Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Opowieść jak z bajki


Kobiety! W nich siła, potęga, moc, skuteczność, dobroć, oddanie i miłość, nawet jeśli czasem są nieznośne i kapryśne, trudne, uparte, harde i butne, to za rzeczy jakie robią, by pomóc kotom, wszystko powinno się im wybaczyć. Szczególnie tym dziewczynom z Kociej Mamy.
 
Żadna ze znanych mi osób, a jest to liczne raczej grono, nie wie, w jakim stresie, w jakim tempie żyją i pracują moje wolontariuszki. One nie mają czasu na chandrę, nudę, na bóle głowy, na wymyślanie problemów. Są do zadań specjalnych - ratują koty, pomagają karmicielom, cierpliwe tłumaczą, wyjaśniają, doradzają... Ze spraw prostych, zawiłych, miłych i przykrych składa się ich fundacyjne życie. One nie muszą tego robić, jednak ich wrażliwość, stosunek do zwierząt, dzieci, ludzi starszych, bezradnych, tłumaczy moje cudowne siłaczki.
 
Dzięki kilku kobietom żyje pięć małych kociąt urodzonych w lesie w Grotnikach. Ta historia to scenariusz na dobry koci kryminał, gdzie bohaterkami są dziewczyny związane z Kocią Mamą.
 
Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, kiedy biegając za kotami po Chojnach poznałam Lidkę - młodą, fajną dziewczynę, wtedy licealistkę.
Lidia - kociara, psiara, o wielkim sercu dla zwierząt była moim domem tymczasowym, choć wtedy żadna z nas nie pomyślała, że kiedyś nastąpi czas Kociej Mamy.
U dziewczyny pomieszkiwały złapane przeze mnie kociaki, gdy miałam sytuację patową. Najczęściej przyczyna była zawsze taka sama - brak miejsca moim domu, z cierpliwością męża też bywało różnie. Często padało zdanie: "Skończysz jak Wioletta Villas, zobaczysz", ale skończyłam jako Kocia Mama, więc poniekąd sprawdziły się jego proroctwa.
 
Kiedy założyłam Fundację, jedni znajomi odetchnęli z ulgą - może wreszcie ktoś tej biednej Izie pomoże, inni stwierdzili - teraz to dopiero się zacznie! I mieli rację! Jak zwykle nic ze mną nie jest takie oczywiste i proste, dlatego Fundacja tez jest raczej niezwykła.
 
Jakoś przypadkiem poznałam koleżankę Lidii - Sarę, kolejną zakręconą pozytywnie w temacie kocim. Spotkanie zakończyło się adopcją Kasjana z trudnych adopcji od Marty, później przyszła kolej na niewidomą Nanę, kotkę od Alicji z Ldzania.
 
Czas mijał, z Sarą kontakt mamy miły, od czasu do czasu gawędzimy sobie na fejsie bądź na gg.
Życie zmusiło Sarę do wyjazdu aż do Ostrołęki, pojechały tam koty, ale reszta rodziny została, w tym także ukochana babcia.
Starsza pani ma działkę w Grotnikach. Tam kiedyś karmiła dwa koty, teraz w stadzie biega siedem futer, mają się dobrze, są bezpieczne, mają pełną miskę, szopę by mogły się schronić.
Syte, bawią się, łapią myszy. Są radością opiekunki, ale i zmartwieniem, bo są dzikie, nie można ich złapać, a rozmnażają się ciągle. Teraz, kiedy następna kotka była uprzejma powić gdzieś dzieci, strach pomyśleć ile ich niebawem przyprowadzi na babciny ganek...
 
Tak więc w domu trwała narada. Co zrobić by rozwiązać problem? Sara podejmuje decyzję:  Kocia Mama, do niej trzeba się udać! Napisała więc do mnie na czacie siedząc przy komputerze w Ostrołęce: 
- Pani Izo, mamy problem
I opowiada...
- Sara kiedy będziesz w Łodzi? Musimy się spotkać, dograć szczegóły, pomożemy .
- Będzie moja mama. 
- Super, czekam na kontakt jak dojedzie.
I poznałam mamę Sary - jeszcze jedna zarażona miłością bezwarunkową do każdego kota.
Ale nam się buduje ekipa - myślę radośnie - same kociary gdzie nie spojrzę. Super!
 
Przeszkoliłam mamę, wyjaśniłam, jaki mam pomysł i czekamy na łut szczęścia. Może ktoś przez przypadek zlokalizuje kocie gniazdo, może uśmiechnie się do nas los. Żeby podjąć działania musimy przejąć maluchy.
 
Mijają kolejne dni, tygodnie, Sara trzyma rękę na pulsie
- Pani Izo, będę w weekend w Łodzi, mija 5 tydzień od narodzin kociaków, czyli zaczynamy akcję!
 
Magda zamiast w niedzielę iść grzeczne na spacer z synkiem, jak czynią to zwykle matki, przemierzała działki w Grotnikach szukając kotki i jej dzieciaków. Zajęło jej to ponad trzy godziny, ale znalazła, wytropiła i zabrała do Fundacji. 
Sama ma pod opieką kaleką Bunię, więc koci bukiet zakatarzonych smarków powierzyła na leczenie Szefowej.
Każdy ma co robić w organizacji, nie ma lekko, Szefowa też musi się włączyć, kiedy sytuacja jest podbramkowa.
 
Maluchy były już w lecznicy, są po dokładnej kontroli, dostały zastrzyki, witaminy, za tydzień będą zdrowe jak przysłowiowe rydze.
Koty dorosłe niebawem pojadą na zabiegi. 
 
Morał sam się ciśnie na usta: żadna dziewczyna z FKM nie jest tuzinkowa. Dla nas nie ma trudnych spraw, rzeczy niemożliwych. Nawet z Ostrołęki można uratować koty żyjące gdzieś tam w Polsce. Trzeba tylko być dobrą istotą o wielkim sercu i odrobiną chęci do działania, dalej wkroczy już Kocia Mama i zawsze pomoże. Taka Fundacja!
 
Wpis: 17.10.2013