Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Nieprzegapiona okazja


Najważniejszym aspektem działania FKM jest ograniczanie bezdomności poprzez świadomą adopcję oraz kontrolę stad kotów miejskich i ich sterylizację i kastrację.
Efekty osiągamy różne, w zależności od świadomości opiekunów kocich skupisk, ich współpracy, zaangażowania i respektowania ustalonych z Fundacją działań. Najczęściej kotami opiekują się osoby starsze, samotne, chore. Codzienny rytuał karmienia stada, którego skrupulatnie przestrzegają, wymuszony jest rzecz jasna troską o bezdomne koty. Jest to aktywność, która ma wpływ zasadniczy na wynik organizowanych przez Fundację łapanek.

Informacje, które możemy uzyskać od karmiciela, są dla nas niezwykle istotne i pomagają dobrze zaplanować interwencję logistycznie.
Pamiętajmy, pracujemy społecznie, traktując wolontariat w Kociej Mamie niezwykle odpowiedzialnie, adekwatnie do prestiżu i opinii jaką cieszymy się kocim środowisku. Wiarygodność wypracowana została poprzez lata konsekwentnej pracy, solidności, realizacji zobowiązań i dotrzymywania obietnic. Od lat pewne zasady obowiązują w codziennej pracy organizacji i dotyczą one szczególnie kobiet pełniących funkcje. Nie możemy sobie pozwolić na żadne osobiste, społeczne czy polityczne uprzedzenia. Założyłam Fundację z grupą  fantastycznych kociar, które oprócz miłości do kotów są lojalne wrażliwe, pracują bez wywoływania afer i co najważniejsze mają świadomość jak ważna jest dobra komunikacja i synchronizacja działania. 
W Fundacji działającej na takim poziomie jak Kocia Mama, nie stać mnie na sentymenty, zespół musi być zgrany, gdy zachodzi konieczność, zdyscyplinowany i posłuszny.

Ta interwencja była z cyklu tych błyskawicznych. Powiodła się tylko i wyłącznie dzięki zaufaniu, jakim darzą mnie wolontariuszki. One wiedzą kiedy nie należy dyskutować, rozumieją znaczenie chwili, gdy na biegu ustalam logistycznie krok po kroku akcję synchronizując działanie ich i opiekuna kota.
Tym razem jestem bardzo wdzięczna pani Krysi, za informację, dzięki której mogłam podjąć próbę złapania sprytnej burej kotki, która od 4 lat bawiła się ze wszystkimi w ciuciubabkę. Igrała z nami bezkarnie, oporna na wszystkie znane mi sposoby łapania.  Nie sprawdzała się klatka łapka, zawodziły chwytaki, które specjalnie nabyłam z nadzieją by ją złapać,nie skusiła ją surowa wołowina, nie znęcił aromatyczny tuńczyk.  Bura cwaniara za każdym razem nam umykała i rodziła koty bezczelnie pod oknem swojej karmicielki, a kiedy nabrała siły po ciąży i porodzie, przenosiła dzieci w sobie tylko znane miejsce i przyprowadzała je, kiedy były już samodzielne, dzikie, chore.                   
To jej dzieci panie z łódzkiego Tozu wrzuciły kilka lat temu do śmietnika - dziwaczny to był pomysł na adopcję. Z puszki wydłubała prawie 2 miesięczne smarki Olga i przywlokła do Fundacji, tym samym pokazując kierunek opiekunkom. 
Potem już systematycznie dwa razy do roku, w zależności od tego ile małych przeżyło z miotu, różnymi drogami, dostawałam jedno albo dwa zasmarkane, zagilane, zawsze bardzo chore. W okolicy  poszła już fama, że Kocia Mama zawsze każdą bidę chętnie przygarnie. 
W zasadzie wszystkie udało się wyleczyć, oddać do adopcji, jedna tylko kotka czarno biała Rabunia ostała się u Renatki. Było kilka podejmowanych prób adopcyjnych, ale niestety zakończyły się niepowodzeniem. To kocię chyba skumulowało wszystkie najgorsze cechy swoich rodziców: dzikość, awersję do człowieka,niechęć wręcz opór do wszelkich kontaktów. Została w domu tymczasowym przypominając mi co rusz, że wisi nade mną niezałatwiona interwencja.
 
Znałam sposób by złapać Burą, jednak by się powiódł, karmiciele powinni wypełnić moje polecenia, a tu ale niestety nie mogłam liczyć na solidną  współpracę. Lokalni opiekunowie mieli swoje pomysły, tylko brakowało im konsekwencji, bo kiedy zawodziły, ich skutki spadły na Fundację. Byłam wściekła, ale bezsilna.
 
