Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Non stop biegiem


Podstawą dobrej i efektywnej pracy w Fundacji i jej wyników jest oczywiście komunikacja wewnętrzna - między wolontariuszkami Filii oraz zewnętrzna - z opiekunami kotów. Ważną rolę w przeprowadzanych interwencjach odgrywają rzecz jasna pomoce techniczne czyli przedmioty służące do bezpiecznego odławiania, transportu i rekonwalescencji dzikich.
 
Lata minęły od dnia, kiedy usłyszałam ultimatum: "Możesz działać na rzecz bezdomnych, to szczytny cel, fajna idea, ale jest warunek - musisz być bezpieczna, to karygodne, by kobieta była ciągle do krwi podrapana, poraniona, pogryziona przez dzikie koty! Ręce spuchnięte, rany szarpane, sama skazujesz się na ból, kompletnie niedorzeczne zachowanie..." Dalszej reprymendy wolę nie pamiętać, ale faktem jest, że kiedy trafiłam na wyjątkowo sprytnego kota, walka była nieraz krwawa, mimo użycia grubych rękawic czy łapania przez ręcznik. Nie boję się kotów, ale narażanie siebie i dziewczyn na niepotrzebne kontuzje faktycznie było dużym dyskomfortem. Im bardziej rozrastała się grupa, tym problem był większy, bo rosła liczba zgłaszanych interwencji. Musiałam znaleźć jakieś dobre rozwiązanie.
Wtedy mało kto słyszał o klatkach łapkach. Kiedyś przypadkiem zobaczyłam  je w telewizji. Oczy mi się zaświeciły i wiedziałam, że muszę zdobyć takie albo podobne. Zasada działania zachwyciła mnie. Szybko, łatwo, bezpiecznie zwierzę trafia w nasze ręce. Skoro ułatwiają sprawne działanie ludziom w innych krajach, u nas też musi ktoś podobne sprzęty produkować. Kwestią kilku dni było dotarcie do producenta. Pierwszą kupiłam sobie na Gwiazdkę. Kiedy sprawdziła się w akcji, zakupiłam kolejne, a potem założyłam Fundację.
 
Klatka łapka, kennel, kontener, lampa bakteriobójcza, to najważniejsze sprzęty w codziennym działaniu Kociej Mamy.
Każdy, nawet totalny laik jest w stanie złapać kota, musi tylko bardzo dokładnie postępować ściśle według wskazówek i porad, jakich udzielają wolontariuszki pracujące w kontakcie.
Przykładem na efektywne działanie jest tata Olgi. 
 
Kiedy Olga wyjechała, naiwnie miałam nadzieję, że skończyły się dość ciekawe interwencje, na jakie co rusz trafiła wolontariuszka. Myślałam, że będę miała spokój, przestanie mi ściągać psy do Kociej Mamy, wydałam już wszystkie bytujące koło jej rodziców koty, nawet ta ciamajda Biduś znalazł ciepły, troskliwy kąt. 
Ale niestety defekty i pewne skrzywienia są jakby zakaźne, chyba szaleją w tej rodzinie. Nic się nie zmieniło, tak naprawdę, mimo nieobecności dziewczyny, nadal koty chore i głodne przybywają na to prokocie podwórko. Najpierw miałam interwencję mającą na celu ratowanie oczu czarnemu Ramzesowi. Teraz znowu na tarasie osiedliła się bezdomna kotka z małym buraskiem. 
- Pani Izo, mam kotkę z dzieckiem, mieszkają na tarasie, nie mogę wyjść z domu, bo się mnie boją.
"Pięknie, zaczyna się" myślę i ubawiona sytuacją pytam:  
- Czy pan się może nudzi? Mogę prosić o jakieś zdjęcia? 
- Czy chce mnie pani wkurzyć? - usłyszałam ripostę. 
- Nie miałam takiego zamiaru, stwierdzam fakty. - Nadal jestem ciut złośliwa, ale przecież wiem, jaki będzie finał tej historii. - No już dobrze, do byle kogo kot się nie przybłąka, koty są mądre - zawsze powtarzam. 
Kotka wie, gdzie może liczyć na pełną miskę i bezpieczny kąt, jakby czuła, że obok zza szyby patrzą życzliwi jej ludzie, nie zrobią krzywdy ani jej ani kociemu dziecku. 
- Proszę karmić, odłowimy rodzinę, przecież zima idzie. Małe nie może marznąć. 
 
