Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Parkingowa kotka

  • fot. Maciek Szymczak
    fot. Maciek Szymczak

 

Powtarzam od lat do znudzenia te swoje kocie paciorki, by każdy, kto spotka na drodze kota, zawsze pamiętał, że są to szczególne zwierzęta!
Po to jest tak bardzo rozbudowany KONTAKT z Fundacją, by każdy mógł łatwo uzyskać potrzebną informację. Ale są takie dni i takie sytuacje, które mimo dobrych chęci kończą się dramatycznie...


Historia typowa, widok wiosną raczej normalny: dzika kotka żyjąca gdzieś w Łodzi na jednym z parkinów samochodowych jest karmiona, czuje się dobrze na terenie w którym bytuje. Ma miskę, jakieś schronienie, nikt jej nie prześladuje, nie przegania, wręcz przeciwnie. Jest jednak niewysterylizowana. Cóż, jest kwestią czasu, kiedy i na ten parking zawita ktoś z Kociej Mamy bądź innej prozwierzęcej organizacji.
Teraz kotka jest w ciąży, w tym czasie przychodzą na świat owoce marcowania, natura ma swoje prawa.


Poród rozpoczął się nieopodal stojących w rzędzie samochodów. Ludzie przechodzili, nikt nie przeszkadzał kotce... Aż znalazła się jedna, nadwrażliwa pani. Przerażona sytuacją zadzwoniła do jednej z wolontariuszek pytając, jak ma się zachować w tej nietypowej sytuacji.
Paulina wie, jak się należy w takiej sytuacji zachowywać i zaleciła spokój. Poleciła kotkę zostawić, pozwolić jej spokojnie urodzić. Gdy odpocznie, przeniesie kocięta w bezpieczne miejsce. Niech rosną, będą na pewno nieopodal parkingu, a my zabierzemy maluchy, jak będą stabilne. Proszę nie dotykać maleństw, bo matka może je odrzucić!
Takie były rady dziewczyny, jedyne i najbardziej słuszne w danym momencie. Na jakiekolwiek działanie było za wcześnie. Ale pani wiedziała swoje!

Zabrała kotce dzieci, ogrzała w swej kurtce. Zadzwoniła tym razem do Anety, zdziwiona faktem, że dzika, przerażona matka odrzuciła małe, przesiąknięte obcym zapachem jakiś perfum...
Ponownie szukała wsparcia. Cóż, kiedy to ona sama spowodowała ten dramat...


Finał tej "niby-pomocy" jest smutny: dzika kotka porzuciła oseski, przybył pan ze schroniska, zabrał je i poddał eutanazji. Mało tego - matka biega gdzieś pełna mleka, nikt jej nie poda tabletki na zgubienie pokarmu... Może wdać się zapalenie albo rak sutka...
A pani? Po raz kolejny zadzwoniła na kontakt i winę przerzuciła na Paulinę, bo ta nie zareagowała natychmiast.
Jesteśmy zniesmaczone całym zajściem, bo nie musiało tak się stać. gdyby tylko pani posłuchała rady dziewczyny.
A tak, chcąc uciszyć swoje sumienie i niczym nieuzasadnioną nadgorliwość, a nawet totalny brak wyobraźni, jeszcze dokonała oszczerczego wpisu na profilu Kociej Mamy... Nikt nie będzie go usuwał ani tam komentował. W zamian powstała ta opowieść jako przestroga dla wszystkich miłośników kotów. Pamiętajmy - to nadal są dzikie istoty, ich prawa diametralnie różnią się od ludzkich. Nie zaburzajmy ich życia swoją niewiedzą, szanujmy odrębność gatunku, w żaden sposób nie mierzmy ich potrzeb ani zachowań ludzką miarą, nie bądźmy wobec nich aroganccy jak ta pani.


Wszystkie, cała nasza gromada kocich opiekunek jesteśmy zbulwersowane zachowaniem tejże pani!!!
Dwie dziewczyny, mimo wczesnej porannej pory, mimo że były w szkole i w pracy, odebrały telefony od tejże pani, a przecież na stronie wyraźnie piszemy, że z uwagi na wolontariat prosimy o kontakt...

 

Nie mam nic do zarzucenia swoim wolontariuszkom. Powiem więcej, zachowały jasność widzenia w sytuacji kryzysowej. Porady obu były takie same i zmierzały do ocalenia małych. Cóż, nie nam burzą spokój wyrzuty sumienia, choć wszystkie mamy w sobie złość na zachowanie osoby, która niby chciała dobrze.

 

Wpis: 13.05.2014