeszcze bardziej trudna, kiedy pewien pan opublikował obraźliwy komentarz, szkalujący mnie personalnie i całą Fundację.
Wyjaśnienia w stylu: "To jest wolontariat" czy tłumaczenia, że mam prawo do odpoczynku, nie były przyjmowane. Żądanie było jedno: Niech Szefowa pisze sprostowanie! Natychmiast! I to najlepiej w formie podziękowania za zainteresowanie się sytuacją bezdomnego kotka.
 
Dziewczyny milczały. Nie tracąc spokoju, wysłuchiwały obelg i czekały aż wrócę. Jestem dumna, ze sposobu w jaki reagowały w trudnej sytuacji. Dziękuję im za zaufanie i mam świadomość lojalności oraz szacunku do mnie i podejmowanych przeze mnie decyzji. Teraz zbieram żniwa przyjaźni i solidarności, moje wolontariuszki pokazały wyjątkową mądrość.
 
Dziwi mnie natarczywość i napastliwość tych ludzi, niepotrzebne mijanie się z prawdą i budowanie swojego scenariusza. Nikt nie miał zamiaru deprecjonować ich udziału, jednak fakty zostały przez nich pomieszane z nieznanego mi powodu.
Od początku całą interwencją mającą zapewnić kotce jak najlepszą pomoc nadzorowała doświadczona wolontariuszka. Była ona w kontakcie z opiekunkami, które także się zaangażowały, odwiedzały kotkę, troszczyły się o nią, były aktywne i oddane. Dlaczego więc tyle jadu zostało wylane, czemu popsuły się wzajemne relacje? Dlaczego jakiś pan zburzył dobrą komunikację publikując nieprawdę? Czy chciał wzbudzić sensację? Wydawało mu się, że szkalując FKM wykazuje troskę o dobro kota? Ja czegoś nie rozumiem!
Kot został wyleczony dzięki Fundacji. Ponieważ była to dorosła kotka, podjęliśmy decyzję by przy okazji niezwykle trudnej operacji ratującej życie, poddano ją także sterylizacji. Pomogłyśmy ją leczyć, zapłaciłyśmy za jej pobyt w lecznicy. Zapewniłyśmy jej wyjątkowo troskliwą opiekę nie tylko medyczną. Miała wszelkie leki, nawet te z górnej półki, oraz bardzo dobrej jakości dietę, bogatą we wszystkie składniki potrzebne do szybkiej regeneracji organizmu.
Nie wiem więc czemu miały służyć insynuacje, że pan nie przekaż nam więcej 1%, czy też celowo będzie zabiegał, by psuć nam reputację i dobrą opinię.
 
Ja nie piszę reportaży na zamówienie, nie pobieram za nie  honorarium. Dlaczego więc mam się godzić na manipulację czy działanie pod dyktando innych? Każdy człowiek ma prawo do własnego zdania, do wolnej woli, szczególnie, że nikogo nie obraziła moja Fundacja. Powiem więcej, to pan mija się z prawdą, bowiem ja nie piastuję żadnego stanowiska, mam dwie prezesowe i one żądzą Fundacją. Ja jako założycielka, jestem Szefową, która nadzoruje całość, wytycza cele, planuje interwencje i zabiega o wiarygodność firmy. Moje działania mają na celu stabilność organizacji, dzięki czemu możemy pomagać kotom na taką skalę. Tym bardziej nie rozumiem całego zamieszania, bo przecież ja już ratowałam tym ludziom koty piwniczne, które zdecydowali się adoptować, a Fundacja płaciła za ich operacje oczne i kastracje. 
 
Pieniądze zebrane na leczenie kotki nie wpłynęły na konto FKM, zostały przekazane wprost do lecznicy. Dla mnie to komfortowa sytuacja, bo przekazane pieniądze pomniejszyły mi się opłaty za usługi weterynaryjne. Okazuje się, że 420 zł, które zostały zebrane przez miłośników kotów, stały się pretekstem by rozpętać nagonkę na FKM.
 
Miał być piękny reportaż o tym jak społeczność włącza się w działanie Fundacji, a realia są takie, że wszyscy chcemy szybko zapomnieć o całym zamieszaniu. Nie zgodzę się na wymuszanie i manipulacje, nie zrezygnuję z niezależności i prawa do własnego zdania. Nie będę żyła i pracowała w oparciu o opinię zacietrzewionych ludzi, ich gorące głowy nie są potrzebne w działaniu społecznym. Wypowiedzianych słów, szczególnie tych niesprawiedliwych nikt nie wymaże z pamięci mojej i wolontariuszek. Przykre, że miłośnicy kotów właśnie wypowiadają tak łatwo opinie krzywdzące ludzi. Nie planowałam tego zakładając Fundację. Nie sądziłam, że innych zaboli skuteczność działania i odwaga przyjmowania kotów, od których odwracają głowę inni.
 
Reklamę mojej Fundacji pośrednio zapewniają również ludzie piszący negatywne opinie, bo myślących obiektywnie często właśnie zwiastun sensacji skłania do zgłębienia tematu.
Niesmak, to chyba jednak najwłaściwsze słowo do określenia wywołanej sytuacji.
 
Wpis: 14.10.2014