Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Raz jeszcze Nowoslona


Tym razem relacja z dalszej interwencji w Nowosolnej będzie chłodna.
Tak jak było uzgodnione, kocięta trafiły do lecznicy współpracującej z Fundacją, tylko zamiast 5 przyjechało ich 7. Wszystkie ładne, zadbane, w miarę łagodne. Lekarki je przebadały odrobaczyły, zaszczepiły i czwórka z nich w środę jedzie do domu tymczasowego u Ewy. Fundacja, tak jak było umówione, przejęła wszelkie koszty związane z opieką, pielęgnacją i ich zaopatrzeniem medycznym. 
Angielka natomiast nagle zmieniła zdanie, zaczęła stawiać żądania, by Kocia Mama bardziej włączyła się w interwencję. Mamy przejąć inicjatywę całkowicie - to znaczy wozić koty na zabiegi i potem przetrzymywać. Inaczej pani nie przekaże wsparcia finansowego, o którym była mowa podczas pierwszego spotkania. 
Cóż, mimo dużej aktywności, nie jesteśmy jeszcze patrolem do zadań specjalnych. Nie pracujemy na takim poziomie, jaki ludzie obserwują w telewizji. Oddajemy kotom serce, czas, umiejętności, ale od zawsze oczekujemy zrozumienia i własnej aktywności.
 
Jest czas, kiedy zaczynam nienawidzić swojej fundacji.
Dziewczyny są cudne, stoją za mną murem, rozumieją napięcie w jakim żyję, te telefony o każdej porze dnia, roszczenia, wymówki karmicieli i twardo rzucane słowa: to wy jesteście Kocie Mamy?
Aż chce się im wykrzyczeć całą prawdę! Nie podoba wam się moja Fundacja?! Proszę, idźcie do innej po pomoc! Nikt nie jest tak głupi, by się pakować w taką liczbę kotów, jaką ma teraz pod opieką Kocia Mama. Obłożone są wszystkie współpracujące lecznice. W Filemonie leczone są kociaki spod Łodzi, bo trafiły do nas z grzybicą, Perełka mało, że ma totalnie chore - Karolina złapała je w stanie, gdy groziła im ślepota - to jeszcze musi je oswoić. Zwierzętarnia non stop przyjmuje trudne przypadki do szpitala, a żadna z pracujących tam osób nie narzeka na stan zdrowia rezydentów. Dokonują cudów: leczą, socjalizują, adoptują także wśród pacjentów. Pupil pracuje nad szczęśliwą siódemką spod Łodzi. 
Nikt się na koty nie gniewa, że człowiek nie dotrzymał słowa. Trudno, mamy kolejną nauczkę, nie pierwsza i nie ostatnia osoba odwróciła kota ogonem, taka sytuacja jest niesmaczna, ale damy sobie radę.
Dziewczyny usiądą, wyprodukują rękodzieła, inne pójdą na kiermasze i zarobią fundusze, byśmy mogły dalej, mimo ludzkiej niesolidności, działać.
Rozczarowanie coraz bardziej wpisuje się w fundacyjną rzeczywistość, cieszymy się jak dzieci, kiedy realizowane są wcześniejsze ustalenia z opiekunami, ale czy to jest właściwe zachowanie?
Przecież działalność wolontariacka nie powinna mieć takiego przełożenia na nasze emocje. Czasem mam ochotę zadać pytanie: w jakim kierunku ten świat zmierza? 
 
Wpis: 3.09.2014