Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Nie wiem po co ta panika była


To jest mój błąd. 
Zawsze się mści, kiedy karmicielka kotów ma numer mojego telefonu.
Wiem, że komunikacja bezpośrednia wiele rzeczy nam ułatwia, jednak ludzie nie mają pojęcia w jakim tempie żyję i jak zaburzyła moje prywatne życie jedna mała fundacja, która wolontariacko opiekuje się kotami.
Większości osób w głowie się nie mieści, że nikt ze mnie nie zdejmuje żadnych obowiązków, że pracuję zawodowo, mam na głowie dom, rodzinę czyli wykonuję te same czynności, co każda przeciętna kobieta w Polsce.
Do tego dochodzi prowadzenie Fundacji na terenie Łodzi, opieka nad dwiema filiami, zdobywanie funduszy na statutowe działanie, pisanie reportaży.Na dodatek sama dokładam do obowiązków typowych dla szefowej jeszcze i inne: prowadzenie domu tymczasowego, no bo ja przecież dla kotów założyłam Kocią Mamę, więc nie mam zamiaru rezygnować z przyjemności, jakie dają mi chwile z maluchami. 
Doba ma 24 godziny dla każdego. Mnie na sen prawie nic nie zostaje. Od lat śpię maksymalnie 5 godzin, chyba że gdzieś wyjadę na chwilę, wtedy organizm przypomina o sobie i ładuję akumulatory. 
Cały czas moje myśli skupione są wokół Fundacji, jakie leki trzeba zakupić, czy wszystkie klatki są sprawne, kiedy uzupełnić zakupy.
Ania podsumowała moje życie jednym zdaniem: "Ja bym na Twoim miejscu oszalała!"
 
Żeby ułatwić mi życie, Emilka kilka lat temu zakupiła słuchawki, takie kompatybilne z dwoma telefonami, żebyśmy rozmawiając miały ręce wolne, by w miarę normalnie pracować.
Teraz słuchawka w uchu to typowa dla nas sytuacja. My już nawet nie reagujemy na pytanie z kim rozmawiamy.
Gadamy non stop - o zakupach, jakie trzeba zrobić, o fakturach, o kotach, o nowych pomysłach, o planach, o zaległościach.
Wieczorem nauczona doświadczeniem wyciszam telefon o godzinie 20. Żadna organizacja nie jest dostępna 24 godziny na dobę, my też kiedyś musimy zebrać spokojnie myśli.
Rano sprawdzam połączenia, na te ważne reaguję, nieznane czekam, aż ktoś ponowi próbę kontaktu, jak ma potrzebę będzie wytrwały i skuteczny.

Kiedyś poznałam Małgorzatę. Kociara, oddana sprawie, szczera i miła bardzo, lubi mnie i co rusz swoje kroki kieruje ku Fundacji i dobrze! Cieszy mnie jej zaufanie do moich decyzji, rozumienie trudności, z jakimi się borykam mając tyle obowiązków.
Pomagam jej, a raczej stadu, którym się opiekuje w miarę możliwości.
Kobieta z uwagą obserwuje działania Fundacji i aktywnie promuje ogłoszenia adopcyjne, regularnie i systematycznie, niezależnie od naszej komunikacji. Taki oddany przyjaciel, którego pracą kieruje serce i przyjaźń do Kociej Mamy.
Sądziłam, że Małgorzata jest bardziej zdystansowana do tego co robi, że opiekując się kotami bezdomnymi, obca jest jej panika, przerażenie i paraliżujący umysł strach. Koty fundują nam takie atrakcję, że ja z biegiem lat niczemu się nie dziwię, przyjmuję rzeczywistość raczej ze spokojem, zawsze staram się sytuacje kryzysowe bądź trudne rozwiązywać kierując się raczej rozsądkiem niż emocjami.

Pewnego ranka miałam pilną pracę zawodową, już byłam poddenerwowana, bo czekały jeszcze zaległości fundacyjne. Świadomość ta nie poprawiała mi nastroju. Kiedy odebrałam telefon od zapłakanej Małgorzaty, z trudem zachowałam spokój, w miarę szybko udało mi się od szlochającej kobiety uzyskać potrzebne mi informacje, bym mogła podjąć jakąś decyzję.
- Szefowa... - płacz prawie lament - Kaśka miała wypadek... - znowu niemiłosierny szloch. - Chyba potrącił ją samochód... - kolejny atak spazmów.
Zaraz się wścieknę - myślę sobie - robota czeka, ta szlocha! Na co mi była ta Fundacja?! Mam dość! I Małgorzata, mało że zbieraczka, to jeszcze histeryczka!
- Małgosiu! - przerywam monolog brutalnie. - Ja jestem w pracy.Teraz pani milczy, ja pytam i proszę się skupić i odpowiadać konkretnie! Potem sobie pani popłacze, teraz trzeba myśleć i działać!
Kobietę zamurowało. Cóż, na to czekałam, przejęłam inicjatywę i już za moment wiedziałam, co było przyczyną płaczu i jak pomoc kotu.
Kaśka, około 9- 10 letnia czarna kotka mieszkająca na Lutomierskiej doznała urazu biodra. Nie wiemy czy spadła gapa z dachu, po którym lubi biegać czy uderzyło ją auto. Kicia pojechała do szpitala fundacyjnego w lecznicy Pupil i tam lekarka Magda, która jest chirurgiem ortopedą zajęła się nią troskliwie. Po serii badań i prześwietleń kotka została poddana leczeniu i po kilku tygodniach dalszą opiekę przejęła nad nią Małgosia. Kaśka miała pęknięte biodro, innych obrażeń Magda nie stwierdziła. Rehabilitacja przebiegała sprawnie, a kicia szybko dochodziła do zdrowia.
 
Po pewnym czasie zajrzałam z wyprawką do Kaśki, z Małgorzatą wypiłam przy okazji herbatkę.
- Było tak panikować? - zapytałam z uśmiechem - Ja przestanę Wam podawać mój numer, każda dzwoni kiedy chce. Oszaleć można!
- Wiem, przesadziłam - rzekła kobieta - ale Szefowa, co miałam zrobić? Pozostałe opiekunki chciały Kaśkę oddać na leczenie do innej fundacji, a ja wierzę tylko Kociej Mamie! 
Kiwam głową. No tak, to takie gratisy płynące z zaufania - non stop dzwoniący telefon!
- Pięknie! Mało, że mam starą kotkę, to jeszcze niezły rachunek, kosztuje mnie ta pani miłość. - teraz już chichoczemy obie.
- Kaśka jest zaszczepiona, teraz zrobię zdjęcia i napiszę ogłoszenie, może ktoś ją pokocha. 
Razem z Małgorzatą ustalamy warunki adopcji, kto i na jakich zasadach może się o nią ubiegać.
 
Jak zwykle zagoniona wróciłam do domu, potem była Gala i nie zdążyłam spełnić obietnicy.
Kiedy usiadłam by wreszcie stworzyć jakieś sensowne ogłoszenie, przeczytałam wiadomość, że Małgorzata prosi mnie o Kaśkę. Czy zechcę ją jej powierzyć?
Napisałam krótko: "Wiedziałam, że tak będzie. Z przyjemnością wpadnę na herbatkę i omówimy warunki przekazania czarnej kici."
Zwrotna informacja była też krótka: "Dziękuję Cię Szefowa, będę się o Kaśkę troszczyć!"
 
Wpis: 5.03.2015