Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Uporczywy rezydent


Pamiętam doskonale sytuację, kiedy Bambi trafił pod skrzydła Fundacji. 
Wolontariuszka wiozła mnie z Renatką na jedną z wielu edukacji. Jej telefon uporczywie terkotał.
- Nie mogę rozmawiać, auto prowadzę - po którymś sygnale rzuciła w słuchawkę, lekko zirytowana - Nie ma mnie w domu - dodatkowo wyjaśniła. 
- Ale ja kotka właśnie znalazłam - weszła jej w słowo mama.
- Na szczęście jest obok szefowa, zaraz wszystko przekażę. 
 
Malec pojechał do lecznicy, ale problem wystąpił z dalszym jego przetrzymaniem. 
Pracujemy w oparciu o domy tymczasowe, nie mam kasy na opłacenie hoteli. Kiedy prowadzi się fundację działającą z takim rozmachem, trzeba bardzo skrupulatnie  liczyć każą złotówkę.

Kiedy dziewczyny przychodzą do Kociej Mamy jakoś tak dziwnie składa, że nagle ludzie z ich otoczenia co rusz trafiają na wymagające opieki koty. 
Mama Pauliny wracała z kocim dobytkiem z wczasów, tata Krysi zgarnął  błąkającego sie wysoko w górach malucha, a siostra Ani znalazła małą bidę koczującą pod tują w ogródku.
Oczywiście jesteśmy fundacją wyspecjalizowaną w pomocy kotom, kierunek zgłoszeń słuszny, tylko zawsze występuje problem, kto podejmie się tymczasowej opieki.
Dziewczyny same wybierają zadania. Nie mam prawa nic im narzucić. Nie mogę wymagać by tworzyły mini przytułki w swoich mieszkaniach, bo ktoś ma wielkie serce, wskaże problem i na tym kończą się dalsze zainteresowanie co się dalej z futrzakiem stanie.
 
- Kociaka oczywiście zabezpieczymy- zapewniłam - ale do żadnego domu tymczasowego nawet pół pchły już nie wcisnę. Trudno bierzecie do siebie!

Klamka zapadła. 
Popatrzyłyśmy na przysłaną od mamy fotkę.
- Ładny, szybko pójdzie - ucieszyła się wolontariuszka. 
- Nie takie cuda siedziały i nabierały mocy- ostudziłam zapał. Chyba w złym momencie wypowiedziałam to zdanie...
 
Od tamtej pory minęło prawie pół roku i wolę nie pamiętać, ile mnie to kocie cudo kosztuje. Nie mam na myśli typowej opieki, jaką zapewniam domom tymczasowym.
Bambi wyrósł z małej puchatej kulki na całkiem przystojnego kocurka. Jest już po kastracji, wszelkich szczepieniach no i przeszedł kilka zabiegów okulistycznych łącznie z usuwaniem cysty.
Od początku były z jego zdrowiem niezłe atrakcje. A to pojawiała się trzecia powieka, a to rzęsy wrastały w oko, na koniec tak szalał, że niby w bezpiecznym mieszkaniu doznał urazu mechanicznego, w wyniku którego wyrosła ogromna cysta na oku.
Próbowałyśmy podjąć leczenie bez drastycznych środków. Narkoza nigdy nie jest obojętna dla organizmu, a on był znieczulany już kilka razy. 
Lekarka zaordynowała krople nakazując systematyczność mając nadzieję, że uraz się cofnie. Minęło kilka tygodni, ale poprawa nie nastąpiła. Kota trzeba operować, inaczej straci oko.
Nie powiem, żebym była tym faktem zachwycona. Operacja będzie dość kosztowna, bo te na oku wymagają świetnych umiejętności i precyzji, więc nie każdy lekarz podejmie się wyzwania. Dodatkowo rekonwalescencja w lecznicy to też koszty.

Teraz moim marzeniem jest, by to kocię poszło wreszcie do adopcji, znalazło kochających ludzie i dom, w którym będzie rozpieszczanym jedynakiem, gdzie nie będzie miał okazji szaleć w kociej bandzie, gdzie będą na niego chuchali i dmuchali, mając w świadomości jego skłonność do ściągania na siebie kłopotliwych atrakcji, Święty Mikołaju, spraw proszę, by ten Bambi dłużej nie generował kosztów! Zła jestem na siebie, bo nie ugryzłam się język, mówiąc słowa, które okazały się trochę prorocze!
Doświadczenie, intuicja i zdrowy rozsądek nadal nie zawodzą mnie.
 
Wpis: 28.12.2016