Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Tym razem nie przy okazji i nie po drodze


Każdy, kto choć troszkę pobędzie w Fundacji, bardzo szybko zrozumie, dlaczego jesteśmy tak skuteczne i wyjątkowe. Dla nas bowiem nic nie jest przeszkodzą jeśli trzeba pomóc bądź uratować biednego kota.
Dotyczy to w sumie każdej płaszczyzny, na jakiej działa Fundacja. Nie ma zbyt trudnych operacji, za dużej liczby kotów, które trzeba przyjąć do domów tymczasowych by później oddać je do adopcji, ani interwencji, która by się okazała za skomplikowana. Gdzie należy upatrywać sukcesu? Myślę, że zależy on całkowicie od chłodnej analizy faktów, bezstronnego podejścia do tematu i realnej oceny szans powodzenia.

Teraz poprzez Wiolę z Szadku dotarła do nas dziewczyna ze Śląska.
Gdzieś jeszcze za Rybnikiem, w małym mieście, weszła do domu bezdomna kotka i powiła dwa małe dzieciaki.
Kiedy domownicy dzwonili do niej do pracy, opowiadając o całym zdarzeniu, kobieta sądziła, że to żart. Ale to nie był żaden dowcip. W domu zastała małą burą kotkę, niezwykle pro ludzką, wychudzoną, zabiedzoną, brudną i dwa wtulone w nią kocie noworodki!
Dziewczyna załamała ręce: małe mieszanko, pięcioro domowników, dwa koty i pies wielkości cielaka...
Rozwiesiła ogłoszenia, zaczęła rozpytywać sąsiadów i znajomych, potem szukała pomocy wśród lokalnych organizacji. Bez efektu.
Jakiś znajomy podał jej telefon do Wioli i już dziewczyna była na właściwej drodze. Opowiedziała na grupie Sympatycy FKM swoją historię i poprosiła o pomoc. Wolontariuszki przeczytały kocią sagę, ale dyplomatycznie zamilkły czekając co powie Szefowa. 

Przejrzałam stronę www, swój notes, sprawdziłam ile kotów obiecałam przyjąć, zlustrowałam domy tymczasowe i napisałam pod postem o kociej rodzinie zapytanie: Jacek, kiedy możemy pojechać po maluchy i matkę? Weronika, przygarniesz sieroty? Asiu, czy jest pani w stanie wesprzeć finansowo transport? 

Kiedy miałam już gotowe wszystkie odpowiedzi, dogrywałam resztę.
Nie mam słów uznania dla Jacka. Jest od zawsze moim przyjacielem. W sumie z Nim najczęściej jeżdżę w długie kocie podróże po całej Polsce. Wozimy koty do adopcji, szczególnie te kalekie. Zawsze tak robię od lat, bo chcę mieć jasność, gdzie mieszkało będzie kocię, którego życie ratowało tylu lekarzy, wolontariuszek i przyjaciół Fundacji. Jestem spokojniejsza, gdy wszystko doprowadzę do końca sama, podpiszę papiery, przekażę szczegóły odnośnie pielęgnacji i leczenia.

Ale są sytuacje takie jak ta: trzeba przyjąć kotkę do Fundacji, a nie ma chętnych na podróż do Łodzi. Nie osądzam nikogo, nie winię, stwierdzam fakty. Namnożyło się różnych organizacji pilnujących dobrostanu zwierząt szkoda tylko, że ich działanie kończy się na przesyłaniu co rusz nowych petycji. Piszą posty, są niezwykle aktywni ale przeważnie tylko w internecie...
Tym razem także żadna grupa miłośników zwierząt nie wykazała chęci najmniejszej pomocy. Zatem my z Jackiem, zamiast odpoczywać niedzielnie, mieliśmy niezapowiedzianą wycieczkę.

Dzień był ładny, humory dopisywały, w sumie przydała nam się ta podróż. Tak długo nie mieliśmy okazji spokojnie porozmawiać, a tak, dzięki kotom mamy cały dzień dla siebie. Zawsze trzeba znajdować dla siebie pozytywne aspekty nawet dziwnych sytuacji.
Na miejscu nie było żadnych niespodzianek: czekała na nas kocia mama i jej dwa smarki. Chwila rozmowy, odpoczynek przy kawie i ruszamy ponownie w drogę. To jeszcze nie koniec spotkań na dziś, niebawem zawitamy do Weroniki, która jest moją bardzo wyrozumiałą wolontariuszką.
Weronika zgłosiła się do pracy sama. Wszystko było w porządku do chwili, gdy z jej ust nie padło złowieszcze hasło: Forum Miau. Nagle wszystkie nas ogarnął popłoch. Dziewczyny pytały zaniepokojone: Szefowa jak to będzie? Przecież ona jest z... i padała nazwa grupy, która zawsze i u każdej bez względu na pogodę wywoła zimne dreszcze! 
Spokojnie, bez paniki, dajmy jej się wykazać. Może być kompletnie inaczej, niż wszystkie myślimy. Nie piszmy chorych scenariuszy, życie zweryfikuje wszystko.
Dziewczyna dostała szansę i po raz kolejny moje przeczucie okazało się trafne. Zyskałyśmy wyjątkowo mądrą, wrażliwą i kompetentną wolontariuszkę. Pracowała pod opieką Magdy, nie zgłaszała żadnych problemów, świetnie opiekowała się kotami, wyszukiwała dla nich rewelacyjne domy.
Tylko ja przez kilka miesięcy nie miałam przyjemności jej poznać... Było to podyktowane rzecz jasna brakiem czasu.
Teraz, przy okazji podróży na Śląsk, miałam możliwość spotkać Weronikę - nie byłoby ładnie, gdyby Jacek sam przekazał jej kociaki. Zatem, choć tym razem nie było mi totalnie po drodze, pojechałam poznać dziewczynę.

I znowu, sytuacja kompletnie nietypowa, bo mimo pierwszego kontaktu, nie było żadnego dystansu. Panowała atmosfera jakbym zajrzała do starej przyjaciółki na kawę. Miła, dowcipna, niezwykle otwarta dziewczyna, zadawała co rusz to samo pytanie: Jak pani to ogarnia, całą tę Fundację? Śpi pani czasem?
-No przecież mi pomagacie - śmieję się głośno - Ty, Jacek, dziewczyny, a jak jestem totalnie wykończona, to stwierdzam: zamykam Fundację!
-Teraz to chyba już pani nie może tego zrobić - stanowczo mówi Wika.
-No raczej, kto by się na to zgodził? - konstatuje Jacek. 
-Jestem najwidoczniej skazana na koty i na Fundację. Są gorsze uzależnienia i bardziej szkodliwe - kończę ze śmiechem temat .

Kociaki są bezpieczne. Rosną pod czujnym okiem mamy - kotki Basi. Takie imię nadała jej Weronika. Z domu wolontariuszki płyną raporty dla mnie: mama ma apetyt, przykładnie korzysta z kuwety, jest wyjątkowo przyjazna...
Dla takich chwil warto pomagać.
 
Wpis: 20.02.2014