Tak minęło kilka dni. Cisza była tylko pozorna, by uśpić czujność kotki matki, miska była pełna, na krześle pojawił się miękki pled. Z uśmiechem oglądałam przysyłane zdjęcia pełna podziwu dla bezdomnych mruczków, jak fantastycznie ułożyły sobie relacje z domownikami. Buras fantastycznie umie wzbudzić litość, mały cwaniak! Jak on się bezradnie patrzy, każdego kociarza kupi, umie grać na emocjach i uczuciach. 
- Nie mogę wyjść na taras, bo je płoszę... - czytam skargę. 
No cóż takie jest życie. Mnie kiedyś sterroryzowały gołębie mieszkające na moim balkonie, z obawy o ich młode zrezygnowałam z chwilowego korzystania. Za relacje ze zwierzakami odpowiedzialne są dwie strony. Albo ma się serce i wyobraźnię, albo zabija czas przed telewizorem, wybór w tym przypadku należy tylko i wyłącznie do nas.

Nie wiem dlaczego pan Zbyszek wybrał sobie czwartek na polowanie. Mówiąc dyplomatycznie - postawił mnie przed faktem dokonanym. Kompletnie nieświadoma czekałam na jakąś informację o akcji, a tu buch - przeczytałam wiadomość: 
- Mały w łapce. 
Czytam - nie wierzę, zaczynam oddychać, zaraz się wścieknę, mały już w kontenerze... choć tyle, zaczynam myśleć. Odkładam emocje, stało się, czasu jest mało - która godzina? 
Biegiem wracam do domu, w międzyczasie dzwonię do lecznicy: 
- Ania będę koło 19.
- Panie Zbyszku niech pan już jedzie, zabierzemy przy okazji wyprawkę, dzwonię do nowej dziewczyny, która ma pełnić funkcję domu tymczasowego.
A ta jak na złość nie odbiera. Jasna cholera, gdzie mam malca schować? To mi się pam Zbyszek wyrwał przed orkiestrę. Analizuję jakie koty gdzie rezydują: Żyrafa - kotka pooperacyjna, mały z pewnością ma koci katar, nie zaryzykuję infekcji u tej postrzelonej śrutem - odpada. Pies czyli kot zapchany jakimiś kocimi maluchami, Zwierzętarnia zarezerwowana na interwencję Ani, Pupil ma te czarne z Aleksandrowa, padło na Filemona. Co prawda tam już są moje koty, ale nowa dziewczyna mieszka opodal, musi jakoś delikwenta zabrać.
- Byłam na zebraniu u córki. - słyszę wyjaśnienie.
- Nie szkodzi, macie już dziewczyny kocią przesyłkę w Filemonie, jest wszystko: kennel, kuweta, zabawki, jest wyprawka. Życzę powodzenia. Witam nowe wolontariuszki na pokładzie Kociej Mamy, odezwę się jutro wieczorem. Burasek jest już odrobaczony, obejrzany, jak na małego dzika tylko trochę prycha, ale to raczej ze strachu, przekazuję istotne informacje.
- A kiedy się poznamy? Nie wiem, zdzwonimy się, może w przyszłym tygodniu, ten już mam gęsty...
Tata Olgi odrobinę zszokowany, nieśmiało pyta:
- Oddaje pani mojego kota nieznanym ludziom?
- Jakim tam nieznanym, przecież ja już się z nimi nagadałam, kiedy weryfikowałam zgłoszenie do wolontariatu, po za tym są rekomendowane przez weterynarza, trzeba ludziom dać ufać, nie przychodzą do mnie w złej wierze, zresztą mam rękę do ludzi, proszę się nie martwić, będzie dobrze! Proszę nie wymyślać problemów tam, gdzie ich nie ma. - ucinam dyskusję i planuję już dzień kolejny. 
- Tak spokojnie sobie żyłem... - wzdycha pan Zbyszek.
Nie komentuję, wiem o czym myśli: praca, dom, rodzina, jakieś hobby... i ta kocia aktywność, to kompletnie przewraca życie, burzy codzienny porządek, sprawia, że nagle doba ma za mało godzin, a lista spraw i zadań oczekujących niepokojąco się wydłuża. 
Ja w takim szaleństwie żyję od lat kilku, ale to raczej słabe pociesznie. 
 
Wpis: 30.11.2015