Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Siła argumentów


„Lista zadań szefowej”  to spis zawierający przeważnie telefony, które powinnam wykonać, by dopytać o informacje niezbędne do podjęcia decyzji. Zawsze, kiedy liczba kotów objętych opieką przekracza magiczną liczbę sto, wstrzymuję przyjęcia kolejnych. Dzieje się to najczęściej latem. Tworzymy wtedy kolejkę oczekujących do zabrania. Wyjątek oczywiście stanowią niesamodzielne kocięta, koty chore, powypadkowe, klasyfikujące się do operacji ratujących życie. Zawsze zostawiam sobie margines, który pomoże mi w awaryjnych sytuacjach. 
Numery na listę wpisuję tylko wtedy, kiedy wolontariuszka pracująca w kontakcie ma wątpliwości odnośnie prawdomówności czy intencji opiekuna kota. Generalnie potrafię egzekwować swoje żądania i przeważnie pod presją logicznych argumentów rozmówca przyjmuje fundacyjne warunki, respektując obowiązujące zasady pracy. 
Nie znoszę tego obowiązku. Nie mam cierpliwości do kłamczuchów, brzydzą mnie sztuczki opiekunów zgłaszających kociaki domowe jako bezdomne, nie rozumiem,  jak można wymagać od Fundacji, by finansowała zabiegi właścicielskich kotów. Oczywiście stanowczość, brak uległości, konsekwencja oraz umiejętność weryfikacji roszczeń pomaga mi skutecznie w eliminacji wszelkich naciągaczy.

Tego dnia rozmowy przebiegały sprawnie. Byłam w połowie listy i jakoś wszystkie sprawy finalizowałam pomyślnie. Umawiałam się na wypożyczenia klatek łapek (obowiązek przejęty chwilowo za Anię), tłumaczyłam, jak skutecznie oswajać młode, wyznaczałam lecznicę na zabiegi bezdomnych. Zbliżał się długi weekend i chyba wizja odpoczynku nastawiała ludzi optymistycznie, motywując do konstruktywnej współpracy. Przejrzałam listę i stwierdziłam, że jeszcze dwa telefony i także mogę liczyć na względny spokój.
Wykręciłam więc numer, poczekałam na połączenie i po tradycyjnej formułce powitalnej przeszłam do meritum:
- Napisała Pani do nas maila. W zasadzie Zofijówka to teren raczej w gestii Pabianic, próbowała Pani się kontaktować z lokalną fundacją? Jakaś tam przecież działa, jest też TOZ.
Cisza. Potem nieśmiało:
- Dzwoniłam, pisałam wszędzie, Pani jest jedyną, którą się odezwała. Te kociaki sobie nie poradzą bez pomocy lekarza, mają w fatalnym stanie oczy. Opiekuje się nimi starsza osoba, która karmi je kartoflami i zsiadłym mlekiem, przychodzą do niej z drugiego końca wsi... Ja… Ja… Ja właśnie wróciłam do domu i przepraszam, ale trudno mi o tych kociakach zapomnieć, spotkałam je przypadkiem będąc na spacerze.
„Boże, jaka ta Pani delikatna!”, pomyślałam. ”Maluchy pewnie mają koci katar a ta kobieta robi raban!”
- Droga Pani, jestem ugotowana na bogato, mam od początku lata prawie non stop około 100 kotów pod opieką, każdy dzwoni i prosi o przyjęcie, mam ograniczone możliwości…
- Koleżanka powiedziała, że jak nie pomoże mi Kocia Mama…
- No dobrze - przerywam, zerkając na zegarek. „Już dwie godziny wiszę na słuchawce, jeszcze gotowa mi się rozpłakać”, myślę i szybko mówię:
- Proszę kociaki dowieźć do lecznicy po weekendzie, nazywa się Zwierzętarnia, uprzedzę, przygotuję na przyjęcie.
Pani próbowała dziękować, obiecywać wsparcie, zapewniła, że w wyznaczonym terminie maluchy mąż dowiezie. 
Kończyłam rozmowę zastanawiając się po co wydaję zakazy, których nie jestem sama w stanie dotrzymywać? Kompletna paranoja!
 
Ostatnia rozmowa była miła i w zasadzie dotyczyła wsparcia moralnego wahającego się opiekuna, który swoje pomysły odnośnie relacji z kotem chciał skonsultować z osobą bardziej doświadczoną.
Zamknęłam kalendarz z poczuciem ulgi. Teraz czas na kawę, zasłużyłam.
 
We wtorek pod wieczór dzwoni telefon. Już się skończył spokój.
Bez powitania, dramatycznym szeptem Małgorzata ze Zwierzętarni pyta:
- Iza, czy Ty widziałaś te koty z Zofijówki? Właśnie Pan je przywiózł! Iza, one nie mają oczu!!! Cztery kociaki są w takim stanie, że nie wiem czy przeżyją… Perforacje rogówki, przepukliny, wrzody wewnętrzne, one nie widzą!!! Do tego pchły, świerzbowiec, brzuchy rozdęte więc pewnie mają robale… Skąd Ty na Boga Ojca wygrzebałaś, aż takie bidy?! Bardzo się chyba starałaś, ja pierwszy raz mam taki przypadek.
 
Słucham, milczę, kojarzę fakty, przypominam sobie intonację głosu Pani... Ona w taki sam sposób szeptała. Zrozumiałam, że nie była wydelikacona ani nieśmiała, była przerażona tak, jak teraz Małgorzata.
To znaczy, że stan kociąt jest fatalny i źle rokują. Długo pracuję z Małgorzatą, znam jej zachowanie i reakcję, to opanowana lekarka, setki kotów żyje i cieszy się dobrym zdrowiem dzięki jej i Tomka pracy na rzecz bezdomnych, byle co jej nie zaskoczy… Znaczy musi być wyjątkowo ciężko...

