Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

To się zdarzyło naprawdę...


Czasem lubię schematy, mimo dość niezależnej natury i fantazji, które kierują moim życiem. Tysiące spraw jednocześnie zaprząta moją głowę, więc dziewczyny już się przyzwyczaiły, że skoro nie ponaglam, to znaczy, że nic się nie pali. Są takie zadania i cele, które na realizację czekają kilka lat.
Ci, którzy mnie znają, zapytają pewnie: Jak to możliwe? Zwłoka przy takiej Szefowej?
Otóż tak! To kolejny paradoks w moim życiu.

Wbrew pozorom jestem niezwykle uporządkowana, systematyczna i obowiązkowa. Lekkość w kontaktach, humor i szalona otwartość, to styl bycia, który nie ma wpływu na wnikliwą analizę tego, co mnie w życiu spotyka. Decyzje, które podejmuję, są zawsze przemyślane, wolne od emocji czy też sympatii. Takie zachowanie jest wynikiem doświadczenia z bycia Szefową Kociej Mamy. Tradycją są moje krótkie urlopy. Praca, domowe obowiązki i Fundacja, eliminują zbyt długie wyjazdy, więc nauczyłam się regenerować siły, łapać oddech i dystans na krótkich  wypadach.

Zawsze wcześniej podaję komunikat: "Uwaga, domy tymczasowe zapraszam po leki i wyprawki, niebawem znikam na kilka dni. Pilnujcie Kociej Mamy, dbajcie o siebie także, w nagłych przypadkach proszę o kontakt."

Kilka dni przed ostatnim wyjazdem, biegałam jak opętana. Wydawałam jedzenie, żwirek, na wszelki wypadek leki. Wiola z Anią, dziewczyny od bazarków, upominały mnie co rusz: "Idź Szefowa do banku i sprawdź konto, byśmy mogły zrobić wysyłki zakupionych gadżetów."
Miałam świadomość, jak ważne są dla nas pieniądze i darczyńcy. Gwarantują stabilność, niezależność ale też skuteczne interwencje. Pieniądze fundacyjne są dla mnie święte. Pilnuję jak największa sknera każdej złotówki, bo wiem, jak trudno przychodzi nam je zarobić!
"Mackwacz przy Tobie jest rozrzutny" powiedziała kiedyś Emilka, dziewczyny określenie podchwyciły i tak już zostało.

Pewnego ranka, a właściwie jeszcze w nocy, bo o godzinie 4:30, o której zwykle zaczynam swój dzień, zerknęłam w kalendarz i stwierdziłam, że do wyjazdu pozostały mi już tylko trzy dni. 
To też już tradycja, że kiedy cały świat śpi, ja pracuję, piszę reportaże, płacę rachunki, robię listę zadań i zaległości, planuję.
Tego dnia odhaczałam więc jak zwykle kolejne punkty z listy, kawa cudnie pachniała, kot drzemał obok mnie na fotelu. W takich warunkach mijała mi godzina za godziną pracy...
Odpaliłam komputer, sprawdziłam poczty, odpisałam, ułożyłam harmonogram zajęć dla wolontariuszek z kontaktu, a następnie zaczęłam logować się do banku by sprawdzić stan konta. "Coś muli internet" pomyślałam zerkając na zegarek. "Jeszcze zaczekam z godzinę i zadzwonię do banku."

Bank, który opiekuje się kontem Kociej Mamy, jest mały, wszyscy się znają. Mam do niego ogromny sentyment, bo przed laty, kiedy zakładałam FKM, żaden z dużych i renomowanych banków nie chciał podjąć się obsługi fundacji. Powód był dla mnie poniekąd zrozumiały, bo kiedyś organizacje dość często popadały w zadłużenia, zmuszając banki do przejmowania za nich wierzytelności. Banki dbają o wizerunek i wiarygodność, nie chciały firmować niegospodarności.
Mnie z założeniem rachunku w  Banku Rzemiosła jak zwykle pomogły kocie znajomości, prawnik, z którym łapałam koty na zabiegi, rekomendował mnie jako odpowiedzialną i rzeczową osobę, której warto zaufać. Tak więc od ponad 8 lat pieniądze darczyńców spływają na konto tegoż banku. 
 
