Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Schemat


Przeważnie tak jest.
Zaczyna się od miłości, zbyt dużej wrażliwości, odrobiny braku wyobraźni, nieporadności i przede wszystkim braku pieniędzy.
Kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli ludzie zaczynają szukać pomocy, tylko generalnie jest już trochę za późno. Kto przy zdrowych zmysłach zdecyduje się podjąć interwencję, gdzie do adopcji kwalifikują się 23 czarne koty?
Dorosłe kocury i kotki, podrostki kocie i malunie oseski wszystkie czarne jak smoła. Żeby choć miały krawaty lub skarpetki albo zdobne efektowne białe śliniaki, ale gdzie tam wszystkie klasycznie czarne, smukłe, zarobaczone i trochę chore, tak w gratisie, by sytuacja nie była zbyt łatwa.
Interwencja na bogato mówiąc naszym fundacyjnym żargonem.

Nie wiem czy jestem szalona, czy jest to kwestia brawury, może mam zbyt dużo wiary we własne możliwości, a być może dobra kondycja firmy, stabilność i płynność w adopcjach daje mi wiarę, że Kocia Mama w każdym przypadku spadnie na cztery łapy.
Tak stało się i tym razem.
Interwencję, która stała się jeszcze jedną fundacyjną nietypową opowieścią, niepotrzebnie będę wspominać przez pryzmat odrobiny goryczy.
Dlaczego?
Jak zwykle proza życia. I tym razem nie obyło się bez scysji.
I wina nie leży po naszej stronie.
Wszystko zaplanowałam misternie. Krok po kroku realizowałam z dziewczynami plan zabierania kolejnych kotów. Praca przebiegała sprawnie, jak po sznurku, efekty przynosiły radość, satysfakcję. Byłyśmy tak dumne i z tempa i skuteczności.

Gdy zostały ostatnie cztery koty do przyjęcia, z panią opiekunką kontakt nagle stał się dziwnie trudny.
Ja związana obietnicą, naciskałam na Monikę, by zamykać temat mruczków z Aleksandrowa, natomiast wolontariuszka była bezradna, bowiem pani albo ignorowała fundacyjne telefony bądź nie respektowała wzajemnych ustaleń.
Cierpliwość moja przestała ze mną współpracować. Mówiąc wprost tak się wściekłam, że pani usłyszała kilka przykrych słów.
To skandal by fundacja płaciła za leczenie horendalne faktury, samo szczepienie 23 kotów to już jest niebagatelny wydatek, do tego karma i żwirki dla domów tymczasowych generują kolejne znaczące koszty. Kiedy my robimy wszystko by pomóc, pani nie raczy odbierać od Moniki telefonów!!!! Co to za idiotyczne zachowanie.
Daję pani ostatnią szansę, proszę zawozić koty wyznaczonej do lecznicy.
Po drugiej stronie cisza, potem jakieś dziwne tłumaczenia raczej na poziomie przedszkolaka. Droga pani - zaczynam cedzić słowa - umowa jest to zobowiązanie, na które świadomie godzą się dwie strony, więc proszę mi głupot nie wymyślać, bo zaraz zacznie się wiosna i zostanie pani z tymi kotami, do fundacji będę musiała przyjąć maluchy.
Boże dramat czego ja tych ludzi nauczyłam - sama na siebie się złoszczę - kompletna paranoja, żeby fundacja zabiegała by opiekun łaskawie oddał kota.
Skończyło się jak zwykle, poprosiłam o pomoc wolontariuszkę, nie mogłam zaufać słowom opiekunki, one dawno straciły wiarygodność. Dziewczyna zgodziła się przetransportować koty do lecznicy, jestem jej bardzo wdzięczna, bo chciałam mieć już za sobą całą tą żenującą sytuację. 

Takie zachowania są typowe dla przeciętnego miłośnika kotów. Fundacja pomogła, więc jest już zbędna. W końcu jednak to kociary same sobie wybrały takie działania. Zawsze sięgają po negatywną motywację: oni są biedni, uważają, że cały świat czyha, by ich skrzywdzić. Bycie niezaradną ofiarą jest bardzo wygodne. Tylko, że ja już dawno przestałam się na takie triki nabierać, kotom pomogłam, bo taki mam obowiązek, a o opiekunach wolę zapomnieć, bo jeśli już odwracam głowę i szukam wspomnień, to wolę by były miłe i radosne, a nie budziły we mnie złość.


Wpis: 2.02.2016