Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Stały punkt przerzutu kotów


Jest takie miejsce w Łodzi, które nie wyróżnia się niczym szczególnym. Kamienica typowa dla tej dzielnicy, podwórko jak setki innych. Stare komórki, trzepak, miejsce na sąsiedzkiego grilla. Dzieci się rodzą, rosną pod czujnym okiem wszystkich mieszkańców, bowiem lokatorzy tworzą społeczność, jak w przedwojennej Łodzi.
Żyją jak w jednej, wielkiej rodzinie. Czasem wybuchają swary, wynikające z prozy życia, niekiedy razem deliberują, jak postąpić z dorastającym, młodym człowiekiem, który zaczął sprawiać problemy wychowawcze albo jak zapewnić opiekę kobiecie, która z uwagi na wiek ma trudności z codziennością. 
Znamienny dla tej społeczności jest fakt, że są solidarni, uczynni, dbający o siebie wzajemnie. Razem wychowują dzieci, dzielą się radościami, troskami, taka nie na te czasy społeczność. 
 
Ja trafiłam na nich kilka lat temu. Nie było jeszcze nawet w zamyśle Kociej Mamy. Wszyscy bali się wtedy zapuszczać w te rejony, bo mieszkali tam ludzie mający często problemy z prawem. Znamy lokalne powiedzenia odnoszące się do społeczności Bałut czy Chojen. Dlaczego ja się zatem tam znalazłam? Czyżbym szukała atrakcji?
Otóż jak zwykle w moim przypadku całkowitą winę ponoszą koty!!! To szara kocica z wielkim jak balon brzuchem sprawiła, że zlekceważyłam słyszane kiedyś ostrzeżenia. Kiedy kotka zaczęła ocierać się o moje nogi domagając pieszczot, niewiele myśląc wzięłam ją na ręce i zaczęłam odwiedzać stojące na tej ulicy domy. Cel był wiadomy, odszukać opiekuna, zaproponować zabieg, ale jak się odchowają małe smarki, nie myślałam wtedy o sterylizacji aborcyjnej. Powiem szczerze: wzbudziłam niemałą sensację łażąc po tej ulicy. Na propozycje, które padały, odpowiadałam uśmiechem, przerażona tym, na co się odważyłam. Modliłam się, żeby stał się cud i ktoś sprawił, bym bezpiecznie pokonała resztę drogi!!! "Jesteś idiotką" składałam samokrytykę w myślach, głaszcząc kotkę - "Sama pchasz się w tarapaty"
 
Nagle usłyszałam obcesowo zadane pytanie, tonem raczej złowieszczym:
- Halo, panienko, czego chcesz od mojego kota?!
Zrobiło mi się gorąco, bo słyszałam opowieści o tym panu!
Ale jak to ja, mając po swojej stronie kocich opiekunów, wyszłam z opresji bez szwanku. Kotka urodziła kilka małych burasów, którym znalazłam domy, potem oczywiście pojechała na zabieg do schroniska. Groźny pan okazał się miłośnikiem futer i to dzięki jego pomocy nie miałam żadnych trudności z opiekunami buszujących tam kotów. Powiem więcej, dzięki dziwnej znajomości mogłam wprowadzać w życie nowe porządki i tak na korytarzach pojawiły się miski, kuwety i kocie legowiska.
 
Potem jakoś poznałam Dankę i zyskałam wolontariuszkę. Lata mijają we wzajemnej pracy na rzecz bezdomnych. Już nie mówią o mnie lalunia, teraz dumnie wypowiadają "Nasza Iza od kotów". Czasem usłyszę: "Lepiej z szefową nie dyskutować, jak się uprze, nie wygrasz, jak z kotem". Wtedy zawsze wracają wspomnienia!!!
 
A Danka cóż ma też ciekawie, chce czy nie, musi być domem tymczasowym. 
Powód? Jeśli ktoś nie ma pomysłu, co zrobić z niechcianym miotem, wrzuca jej bez pytania na podwórko, czasem stawia w pudle pod drzwiami. Jeden tylko człowiek był na tyle odważny, że wraz z kotami przekazał jakieś wsparcie. 
 
Teraz trzy koty - dwa kocurki i kicia czekały razem z kotami Danki, aż ta wróci z pracy. Maluchy biegały po ogródku, nikt ich nie przeganiał. Koty Danki jakby były świadome roli, jaka im przypadła w udziale. Taka sytuacja powtarza się systematycznie od kilku lat. Przynajmniej dwa, trzy razy w roku odbieram telefon od doprowadzonej do szewskiej pasji Danki. Miotając się w złości, przekazuje istotne dla mnie wiadomości: wiek, stan zdrowia, stopień socjalizacji z człowiekiem. To są dla mnie najważniejsze informacje, niezbędne do przygotowania kotów do adopcji. 
Punkt przerzutowy kotów kojarzy mi się ze zjawiskiem, jakie kiedyś było znamienne dla polskiej rzeczywistości, u Danki na podwórku koty przekraczają zieloną granicę, zaczynają nowe, szczęśliwe życie.
 
Teraz znowu czekają mnie wydatki, same zabiegi połączone z amputacją pokaleczonego ogona to koszt 600 zł. Należy pamiętać o standardowej wizycie na odrobaczenie, potem szczepieniu rodzeństwa i tym sposobem kolejne 1000 zł zejdzie z fundacyjnego konta. Nie dodaję kosztów związanych z pobytem w domu tymczasowym w myśl zasady - gdzie się żywi rodzina i niespodziewanych gości się nakarmi...
 
Zastanawia mnie tylko jak to możliwe, by w tak zżytej społeczności okryte tajemnicą pozostały te wszystkie nagłe przypadki kocich desantów, dziwna zmowa milczenia panuje od lat.
Ja świadomie godzę się na ten układ, nie dociekam prawdy, nie szukam na siłę byłych opiekunów. 
Nie bez powodu, kiedyś szara kocica wprowadziła mnie w środowisko na pograniczu dwóch światów, zaakceptowali mnie, szanują, włączają do pomocy. Edukacja w tym przypadku połączona jest z resocjalizacją.
Danka ma misję, ja jej tylko pomagam, zresztą nowe pokolenie już rośnie pod naszym czujnym okiem, wrażliwe, kochające psy i koty.
 
Wpis: 12.10.2015