Zgodnie ze swoim założeniem o godzinie 7.30 zadzwoniłam do banku, a właściwie bezpośrednio do informatyka. Wszyscy znają moją skłonność do mylenia liczb i adresów, przez co zdarzało mi się skutecznie zablokować konto, więc taki kontakt był niezbędny.
- Dzień dobry pani Izo, tu Mikołaj, w czym problem?
- Coś się dzieje z moim kontem, nie mogę zalogować się do banku... Zresztą zgłaszałam już problem kilka dni wcześniej pana koleżance, sprawdzała u Was jak to wygląda z poziomu banku i nie było błędnego logowania, nie pomyliłam haseł, nie zablokowałam konta. Problemy mam nadal, a za moment wyjeżdżam, rozumie pan, muszę sprawdzić wpływy.
- Moment proszę zaczekać - usłyszałam stukot klawiszy - Zalogowałem się bez problemu.
Spróbowałam więc zalogować się ponownie ale znowu bez powodzenia. Nic z tego nie rozumiałam...
- Wysyłam pani na maila skrót do banku, proszę spróbować. Tylko nie z zakładki w komputerze, wie pani, to może być problem z przeglądarką, może trzeba poprawić system.
"Jeszcze tego mi brakuje do kompletu!" pomyślałam... Ale skorzystałam z rady informatyka i tym razem się udało.
- Weszłam na konto, dziękuję za pomoc. 
- Pani Izo, za moment będziemy usprawniać system operacyjny, informatycy już kończą nowy program, więc pieniądze będą lepiej jeszcze zabezpieczone. Wie pani, coraz częściej pojawiają się złodzieje w internecie.
- Wiem, czytałam o tym ostatnio książki - odparłam chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę bo w perspektywie miałam czekające mnie obowiązki. 

Dzień minął mi biegiem, po południu usiadłam do komputera planując sprawdzić przelewy zanim Ania znowu mi o tym przypomni. Zalogowałam się, bank poprosił o hasło, więc je wpisałam i na moment pojawiła się tablica z napisem: "Przepraszamy za drobne kłopoty, prowadzone są prace modernizujące konto."
Pomyślałam, że też sobie znaleźli moment na prace modernizacyjne, ale ale pamiętając poranną rozmowę, starałam się zachować spokój. Nagle pojawiła się dobrze mi znana tablica: "Proszę podać hasło". Po jego wpisaniu pojawiła się kolejna z rachunkiem, ale dalej wejść już nie mogłam. Uznałam, że później jeszcze raz zadzwonię do banku i dopytam, bo teraz już w drzwiach stała wolontariuszka, która właśnie pojawiła się po wyprawkę.
- Szefowa spakowana? - zapytała z uśmiechem.
Machnęłam ręką w odpowiedzi:
- Chyba kupię ciuchy na miejscu - żartowałam.

Wieczorem padłam zmęczona, a zasypiając planowałam następny dzień.
 
O poranku następnego dnia znowu zadzwoniłam do banku.
- Dzień dobry pani Izo, tu Mikołaj,  mam pytanie czy wczoraj robiła pani przelew?
Po tych słowach Mikołaj podał kwotę oraz kompletnie nieznane mi nazwisko. Krew odpłynęła mi z twarzy, zrobiłam się sino blada, dostałam dreszczy...
- Co ci się stało? Serce cię boli? Mama, Ty zaraz zemdlejesz! - zapytał syn zaniepokojony moim wyglądem.
Machnęłam ręką, dając znak, że nie czas na wyjaśnienia,  nie teraz, muszę pomyśleć...
Poczułam się jakbym miała sto lat. Usiadłam, wzięłam oddech i zrozumiałam w lot te kłopoty z kontem. Haker się dobrał do społecznych pieniędzy. Musiał mi sprzedać jakiegoś wirusa... Szybko mknęły myśli, analizowałam wydarzenia ostatnich dni, łączyłam kropki, przypomniałam sobie ten moment, kiedy na chwilkę pojawiła się tablica z dziwnym komunikatem, to pewnie wtedy podmienił strony bankowe na moim komputerze.
Wróciłam do rozmowy z Mikołajem:
- Gdzie są moje fundacyjne pieniądze? - to było pierwsze pytanie!
- Pani Izo, ponieważ od lat wykonywane przelewy są czytelne, powtarzalne i kwoty są w miarę stałe, zaniepokoiła nas ta transakcja, bo była kompletnie nietypowa do pani rutynowych działań. Nie wypuściliśmy zlecenia dalej, chcieliśmy uzyskać potwierdzenie od pani.
Zakręciło mi się w głowie. Poczułam się dokładnie tak jakby dano mi drugie życie.
 