I zdarzył się cud. Piątek godzina 13 z minutami.  Dwa razy czytałam tekst wiadomości przysłanej na wall Kociej Mamy: "Informuję, że w nocy okociła się bura kotka, pani X jest chora, ale troszczy się o kicię z godnym podziwu oddaniem, proszę o pomoc Kocią Mamę, złapcie kotkę matkę i uśpijcie małe..."
Podskoczyło mi ciśnienie! Padło bardzo niecenzuralne słowo, ogarnął mnie gniew. "Boże, kiedy te kobity zaczną myśleć?! Gdzie my doszliśmy z tym kościółkowym społeczeństwem?! Zabić, utopić, zakopać żywcem!" - pomyślałam.
Ale już się włączył brzęczyk: "Masz szansę, na taką chwilę czekałaś, teraz albo nigdy, drugiej szansy życie już Ci nie da". A że nie lubię przegrywać, odrzuciłam emocje i zaczęłam działać jak przystało na rzeczową szefową. Napisałam informację zwrotną do pani: "Proszę podać mi kontakt do siebie" i modliłam się, by siedziała jeszcze przy kompie.
Byłam świadoma, że potrzebuję jej pomocy, bo nie mogę sama złapać kota, proza życia i ja kiedyś muszę na chleb pracować, a  Karolina leży chora z zapaleniem oskrzeli, Renata na takie akcje jest zbyt delikatna. Zadzwoniłam zatem  do jedynej osoby, której w tej sytuacji mogłam powierzyć takie zadanie, która jak ja się nie boi dzikich, a gdy trzeba, ogarnie powstałą panikę i zmieszanie. Nie miałam czasu na poprawne pogaduchy, łagodność, dywagacje, liczył się czas, a on pracował na korzyść kotki.
- Dorota, gdzie jesteś? - zapytałam bez żadnego wstępu - Pamiętasz kotkę z Rogozińskiego? Nadal niewycięta lata, w nocy powiła młode, mamy szansę ją teraz złapać.
Dziewczyna pojęła w lot o czym mówię i bez słowa sprzeciwu odpowiedziała
- Iza, za pół godziny mogą po mnie podjechać, lecę szykować sprzęt.
- Okociła się w budzie - doprecyzowałam, teren otwarty sprzyja jej, to jest łapanka bez prawa do błędu. Oceń sytuację na miejscu, jakby co buda wejdzie do auta - Podzieliłam się pomysłem. Dorota w mig złapała mój zamysł, w niej też już obudził się instynkt, łapanie kotów przypomina hazard.
- Dzwonię do lecznicy i organizuję transport - rzuciłam - A Ty się pakuj.  
Rzut oka na monitor uświadomił mi, że prośby zostały wysłuchane, pani Krysia podała swój telefon. Zadzwoniłam więc:
- Dzień dobry, tu  Iza Milińska, szefowa Kociej Mamy - wypowiedziałam tradycyjną formułkę z szaloną prędkością - Dziękuję za informację niebawem pojawi się moja ekipa, zabiorą dziewczyny kotkę i maluchy...
W słuchawce zapadła cisza i nagle padło pytanie
- Małe uśpicie?
- Słucham?! - prawie krzyknęłam - Co pani mi tu wymyśla? Jak bura będzie zbyt niebezpieczna, by ją w klatce 5 tygodni trzymać, pojedzie na zabieg, ale najpierw zgubimy jej pokarm - tłumaczyłam swój plan- Mam kotkę z małymi w domu tymczasowym u Maryli, tej nocy okociła się na działkach, matka i dwa smarki, jakby co podłożę, wykarmi.
Pani się rozpłakała.
- Jest pani kochana...
Te emocje! Wszystkich dopadają. Co te koty z nami wyprawiają? Tak sobie ludzi podporządkować. 
- Mam prośbę - mówiłam już spokojnie - Proszę iść i pilnować, żeby nikt się nie kręcił w pobliżu budy, nie wolno kotki płoszyć, teraz musimy uśpić jej czujność. Taka szansa może nigdy już się nie powtórzyć. 
- Miała pani takie już przypadki?
- Tak, kilka. Jak dotąd  zawsze podobne akcje zakończyły się sukcesem, 48 godzin po porodzie kotka zawsze jest z dziećmi, pilnuje, karmi, regeneruje siły, potem zacznie normalnie polować, więc nasze szanse spadną o połowę, teraz mamy przewagę, musimy skorzystać.
- Rozumiem - usłyszałam w odpowiedzi.
I chwała Bogu! Wreszcie ktoś  słucha ze zrozumieniem!
 
Kolejny telefon:
- Maryla, poproś Andrzeja, niech  pomoże nam z transportem.
- Ale Iza, on właśnie zmienił plany, chce wyjechać za godzinę.
- Maryla - zaczęłam tracić cierpliwość - Nie mam nikogo teraz z autem  - już prawie krzyczę - Musi nam pomóc!
Pomógł! To się nazywa siła motywacji.
 
Tak jak przypuszczałam, Dorota świadoma powagi sytuacji i mego gniewu w razie niepowodzenia, nie decydowała się łapać kotki-matki. Zadziała radykalnie: wejście budy zablokowała deską, zabezpieczyła streczem i całą budę, brudną i śmierdzącą zapachami kocurów wpakowała do pachnącego czyściutkiego auta Andrzeja. Nie dziwię się, że padły pod naszym adresem rozmaite epitety...
 
W naszym kochanym Gabinecie Filemon Ania złapała się za głowę, gdy zobaczyła orszak z budą, na takie zachowanie to tylko stać dziewczyny z Kociej Mamy!
- Wy to macie fantastyczne pomysły - Kręciła głową, kiedy oglądała smarki zanim oddała je burej matce.
Dwie dziewczyny i jeden koci chłopaczek. Matka dostała na imię Frania. Nie sprawia kłopotu, nie demoluje klatki. Zobaczymy jak będzie reagowała na człowieka za 5 tygodni, kiedy małe zaczną być samodzielne.
 
Jestem szczęśliwa. Akcja zakończyła się sukcesem. Bardziej jednak cieszę się ze względu na Franię. Za jakiś czas wróci do swojej budy, ale już nigdy nie urodzi chorych dzieci. To jest dla mnie najważniejsze!
 
Wpis: 31.03.2016