Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Po znajomości

 

Lato, półmetek wakacji, nadal podróżujemy, odwiedzamy ulubione miejsca, umawiamy spotkania z dawno niewidzianymi kolegami, zawieramy przy okazji nowe znajomości czyli sytuacje normalne, typowe dla tej roku. Ciepło, słońce i pozytywna nuda sprawia, że z zagonionych pracoholików stajemy się na moment innymi ludźmi. Nagle zauważamy motyla pijącego nektar z kwiatka, ważkę krążącą nad stawem i zachwyca nas wieczorny, żabi koncert. Jesteśmy szczęśliwi, wyluzowani, godzinami leżymy na plaży czytając dawno rozpoczęte książki albo zwyczajnie delektujemy się słodkim lenistwem. Takie to do nas niepodobne, ale tak właśnie wygląda prawidłowe ładowanie optymizmu niezbędnego na długie, zagonione miesiące. Niebawem nadejdzie kres laby i niestety z przykrością trzeba będzie wrócić do codzienności.
Tak więc, kto może urlopuje, ludzie się kręcą po Polsce i czasem, jak w tym przypadku, z ich wyjazdów my mamy całkiem nieoczekiwane gratisy. A wszystko z powodu naszej pracy, odpowiedzialności i renomy.

Fundacja nie ma wakacji, w naszym "kodeksie" nie istnieje taki termin. Zawsze miesiąc przed końcem roku, świadoma, że dorastają fundacyjne pociechy i już wkrótce dziewczyny będą zajęte pakowaniem walizek, rzucam hasło: "Halo dziewczyny, piszemy posty urlopowe, proszę podawać terminy". Dlaczego tak robię? Na cóż mi ta wiedza? Czy aż tak chcę wnikać w ich życie osobiste?
Przyczyna jest całkiem prozaiczna. Takie zachowanie wymusza niestety praca społeczna, od której nie da się uciec.
Zbyt duża popularność, skuteczność i zaufanie grona kociarzy powoduje, że opiekunowie futer nie wyobrażają sobie, by Kocia Mama na czas wakacji zawiesiła działalność jak niektórzy.
Kociaki maszerują konsekwentnie do lecznic, Monika z Renatą nadzorują kolejkę tych do przyjęcia, karmiciele zgłaszają nieustannie jakieś problemy, dlatego Ania nie narzeka na sezon ogórkowy w wypożyczalni kennelowo-klatkowej.
Z uwagi na obecność Kociej Mamy dosłownie wszędzie, Magda przygotowuje niezbędne pisma, czyta umowy, weryfikuje, patrząc na nie okiem prawniczki. Zaprzyjaźnione instytucje przekazują dary, Renata z Kamilem systematycznie je odbierają, Emilka projektuje stosowne podziękowania, a ja każdą wolną chwilkę spędzam w siedzibie porządkując fundacyjne klamoty, bo przecież za moment zacznie się edukacja i tysiące spraw znowu odłożę na bok.

Pewnego dnia Monika zgłosiła mi kilka interwencji, normą jest, że połowa z nich jakoś po drodze się rozmywa. Ludzie dzwonią z innej części kraju, albo po prostu nie mają świadomości jak działamy, oczekują od nas niekiedy cudów. Nie ma takiej opcji byśmy biegały po Polsce i zabierały koty, bo nagle syn czy córka będąc z wizytą gdzieś tam u rodziny, widzi stado kociątek i niesterylizowanych kotek. Wujek Google podpowiada niezmiennie adres naszej fundacji, dlatego czasem, kiedy to jest prawie nasz teren możemy pomóc, ale przeważnie kierujemy do lokalnej organizacji.
Tym razem pani z Wisły pojechała na wakacje w okolice Płocka, po co i dlaczego - nieważne, co dla nas istotne znalazła szarą, małą kotkę.
Niby nic nadzwyczajnego, ale mała ewidentnie była chora, koci katar dość poważnie zaatakował oko.
Pani, typowa psiara, działająca w fundacji ratującej buldożki, kompletnie nie wiedziała jak się zająć chorą kotką. Na szczęście na tym samym turnusie była osoba z Łodzi, która zna Kocią Mamę, pamiętała, że koty kalekie są pod specjalną ochroną w tej organizacji. Jeden telefon do dziewczyny z kontaktu, konsultacja z szefową i szybko zakończono procedurę związaną z przejęciem koteczki. Mała przyjechała do Łodzi, dostałą na imię Figa i po tygodniu, kiedy nabrała sił, lekarki z Pupila położyły ją na stole operacyjnym, by usunąć zgniłe oko sprawiające kotce ból.
Historia typowa dla naszej gromady - kolejna bieda leczy się w fundacji.

Ten mój defekt, ta atencja dla tych chorych, ułomnych, kalekich daje im szansę na nowe, fajne życie. To, że na starcie miały średnio, że ktoś wyrzucił z domu z obawy, że ślepaczka nikt nie weźmie, tym bardziej motywuje każdą z nas do troski o to skrzywdzone maleństwo.
Dziewczyny z Pupila są świetne! Mało, że leczą skomplikowane przypadki, to jeszcze oswajają dzikie smarki. Czasem podczas relacji lecznicowej słyszę, "ta ruda mnie pogryzła jak ją odrobaczałam" albo "szary na mnie syczał". Cóż, zawsze powtarzam to samo: przecież zanim one zrozumieją, że człowiek to ich przyjaciel, muszą nabrać zaufania. Zawsze na początku znajomości dzikie koty się bronią, kogoś muszą gryźć i ostrzegać, że potrafią o siebie zadbać, kilka dni i z reguły następuję przełom a wtedy trudno się od nich opędzić. Takie to nieprzewidywalne są koty.

Figa ma się już dobrze, operacja się udała. W końcu Magda to chirurg z powołania, w dodatku kociara straszna, sama adoptowała naszego kota.
Rehabilitacja przebiega bez powikłań, dlatego Daria niebawem zabierze szarusię do domu tymczasowego. A my... cóż, prosimy jak zwykle o wsparcie. Każda pomoc jest mile widziana, można kupić cegiełkę na aukcji, zakupić jakiś gadżet z kocim motywem albo przekazać karmę. Mając tyle kotów na stanie jesteśmy za każde wsparcie wdzięczne, bowiem te koty tak naprawdę na początku swego życia zawsze najpierw mają oparcie w wolontariuszkach z Kociej Mamy. Troszczymy się o nie, zmieniamy opatrunki, biegamy na kroplówki, aplikujemy leki i zastrzyki. Umiemy wkłuć wenflon i założyć sączek. Po tylu latach jesteśmy jak profesjonalne pielęgniarki, a nawet więcej, bo my w każdego kota, oprócz pracy jaką trzeba wykonać, by go przygotować do adopcji, wkładamy własne serce, niepokój i dumę, kiedy kociak jest zdrowy i biega w naszym domu.


Wpis: 25.08.2015