Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Proza życia czyli atrakcje bycia Szefową


Wszyscy znamy siłę i skalę rażenia zjawiska jakim jest opinia publiczna. Rodzi się ona zazwyczaj, kiedy osoba bądź grupa przestaje być anonimowa. Tworzą ją natomiast różni ludzie. Postronni i życzliwi nam i podejmowanym działaniom. Neutralni - komentujący bez emocji, ale zgodnie z prawdą. Malkontenci - niby przyjaźnie nastawieni, jednak coś by tam poprawili w sposobie pracy. Oraz przeciwnicy, którzy niby nie znoszą Fundacji, podważają każde sukcesy, ale z wypiekami śledzą i rejestrują nasze posunięcia. Dla mnie ta grupa jest najcenniejszym recenzentem sposobu pracy Fundacji i zapadających w niej decyzji. Wszelkie negacje udanych projektów potwierdzają trafność decyzji.
Ponieważ jestem szefową nietypowej formacji, myślę, że nadeszła pora by pokazać malutki fragment mojego codziennego życia.

Ta opowieść nie jest wyssana z palca, nie napisałam jej bo się nudzę ani też z chęci epatowania wyjątkowością społeczności jaką tworzą wszyscy związani z Kocią Mamą, mam cichą nadzieję, że może wreszcie dotrze do świadomości oponentów rozmiar pracy, jej skala, osiągane wyniki.
 
W tym roku bez żalu zrezygnowałam z urlopu w czasie, kiedy wszystkich ogarniała gorączka wyjazdów. Mam świadomość rozmachu, z jakim działa ta moja kocio-ludzka grupa, ile jest interwencji, jak są zalatane moje dziewczyny, dlatego zostałam jak kapitan na statku, by nadzorować pracę, gasić pożary, likwidować napięcia i sytuacje kryzysowe.

Lato było trudne, pisałam o tym nie raz. Teraz przyszła jesień i niestety natężenie pracy nie spadło ani trochę.
Od lat panuje w Fundacji hasło, że jak się ma szefową biegającą z prędkością światła, to trzeba się szybko dostosować, by nadążać. 
Mnogość celów, projektów, zadań.
Jakoś pod koniec września usłyszałam: Szefowa, musisz wyjechać zanim padniesz ze zmęczenia albo nas pozabijasz. Wyłącz telefony, nie bierz laptopa, zaszyj się w jakiejś głuszy i ładuj akumulatory.
Tym razem zgodziłam się bez dyskusji.
Wydałam wyprawki domom tymczasowym, popłaciłam rachunki, ustaliłam przyjęcia kociaków i zaczęłam pakować walizki.
Będę zbierać grzyby, przeczytam zaległe książki, będę spać i spacerować - planowałam naiwnie.
 
Jeszcze dobrze nie opuściłam rogatek Łodzi, gdy na czacie Monika pisze: "Szefowa na moment przeszkodzę..."
Nie mogę zignorować, dziewczyna pracuje w kontakcie, sięgam po telefon: "Co się dzieje Monia?" Słucham, zastanawiam się, podejmuje decyzję. "Już ci nie zawracam głowy, odpoczywaj Szefowa."
 
Czwartek i piątek był związany z interwencją zdeterminowanego Niemca. 
 
W sobotę, tuż po godzinie 6 odebrałam telefon od wykończonej psychicznie wolontariuszki: "Browarek umarł... mam dość tych śmierci, rezygnuję, nie daję rady, wypaliłam się..."
Nie podejmuje dyskusji, bo i po co? Jest najlepsza, wyjątkowa, ma same kalekie i powypadkowe koty. 
Teraz pełna gniewu, goryczy, złości, ale to dobrze, to znaczy, że nie popada w rutynę, nie traktuje swojej pracy automatycznie. Jej cierpienie jest spowodowane niemocą, bezsilnością, oddaniem.
Też prowadzę dom tymczasowy, moje prywatne koty są tak jak Izy - tylko kalekie.
Nie jest prawdą, że umiemy się przyzwyczaić do umierania mruczków, każda śmierć zostawia ślad w sercu. To, że milczymy nie oznacza, że nie cierpimy.
 
