Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Obornicka - odsłona druga


Jak już nie raz mówiłam, w Fundacji w efekcie lat pracy i rozmaitych sytuacji, które nie zawsze były dla nas miłe i komfortowe, pojawiły się hasła, które stały się z czasem naszym mottem albo skrótem myślowym oddającym nasze emocje. Hasło: "Przyjdą moje dziewczyny i zrobią porządek" nie zrodziło się z naszej nudy czy braku zajęć, ono świadczy o mojej determinacji by podjąć interwencję mimo niekorzystnych warunków i braku zaangażowania zgłaszających problem opiekunów. 
 
Wiem, że w czasie, kiedy latamy na odległe planety, mamy łączność dzięki internetowi z przyjaciółmi mieszkającymi po drugiej stronie globu, trudno sobie wyobrazić sytuację, że są jeszcze miejsca w Łodzi, gdzie na strych po drabinie się wchodzi, że ludzie żyją, a nad nimi leżą trupy umarłych zwierząt, że wodę nosi się ze studni, a wc znajduje się w podwórkowej komórce. Mimo rozwoju miasta są enklawy, gdzie świat się zatrzymał i mamy wrażenie, że przenosimy się w do dawnej epoki. W takich miejscach bytują i rozmnażają się koty. I są  tam ludzie, od których oprócz postawienia miski, nie można wymagać żadnej, najmniejszej nawet aktywności. Oni nie wyłożą na książeczki zdrowia, nie wspomogą Fundacji żadną karmą dla złapanych kociąt, nie przewiozą do lecznicy, bo nie mają na to środków ani potrzebnego sprzętu. Mogą nam tylko wskazać miejsce, gdzie przebywają małe i nie przeszkadzać w działaniu. Więcej z uwagi na ich świadomość społeczną nie mogę wymagać.
 
Nie oddawalibyśmy do adopcji prawie 300 kotów rocznie, gdyby nasza praca sprowadzała się wyłącznie do ogłaszania kotów na portalach adopcyjnych. W tym różnimy się diametralnie od innych. Dziewczyny pracujące w kontakcie na stronie, ściągają mi koty dosłownie z całej Polski, dlatego nikogo logicznie myślącego nie powinien dziwić fakt, że prosimy opiekunów o wsparcie. Przecież na terenie Tomaszowa, Piotrkowa, Kutna czy Głowna działają też inne lokalne organizacje, nie rozumiem zatem stanowiska  bym musiała koniecznie przyjmować wszystkie zgłaszane stamtąd koty. W Łodzi także zabiegają o poprawę losu kotów inni, nie chcę mieć monopolu ani wyłączności, bo znam możliwości i ograniczenia mojej kociej grupy.
 
Nie muszę tłumaczyć się z moich decyzji, są sytuacje kiedy nie ma innej drogi, poza całkowitym przejęciem sprawy. Tak było i na Obornickiej. Cieszyłam się, że mam kontakt z Darią, jest posłuszna moim prośbom i miałam nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy, co skomplikuje i tak trudną akcję.
Dziewczyny były już zmęczone łapanką. Cztery kociaki zostały uratowane, ale sytuacja stawała się nerwowa. Te trzy, które pozostały, nie dawały się w żaden sposób złapać. Problem był natury powiedziałabym "budowlanej": podłoga była podwójna i w chwili, kiedy smarki słyszały kroki, uciekały w najdalszy kąt szczeliny w podłodze i tam bezczelnie obserwowały zabiegi czynione były by je złapać. Tak igrały z nami przez kilka dni. Karolina była już zniechęcona, ja też. Czas mijał, maluchy rosły i coraz bardziej dziczały.
 
Ale każdy zna mój upór, kiedy mówię "a", nie zapominam o "b". Ja nie zatrzymuję się w połowie drogi, nie załamuję dramatycznie rąk, nie poddaję się mówiąc "trudno", uznając porażkę. To nie mój charakter, a już tym bardziej postawa na życie. Zawsze walczę.
Postanowiłam zmienić ekipę łapiących, tym razem pojechała Renata, Monika, Weronika i Roman.
Dzień wcześniej otrzymałam sms: "Złapałam jedno kocie .. co mam zrobić? pozdrawiam Daria".
"Super, gratuluję, zabiorę" - szybko odpisałam i zaraz dzwonie do Renaty:
- Jest nadzieja, mamy kolejne małe, jutro startujecie na Bałuty!
 
Następnego dnia dzwonię do Moniki i pytam:
- Co wy tam robicie na Boga?! Co to za hałasy?
- Roman tłucze prętem w strop, Izunia, te smarki znowu się tam schowały
- No pięknie!
- Nie poddajemy się, działamy - zapewnia mnie Monika, ale słyszę zwątpienie w jej głosie.
- Monia, wy rozwalicie tą kamienicę! Ona ledwo stoi. Przestańcie natychmiast, wezmą na Was policję.
Jednak dziewczyny nie zawsze na szczęście słuchają Szefowej, postawiły wszystko na jedną kartę i jakoś im się udało wypłoszyć pozostałe kociaki. Złapane zostały wszystkie, jedna kotka i dwa chłopaki.
I żeby nie było lekko, zbyt łatwo, tym razem kotka matka sobie gdzieś poszła. Dotąd uważnie towarzyszyła  podczas interwencji, teraz widocznie przedstawienie ją znudziło. Zatem czeka nas jeszcze jedna  wizyta.
 
Tylko jak tym razem zaplanować działanie, kiedy nic już kotki na tym strychu nie trzyma?Zabrałyśmy jej dzieci, jedyny powód, by mogła tam przebywać.
Nie sposób  mieszkańcom wytłumaczyć by na czas akcji schowali miski...
I tak, zamiast zimowo odpoczywać, marzniemy na jakimś strychu...
Niebawem odsłona trzecia, jaki będzie jej finał?
 
Wpis: 18.01.2015