Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Taka gmina


Lato się kończy, kwitną mimozy, lecą z drzew liście, słońce jeszcze świeci intensywnie, ale już wiemy, czujemy, że zbliża się jesień...
Wracamy z wakacji z bagażem rozmaitych wspomnień. Wpadamy w znany nam wir, szykujemy dzieci do szkoły, porządkujemy ogrody, sprzątamy działki i stajemy przed dylematem, co zrobić z tymi gośćmi, którzy umilali nam czas podczas pobytu na daczy? Nagle otwieramy szeroko oczy, zdejmujemy różowe okulary i przytłacza nas szara proza życia. Co począć z maluchami, którym codziennie dawaliśmy porcję jadła -  trochę zawsze zostało z obiadu czy śniadania?
Eureka! Przecież jest fundacja, są stowarzyszenia, jakieś Tozy!
Wykonujemy kilka telefonów, ale spychologia wszędzie stosowana jest skutecznie. Odmawiają, bo mają mocne argumenty: nie ten obszar działania, brak funduszy, zakocenie. Każdy powód jest dobry, by elegancko zbyć petenta, szczególnie gdy informujemy o dramatycznym stanie kociąt.
Kolejny pomysł wpada nam do głowy: obdzwaniamy lecznice weterynaryjne, może któryś lekarz się ulituje?
Zaczynamy od tych najbliższych, żeby koszt był minimalny, samochód przecież na powietrze nie jeździ.
Żyrafa, przychodnia na Chojnach, położona, w sumie kilka minut drogi od naszej gminy. Lekarz bardzo życzliwy, pomocny, stanowczo jednak odmówił, bo nie może ryzykować by w lecznicowym szpitalu obok zwierząt po operacjach kostnych przebywały zainfekowane kocim katarem futrzaki. Jest społeczny, nawet bardzo, to jeden z najlepszych specjalistów wspierających Kocią Mamę dlatego podał kontakt do mojej Ani...
 
Ania jest pilna, nawet za bardzo. Kiedy nie może rozmawiać oddzwania. I każdą sensację w stylu: "Miot kociąt bez mamki" albo "Umierające, chore bardzo kociaki" natychmiast przekazuje do Szefowej, bo w gestii tej wolontariuszki jest zasadniczo wypożyczanie klatek. Jest podział zadań i dobrze, każdy zna swój odcinek pracy.
Tego dnia musiało ją poruszyć zgłoszenie, bo dobijała się skutecznie dzwoniąc na oba telefony.
- Ania co tam?
- Pan dzwonił gdzieś ze Rzgowa, ma dwa kociaki, stan dramatyczny, pyta co ma z nimi zrobić?
- I co mu poradziłaś?
- Że powiem Szefowej, ja nie jestem od interwencji.
Unoszę oczy ku górze i mówię
- Poproszę kontakt, zadzwonię. A pytałaś od kogo ma namiary na Kocią Mamę?
- Pewnie z internetu, to dość młoda osoba.
 
Dzwonię, przedstawiam się, zaczynam wywiad. I chwała Bogu, że Ania wykręca się jak może od tych interwencji, bo żeby wyciągnąć prawdę od niektórych ludzi, naprawdę trzeba się natrudzić, być odrobinę psychologiem, mieć intuicję i żyłkę detektywistyczną. Przy czym wszystkie nawet te trudne i podchwytliwe pytania trzeba zadawać takim tonem, jakby się prowadziło sympatyczną konwersację a nie odsiewało kłamstwa od prawdy.
Przyznam sama, że nie wiem jakim cudem udaje mi się zachować dyplomatyczną poprawność, nawet kiedy wiem, że bardzo mocno rozmówca mija się z prawdą. Chyba podświadomie czuję, kiedy faktycznie od mojej decyzji zależy kocie życie.
 
Maluchy dwa, bo trzecie kocię gdzieś padło albo uciekło, teraz nie dojdę jak rzeczywiście było, pojechały do Przychodni Zwierzętarnia.
Historia się powtórzyła: tym razem czekałam na diagnozę Małgorzaty trzymając telefon w dłoni. Długo czekać nie musiałam:
- Skrajnie wycieńczone, zapchlone, oko do amputacji, drugie też w kiepskim stanie, chłopaczek i dziewuszka, czarno białe i czarne jak smoła, koci katar, wydęte brzuszki... Iza, skąd Ty masz te koty? Oszalałaś?
- Nie pytaj, przecież wiesz, nie lubię tej gminy...
 
Pan nie był ze Rzgowa tylko z Tuszyna. Kontakt otrzymał od Wojtka, bo Ania i jej koty są ulubieńcami doktora, więc po co szukać na www jak się ma telefon do sympatycznej działającej w dodatku w kociej fundacji dziewczyny.
Dlaczego kłamał? Nie pytałam. 
Dlaczego przyjęłam koty? Bo jestem tak samo jak Ania nie dość asertywna, bo mam wyobraźnię, bo nie umiałabym zasnąć spokojnie ze świadomością, że przeze mnie kona jakieś kocię.
Bo znam ludzi i ich reakcje, kiedy faktycznie sytuacja ich nie przeraża.
 
Dziewczynka walczy o życie, kocurek odszedł za TM w lecznicy. Okryty kołderką, na ciepłym posłaniu jeszcze przed śmiercią zdążył się najeść...
Jest taka gmina, ani biedna ani bogata, ludzie żyją jak wszędzie i dobrzy i źli, ale pytam się dlaczego urzędnicy tak skutecznie ignorują wydaną kilka lat temu ustawę regulującą życie bezdomnych kotów? Odrobina rzetelności, urzędniczej kompetencji a tej biedy i tragedii byłoby dużo, dużo mniej...
 
Wpis: 4.09.2016