Niedziela była w miarę spokojna, ale poniedziałek zaczął się na bogato, Ania podniosła alarm na oba telefony, bo kocię, które przyjęła było wstanie oględnie mówiąc wskazującym zaniedbanie. Nie było zagrożenia życia, ale ktoś musiał przyjąć emocje wywołane tym faktem, no i oczywiście padło na mnie!
Co tam urlop.

We wtorek uruchomiła się Magda za sprawą uporczywej karmicielki, która właśnie teraz wybrała sobie porę, by nalegać na przekazanie nam kota. Sytuacja trudna, bo pani bez litości używała nacisków pozafundacyjnych. Trochę zaczęłam tracić nerwy.
Czy one nie mają nade mną litości? Czy robią mi to specjalnie? Przecież kiedy sytuacja jest odwrotna, pilnuję ich czasu relaksu, odsuwam problemy, przejmuję obowiązki. 
Zaczynają rozmowę od "sorry, że przeszkadzam", ale dzwonią z byle bzdurą.
 
Środę wspominam jako dzień Maryli, zadzwoniła z pytaniem trącącym wymówką: 
- Kiedy ktoś wreszcie łaskawie zrobi zdjęcia adopcyjne moim kotom? Zaniemówiłam, potem zapytałam:
- A nie masz aparatu? 
- Mam, ale pożyczyłam!!!
- Maryla jestem jeszcze na urlopie. - udało mi się wtrącić. 
- Żartujesz ile będziesz leniuchować, kto ma czas na tak długie wyjazdy? 
- Właśnie dziś mija tydzień... Uwierz mi ani przez moment się nie nudzę...

W międzyczasie przyjęłam kaleką Esmeraldę, napisałam kilka reportaży, akceptowałam druk kalendarzy, nadzorowałam interwencję Wioli i Ani.
Słucham relacji z lecznic, które opiekują się chorymi sierściuchami, ich skarg i narzekań na karmicieli okazjonalnie związanych z Kocia Mamą.
 
Magda z Agnieszką pisały sms-y: "Jak będziesz miała chwilkę zadzwoń na sekundę... nic pilnego, ale..."
- Magda, ja jutro już wracam.
- Super, bo bez Ciebie jak bez ręki. - śmieje się ubawiona dziwnym pomysłem wyjazdu.
- Wiem, oświeciła już mnie w tym temacie Wiola. 

Sobota.
Pora wracać.
Kolejny cios, odszedł mały Jacuś, od wczoraj gryzę pazury i czekam na wieści z lecznicy, która walczy o życie Pata, na co mi była ta fundacja?!!!! Po raz enty złoszczę się na samą siebie.
Ale zaraz strofuję się, nie wymyślaj, skoro masz wątpliwości weź kartkę i wyliczaj argumenty za i te na nie.
Tych za będzie ogrom, a że po drodze zbieram tysiące przykrych zdarzeń, stresujących sytuacji i bolesnych doświadczeń... Cóż - to jest druga, ta trudniejsza strona bycia szefową.

Już w drodze odebrałam telefon od Ani, właścicielki lecznicy Filemon: 
- Jesteś już w Łodzi? 
- Właśnie wracam, co się dzieje? 
- Nic. Pogadamy w poniedziałek. 
- Ania!!!
- No mam kotkę, czarno-białą, 6 tygodni, dziobały ja sroki, ma porażenie łapki, konieczna będzie amputacja. 
- Zgaduj się z Żyrafą, poproszę o zdjęcia.
- Są, robiła Agnieszka.
- Tak? To dlaczego ich nie mam? 
- Chciałyśmy dać Ci wypocząć. - Śmieje się i pyta - Udało się?
Dyplomatycznie milczę.
 
Może i nie był to zwyczajny, nudny urlop, ale wracam z głową pełną pomysłów, wypoczęta i dumna z fundacji jaką stworzyłam. Powiem więcej - dumna jak paw.
 
Wpis: 21.10.2015