Kiedy wieczorem przysłała mi zdjęcia, zaniemówiłam.
Pół nocy nie spałam rozmyślając nad losem tych kotów.

Rano zadzwonił telefon, poznałam numer, wiedziałam więc kto i dlaczego dzwoni. W pewien sposób czekałam na te pytania.
- Pani Izo, słyszałam od męża, że nie zdecydowała się Pani na ich eutanazję?
- Tak, a dlaczego miałabym się zgodzić? - już podjęłam decyzję, więc byłam znowu chłodną i konkretną szefową.
- Przepraszam, proszę mnie dobrze zrozumieć, jestem bardzo wdzięczna za te maluchy, ale czy jest Pani swojej decyzji pewna Będą ślepe, do końca swoich dni...
Pani wyraźnie nie umiała poradzić sobie z sytuacją, co w sumie dobrze o niej świadczy.
- Jestem pewna! Przekazała mi Pani koty z przekonaniem, że zadbam o nie i właśnie to robię! Nie mogłam lepiej wybrać. Ekipa pracująca w Zwierzętarni jest świetna, to bardzo kompetentni fachowcy. Mam świadomość skali problemu, choć chyba pierwszy raz mamy pod opieką miot, gdzie 4 kocięta będą miały razem troje oczu. Minie pierwszy szok, zaczniemy walkę. Są bezpieczne, otoczone wyjątkowo troskliwą opieką. Lekarze uspokoją emocje, zaczną myśleć nad strategią leczenia. Tu nakłada się kilka problemów i każdy niestety jest równie ważny. Maluchy są zbyt słabe, dlatego leki i środki wprowadzać trzeba niezwykle ostrożnie. W tym momencie należy wyeliminować ból, z jakim dotąd żyły, ustabilizować słabiutkie organizmy, wzmocnić, pozbyć się niechcianych mieszkańców z futerek i jelit, a kiedy maluchy nabiorą sił, pomyślimy o zabiegu. Pośpiechu nie ma.
Na pocieszenie opowiedziałam tez Pani historię Temidy i Tenorka wspomniałam o Migotce.
- Nie wiem co mam powiedzieć, jak się zachować, mam totalny mętlik w głowie. Co takiego zmieniło się w życiu tych kociątek?
Szczerość Pani kompletnie mnie rozczuliła. Dobrze, zatem raz jeszcze tłumaczę jak dziecku:
- Przecież od Pani usłyszałam ich historię. Skoro kompletnie ślepe, w dodatku obolałe wędrowały przez wieś szukając jedzenia, to jakie dylematy my teraz rozważamy, kiedy są leczone, mają szansę na fajne domy i jedzą dobrą karmę? Proszę nie oczekiwać, że je uśpię, kiedy ewidentnie mają szansę. Są ustawione lekowo, nie cierpią, bawią się, są aktywne, korzystają z kuwety, więc pytam raz jeszcze: czy ich ślepota jest wskazaniem do eutanazji, kiedy mam setki przykładów na to, że koty świetnie sobie radzą korzystając z wibrysów? Problemem nie jest ślepota kota, tylko fakt, że w jednym miocie koci katar w tak drastycznym stopniu zaatakował wszystkie kocięta, a to sprawia, że atmosfera się zrobiła ciężka, bo skala problemu jest większa, ale zawsze jest ten pierwszy raz i sytuacja nie rozwiąże się jak schowam głowę w piasek i się poddam. Proszę mnie zrozumieć, nie mogę podejmować decyzji wbrew sobie, doświadczeniu i nabytej wiedzy, to byłby początek końca FKM. Ich los już jest zabezpieczony. Pani zrobiła dla nich wszystko co najlepsze, oddała Kociej Mamie, teraz ja będę o nie walczyć obiecuję.
- Ma Pani niesamowitą siłę i wiarę w to, co robi, naturę wojownika, a mąż mówił, że wygląda Pani jak zwiewna blondynka. Jakie to życie jest dziwne… Będę śledzić ich losy i Panią wspierać.

Minął tydzień.
Wszyscy zainteresowani nadal są w lekkim oszołomieniu, starają się poukładać ze skutkami wynikającymi z mojej decyzji. Najszybciej zebrali się emocjonalnie lekarze, wymagają tego okoliczności.
Zdjęcia, które otrzymuję z lecznicy, szokują i wywołują łzy, ale świadczą o słuszności mego stanowiska.

Po operacji są już dwa kocurki, Faraon kompletnie ślepy i jego brat - Pulpecik. Na zabieg czeka Księżniczka i Cztery - najmniejszy z kocurków.
Matka maluchów na szczęście jest już po zabiegu, wizja  jeszcze jednego ślepego miotu skutecznie wymusiła na opiekunach aktywność.
Tym razem była to powalająca siła argumentów.
 
O co ja mogę prosić tych, którzy pomagają mi w pracy? O pomoc w opłaceniu rachunku i zapewnieniu opieki z górnej półki dla tych tak ciężko doświadczonych malców.
Będąc szefową, która ma  defekt, że przyciąga chore i kalekie, tym razem poddana zostałam nieludzkiej próbie. Myślę, jestem wręcz przekonana, że rozważyłam wszystkie aspekty tej makabrycznej i niezwykle trudnej interwencji i dobrze wybrałam. Nie poszłam na skróty, mimo wiedzy, jak wysoko tym razem ustawiłam poprzeczkę, na jakie emocje skazałam siebie, lekarzy i moje wolontariuszki miałam dość siły, by ochronić te maluchy.
 
Wpis: 28.08.2016