Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

To było trudne...

 

Dziewczyny pracujące w kontakcie spełniają kilka wymogów: muszą być wnikliwe, odważnie umieć zadawać nawet niewygodne pytania, szybko analizować sytuację, znać koty i ich reakcje. To wszystko razem zapewnia trafność decyzji. Ale czasem bywa tak, jak w tym przypadku...

Aneta nie należy do kobiet, którymi da się manipulować. Jest bystra, bardzo inteligentna, szybko odczytuje intencje osób proszących o pomoc. Mimo zdecydowanego, mocnego charakteru, jest niezwykle wrażliwa na los kotów, dlatego podejmuje nawet bardzo trudne wyzwania by im pomóc. Pracuje w kontakcie od kilku miesięcy i nigdy nie miałam od niej prośby o przejęcie zgłoszenia. Ale zawsze jest ten pierwszy raz.

- Szefowa, proszę, zastąp mnie. Nie umiem rozmawiać z tą biedną panią. Pochowała córkę, która była kociarą, gdzieś tam podobno działała, teraz nikt nie chce pomóc, a zostały koty. Są cztery, dwa młode, niespełna 3 letnie. Nie wiem co mam starusze powiedzieć...

Wiadomo nie od dziś, że ja jestem od trudnych sytuacji, proszę więc o telefon do pani.

Między szlochem, a wycieranym nosem słyszę:
- Jestem w rozpaczy... Koty są miłe, zdrowe, zaszczepione, córka je tak kochała. Teraz zostały tylko już dwa, bo te półdzikie pomogła umieścić u dobrych ludzi zaprzyjaźniona pani weterynarz. Ktoś mi dał numer telefonu do państwa Fundacji i powiedział, że jesteście takie pomocne...
Słucham i analizuję. Pani ma 84 lata, zmarła córka miała niespełna 60, była przewlekle chora od kilku lat, zatem nasuwa się pytanie: kto świadomie przyjmuje młode koty znając swój stan? Coś mi tu nie pasuje...
Ale koty są realne, trzeba im pomóc.
Umawiam się z panią na spotkanie. Proszę o przygotowanie wyprawki, koty mają być na bieżąco odrobaczone i zaszczepione. Pytam też Renatkę czy je przyjmie, a dziewczyna wyraża zgodę.
Drzwi otworzyła nam pani bardzo energiczna wręcz przebojowa. To było moje pierwsze zdumienie tego dnia.
Zero żałoby, ubrana bardzo radośnie, moja wizyta przerwała jej oglądanie olimpiady. W niczym nie przypominała zrozpaczonej staruszki z którą jeszcze rano rozmawiałam...
Koty faktycznie były dwa, czarna i trikolorka, ale na tym kończyła się prawda. Poprosiłam o książeczki, okazało się, że ostatnie szczepienie było w 2008 roku, ani śladu bieżącego odrobaczenia... Szukamy daty urodzin i nie wierzmy w to, co widzimy: jedna kotka ma 11, a druga 6 lat!
Zaglądam obu kotom w zęby: trikolorka ma ładne, ale u czarnej stan fatalny, czarne dziąsła, zęby do leczenia. Faktycznie, wyjątkowo zadbane, myślę sobie...

Dlaczego pani nas okłamała?
Po zmarłych dziedziczy się nie tylko majątek, obciążenia i zobowiązania także, a w tym przypadku są to koty.
Mogę pani pomóc tylko w ten sposób, że zamieścimy ogłoszenia adopcyjne.
- To żadne rozwiązanie, każdy ma dostęp do internetu - ripostuje starsza pani.
Ja dziwię się po raz drugi tym brakiem pokory, a jej cynizm i bezczelność wywołują łzy u mojej wolontariuszki. Widząc to pytam:
- Chcesz kochanie zabrać te koty? Będzie to co prawda precedens mogący okazać się fatalny w skutkach. Możemy stracić wiarygodność i dobrą opinię.
Renata kiwa przecząco głową, ja tulę ją do siebie, tyle mogę....
Wychodzimy zniesmaczone sytuacją.

 

Wpis: 15.02.2014