Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Plotą się ludzkie ścieżki


Nie bardzo wiem jak tą historię opowiedzieć, by nikomu nie zrobić krzywdy. Milczeniem zbyć całe zdarzenie? Rozważałam i taką opcję, ale z szacunku dla kotów, dla opiekunek i przede wszystkim lekarzy wspierających Kocią Mamą, nie byłoby to najkorzystniejsze rozwiązanie.

Panią Jadzię poznałam kilka lat temu. Dostała do mnie kontakt od Pani Dyrektor z Urzędu Miasta, której resort odpowiedzialny był wtedy za komunikację z opiekunami futrzastych bezdomniaków. Niby nie było jeszcze Kociej Mamy, ale już grupa moich kocich dziewcząt tak sprawnie funkcjonowała, że w zasadzie to my pośrednio byłyśmy kompetentnymi i realnymi doradcami dla urzędników, dla których temat walki z bezdomnością kotów był kompletną nowością.

Pamiętam tamte lata doskonale. Moje stanowisko różniło się diametralnie od przekonań prezesek już istniejących organizacji. Kręciły głowami, robiły zniesmaczone miny, pogardliwie wzruszały ramionami, kiedy wykładałam swoje pomysły na rozwiązanie problemu. Każdy sposób był momentalnie krytykowany, one bały się mojej odwagi, a  trudne do podważenia argumenty próbowały lekceważyć. Kompletnie nie chciały nawiązać dialogu, każda próba przemówienia im do rozsądku była zakończona porażką. Utwierdzały się w przekonaniu, że nie działam z korzyścią dla kotów. Nie godzę się na eutanazję ślepych miotów, nie popieram zbieractwa, opowiadam jakieś herezje o prawie kota do wyboru: czy chce być wolnym i dzikim, ale bezdomnym czy odpowiada mu towarzystwo ludzi i rola mizianego kanapowca.
One patrzyły na mnie jak na dziwaczkę, gdy tłumaczyłam podstawowe kocie reakcje.
Przeciwko sobie miałam gromadę negatywnie nastawionych ludzi, których argumenty zaczynały się od stwierdzenia: "Bo tak się robiło zawsze, a pani nam funduje jakieś rewolucje"...

Wracając do pani Jadzi - już wtedy miała problem z właściwym postrzeganiem rzeczywistości. Kiedy ją poznałam, pomagałam jej w opiece nad kotami, które egzystowały w runach spalonego domu. Proponowałam adopcję futrzaków, bo były w miarę młode i proludzkie, pani Jadzia jednak  miała inny pomysł na ich codzienność. Wyznała mi, że je wszystkie pokochała i tak zakończyła się współpraca, ponieważ nie zgodziłam się na rolę, jaką miałam jej zdaniem odegrać. Nie chciałam być sprowadzona do roli płatnika za wizyty u weterynarza i sponsora zabezpieczającego karmę.
To też odmienne zachowanie od tradycyjnego. Generalnie organizacje prozwierzęce kiedyś skupiały się wyłącznie na wydawaniu jedzenia, nie ograniczały rozmnażania, nie promowały świadomej adopcji ani edukacji. Trwały z roku na rok gospodarząc się i działając w oparciu o kwesty uliczne i pieniądze z 1%.
I na takim oto polu zjawiałam się ja z moimi pięknymi dziewczynami i pomysłami trudnymi do akceptacji. 
Rozstałyśmy się jakoś dziwnie, bez żalu, bez spięć czy waśni, raczej obie zawiedzione, trochę zniesmaczone zaistniałą sytuacją. 
Minęły lata.
Nabrałam wiary we własne siły, okrzepłam w roi szefowej i założyłam fundację.
Pani Jadzia pewnie związała się z jakąś dla siebie czytelną organizacją i dalej trwała w miłości do kotów.
 
Ponownie o niej usłyszałam z kilku źródeł:
Moja Ania, która komunikuje się z karmicielami, napomknęła mi o kobiecie, która karmi 27 kotów. "Szefowa, możemy jakoś pomóc?" - padło sakramentalne pytanie.
Wkrótce Monika, która pracuje jako kontakt telefoniczny, niezwykle kompetentna, racjonalna i uporządkowana, też mi zgłosiła interwencję, że na Bałutach jest pani, ma stado 27 futer. O pomoc dla niej prosi lekarz z naszej wolontariackiej lecznicy "żeby zapanować nad sytuacją."
Co za zbieg okoliczności...

Pora jest dobra. Zima to czas adopcji młodzieży i dorosłych.
Proszę o kontakt do pani i cóż... Ponownie trafiam na Jadzię! Nie wróżę sobie sukcesów i tym razem. Takie osoby raczej nie zmieniają charakterów, sam fakt posiadania  27 kotów już daje dużo do myślenia i niestety - w nienajlepszy sposób charakteryzuje daną osobę. Z automatu nasza opinia kształtuje się sama, w głowie kołaczą się pytania o tego przyczynę.
 
Ponownie dałam sobie Jadzi i kotom szansę. Układ jest prosty - ja opłacam za leczenie, szczepienia i adoptuję te kwalifikujące się, wspieram karmą i żwirem. U kobiety zostaną tylko najstarsze, przewlekle chore i dzikie.
Jadę też obejrzeć koty, miejsce ich życia, warunki... Małe pomieszczenie, koty dosłownie wszędzie...
Zabieram pierwsze 4, kolejne muszą chwilę zaczekać.
 
I niestety! Na tym znowu kończy się wspólna praca. Pani Jadzia zaczyna robić zamieszanie, płacze, że kocha te koty, że Fundacja powinna je otoczyć wsparciem, dając opiekę medyczną i karmę, one u niej mają najlepiej na świecie. 
Zapomina o braku akceptacji ze strony środowiska, rodziny, że w sumie też zniewala koty, że brakuje już sił, funduszy na wyżywienie, nie wspomnę już o leczeniu. Dziwne oblicze ma ta miłość.
Straciłam cierpliwość. Żaden karmiciel nie będzie Fundacji dyktował warunków. 

I jaka konkluzja wynika z całej opowieści ?

Moja droga i pani Jadzi ma ten sam kierunek: obie idziemy przez życie pomagając kotom, ale inne zbieramy owoce. Ja z małej grupy stworzyłam świetnie prosperującą fundację, prężną, silną, kreatywną, posiadającą dwie filie.
Pani Jadzia natomiast została w punkcie, w jakim się z nią przed laty rozstałam.
 
Nadal jej troska dotyczy tych samych kotów. Nie zmieniła nic w swoim pojmowaniu problemu, powiem więcej - zasklepiła się tych w pretensjach, niespełnionych marzeniach. Jak można pomóc komuś, kto nie przyjmuje obiektywnych rad? Głuchy jest na argumenty moje, lekarzy, rodziny, ludzi patrzących na to zatracenie z boku.
Koty totalnie zawładnęły jej życiem, ale w sensie negatywnym. My ratujemy im życie finansując operacje trudne, adoptując małe, młode i bardzo dorosłe, dziewczyny traktują Fundację jak płaszczyznę rozwoju, inspirację. Pani Jadzia niesie krzyż, który z każdym rokiem coraz bardziej jej ciąży i nawet nie daje pomóc sobie i tym kotom, bo nadal twierdzi, że ma monopol na miłość, na serce, na bycie dobrym... W sumie biedna, ale skoro odtrąca moją pomoc... Kolejna istota zagubiona w tym świecie...
 
Wpis: 5.03.2015