Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Rodem z czarnej komedii czyli raz jeszcze zabieram koty

 

Dwa lata temu, w wyniku zbiegu dziwnych zdarzeń, mojej ufności w ludzkie dobro, naiwności, że każdy, kto mnie prosi o pomoc w kociej sprawie, postępuje godnie, podjęłam się interwencji, w wyniku której zabrałam z pewnego mieszkania na Bałutach 11 kotów.
Działałam na prośbę rodziny, z pisemną zgodą Ośrodka Pomocy Społecznej no i przy błogosławieństwie sąsiadów, którym miłość pewnej pani do kotów totalnie zakłócała życie, a smród i fetor jaki wydostawał się na korytarz w chwili gdy otwierała drzwi, był - mówiąc oględnie - przykry.
Nie było przekłamania w informacji o stopniu zaniedbania mieszkających tam kotów. Faktycznie były brudne, zarobaczone, zapchlone i pół dzikie, żadne nie było zabezpieczone przed rozmnażaniem, ale nie o tym chcę pisać.
Interwencję podjęłam po informacji, iż pani może niebawem umrzeć. Taka była opinia lekarzy po szczegółowym badaniu, któremu została poddana po przebytym udarze. Nikt nie rokował, że kobieta zdrowa opuści ośrodek w którym przebywała. 
 
Po zapoznaniu się z tymi faktami, biorąc za cel nadrzędny dobro kota i zero aktywności rodziny do włączenia się w jakiekolwiek działania, zaczęłam czynić kolejne ruchy. Nie było sensu zwlekać, bowiem czas pracował na niekorzyść zwierząt, które przebywały same, w pustym mieszkaniu, a każdego dnia bez człowieka dziczały coraz bardziej. Wyłapane koty trafiły do lecznic, tam zostały przebadane i poddane zabiegom. Po socjalizacji wszczęto procedurę adopcyjną i jakimś cudem udało nam się kotom znaleźć nowe domy.
Uff... Wszystko przebiegło sprawnie i bardzo szybko się, choć źle się zanosiło. Byłam dumna z siebie i wolontariuszek, że mimo skali trudności i zaistniałych okoliczności interwencja zakończyła się sukcesem.

Moja radość nie trwała długo.
Pewnego dnia zadzwonił telefon: 
- Czy mogę z panią Izą?
- Tak, słucham 
- Dlaczego zabrała pani moje koty? To ja, nazywam się... mieszkam... wróciłam ze szpitala. Stan zdrowia uległ poprawie, wiem, rozczarowałam wszystkich, jednak proszę powiedzieć dlaczego zabrała pani moje koty? Ja tęsknię za nimi bardzo, to one dały mi siłę, żeby walczyć z chorobą. Wróciłam, a dom pusty! Rodzina zamiast wyjaśnień podała mi telefon do pani, zatem proszę oddać moje koty! 
Płacz w słuchawce, a mnie prawie pękło serce! Widzę siebie na miejscu tej nieszczęsnej kobiety, teraz to już płaczemy obie.
- Pani (pada nazwisko), nie ma dla mnie wytłumaczenia! Nieważne, że działałam w oparciu o prawo, powinnam sama sprawdzić, jak jest w rzeczywistości albo czekać, aż sytuacja stanie się jasna, a tak wyrządziłam pani krzywdę, tu słowo przepraszam nie rozwiązuje problemu, nie wiem co powiedzieć...
- Proszę mi dać kota albo dwa, będę nie dbać obiecuję!
- Ale zdaje sobie sprawę pani ze stanu zdrowia zabranych przeze mnie zwierząt? Ze stopnia ich zaniedbania?
- Tak oczywiście, sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. Myślałam że zabierając je do domu, robię dobrze, jednak taka ilość w małym mieszkaniu to był błąd. Brak przestrzeni rodził konflikty. Przyjmę wszystkie warunki, jakie pani postawi, tylko proszę dać mi jakieś koty...
Płacz zamienił się w szloch... Nie mogłam odmówić.
Ustaliłam twardo: tylko dwa koty z Fundacji - nie wolno gromadzić bezdomnych, lecznicę przydzieliłam do opieki na wypadek choroby zwierzaka, kontakt w nagłych przypadkach i wizyta kontrolna kogoś z Fundacji raz na kwartał.
O konieczności sprzątania i higienie też rzekłam kilka słów. Kot jest zwierzęciem czystym, co dotyczy misek i kuwet także.
 
Kotki pojechały do pani dwie - czarna i bura ślepa na jedno oko z drugi bardzo zmienionym po przebytym kocim katarze.
Ja czułam się trochę rozgrzeszona a pani... była szczęśliwa.
Z okazji Świąt płynęły od Niej życzenia: dziękujemy pani Izo za serce ja i moje kotki, mamy się dobrze...
Robiło mi się ciepło gdzieś, gdzie podobno tyka ludzkie najważniejsze urządzenie. Jedni mówią, że to tylko pompa utrzymująca nas przy życiu, drudzy, że dzięki niemu niektórzy ludzie są inni, lepsi, pokorniejsi. Niech każdy wybierze wersję właściwą dla siebie.
 
Mijały lata.
Teraz niedawno znowu zadzwonił telefon, zresztą mój dzwoni nieustannie, zaburzając mi życie, fundując rozmaite atrakcje, nie zawsze miłe.
- Pani Izo, to ja...
- Poznaję. Witam. W czym pomóc?
- Nadszedł czas bym rozstała się z kotami, miałam znowu udar, nie jestem samodzielna, tam gdzie idę mieszkać, nikt nie przyjmie kotów, proszę je przyjąć i dać opiekę, tylko pani ufam, pani zawsze dotrzymuje danego słowa...
Zamurowało mnie, znowu... historia się powtarza, ale teraz jest inny wymiar, ciężar sytuacji...
- Ile mam czasu?
- Tyle, ile pani potrzebuje, ja poczekam. 
 
Mija kilka dni. Jadę po koty, znowu. Znany blok, ta sama tabliczka na drzwiach, ale brak ostrego fetoru. Koty w stanie dobrym, zabieramy je na wizytę do Psa czyli kota, Joanna nie zaleca żadnego leczenia - kolejna różnica.
 
Teraz koty są u Magdy, wycofane, odnajdują się w nowej sytuacji, mamy czas, my i one. 
Magda też ma, zamiast zwykłej pompy, serce, więc czekam spokojnie na kolejne relacje z jej domu.
Na razie nie robimy nerwowych ruchów...
 
Na decyzję mamy dużo czasu - zima przed nami, pustoszeją domy z małych kociąt, teraz czas na dorosłe i trudne... Praca nie kończy się nigdy - taka Fundacja.

 

Wpis: 6.10.2013