Zaczęliśmy krok po kroku analizować sytuację.
- Wie pani, czuję się odrobinę winny - tłumaczył informatyk - Myślałem, że po raz kolejny pomyliła pani liczby, więc podszedłem do tematu zbyt lekko, powinienem bardziej sprawdzić informacje uzyskane od pani...
- Teraz nie pora na wymówki, najważniejsze, że pieniądze są bezpieczne, skoro złodziej ma kontrolę nad moim komputerem, śledzi działania, trzeba podjąć odpowiednie kroki, żebym mogła bezpiecznie pracować. Trzeba zabezpieczyć fundacyjne konto, może pan do chwili aż nie zmienię haseł zablokować przelewy wychodzące? Wyczyszczę komputer, dołożę dodatkowe systemy antywirusowe, wcześniej nie odważę się wejść na fundacyjne konto.
Nagle mnie olśniło, że miałam problem z logowaniem i do drugiego banku. "Boże, to jeszcze nie koniec atrakcji..."
Umówiliśmy się na kontakt, jak ogarnę kwestię drugiego banku.
 
Zadzwoniłam na infolinię, wyjaśniłam sytuację, a bardzo uprzejma pani krok po kroku wszystko sprawdziła.
- Skąd u pani takie wiadomości? zapytała - Ludzie generalnie nie mają pojęcia o tak fachowych zabezpieczeniach.
- Z różnymi ludźmi koty łapię - odpowiedziałam - Jak widać wiadomości szybko chłonę, gdzieś tam zostają, w końcu wiedza nie boli.
- W banku wszystko porządku - usłyszałam w słuchawce. Jeszcze zweryfikowałyśmy numer, na który mają przychodzić sms i kiedy po godzinie skończyłam rozmowę, już znowu byłam sobą!
 
I wtedy ogarnęła mnie wściekłość!!! Co za czasy?! Jakież to małe, podłe i bezduszne zachowanie, żeby okradać fundację ratującą bezdomne koty, wspierającą chore dzieci i ludzi z niepełnosprawnościami. Gdzie czasy Zorra, Wilhelma Tella czy Winnetou? Gdzie my żyjemy? Gdzie się podziała moralność i jakieś zasady? Też mi bohaterstwo, kraść ciężko zgromadzone pieniądze społeczne! Prawie dostałam furii!!!
Nie jestem żadnym podejrzanym koncernem, pralnią pieniędzy czy instytucją o podejrzanej reputacji. Nie ma jednego powodu, by chcieć zrobić nam taka krzywdę, ukarać w ten ohydny sposób.

Kiedy już opadły emocje, kiedy przestało tłuc się ze strachu serce, poszłam do pracowni do komputera, na którym nie pracowałam nigdy wcześniej, zadzwoniłam do banku:
- Jestem gotowa, by odblokować konto, możemy działać.
- Wie Pani, że jeszcze konieczna jest wizyta na Policji? Trzeba zgłosić zdarzenie.
- Mam świadomość, ale czekam z wizytą na wieczór, komenda czynna jest przecież całą dobę, teraz zajęci są działaniem w terenie, a ja jestem kompletnie nieprzygotowana do wyjazdu.
- My, pracownicy banku, jesteśmy pod wrażeniem, nie przypuszczaliśmy, że ma Pani aż tyle siły, tyle zimnej krwi, potrafi tak precyzyjnie działać, analizować chłodno sytuację dość mało komfortową. Nie jeden facet by się pogubił, a Pani krok po kroku spokojnie, rozważnie zabezpieczała społeczne pieniądze...

Uśmiechnęłam się. Wiem o czym Mikołaj mówił, pozory i stereotypy, nadal są obecne w społeczeństwie. Ludziom nie mieści się w głowie, że tryskająca dowcipem blondynka może być super menadżerem, kobietą spadającą w tarapatach jak kot na cztery łapki, mającą fart w życiu i realizującą niebywałe pomysły.
Dlaczego się tak dzieje? Bo Fundacja jest częścią mnie, moją największą miłością!
Za wszystko, co mnie w życiu spotyka, za smutki, nerwy, przykrości i radości, winne są oczywiście koty, dla nich pełnię tą najmilszą i zarazem najtrudniejszą służbę.
 
Wpis: 25.11.2016