Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Nie wiem dlaczego życie mi to robi!!!


Historia lubi się powtarzać, tylko dlaczego akurat te najtrudniejsze przypadki trafiają do mojej Fundacji?
Czy mam w sobie magnes, który przyciąga koty kalekie? Czasem mam wrażenie, że los funduje mi te atrakcje specjalnie, jakby za karę, jakby sprawdzał, ile jeszcze mogę udźwignąć tych kocich nieszczęść zanim się podam i powiem: mam dość tej Fundacji!  Moje emocje nie mogą być non stop wystawiane na takie próby. Nie ma ludzi, którzy ocierając się o ból i cierpienie zwierząt wzruszaliby ramionami, wyrzucali z pamięci koszmarne obrazy pokrzywdzonych, chorych kotów i dalej wiedli beztroski żywot. To wszystko tkwi gdzieś głęboko w głowie i tak naprawdę nigdy mi nie pozwala zapomnieć, że jestem Szefową, która wbrew swej woli roztacza opiekę nad każdą kaleką, którą przygarnie opiekun, wolontariusz czy współpracująca z Fundacją lecznica.
 
Dlaczego tak postępuję? Doceniam odwagę osobistą, wrażliwość i prawość. Sam fakt, że lekarz patrzy mi głęboko w oczy i tłumaczy się: "Jak już ją przynieśli, co miałam zrobić? Uśpić? Przecież nie ma jeszcze roku, może uda się ją wyciągnąć, postawić na nogi, na imię dostała Karolinka".
 
Teraz kolejna kotka kaleka kwalifikująca się do grona kotów z grupy trudnych adopcji rezyduje w Przychodni Zwierzętarnia.
Trafiła jako powypadkowa, z porażeniem kończyn tylnych, nie oddająca samodzielnie moczu z powodu urazu wewnętrznego. Czyli dokładna powtórka historii Ajlowiu i Szczęściarza. Zanim FKM wzięła ją w opiekę finansową, minęło kilka dni, kotka była diagnozowana i obserwowana. 
Po rozmowie z opiekującą się nią lekarką, Małgosią, ustaliłyśmy plan działania, kolejne etapy leczenia i ewentualnej adopcji. Modliłam się, by Karolinka zaczęła samodzielnie oddawać mocz. Nie zdecydowałabym się po traumie, jaką zafundowałam Anecie jeszcze raz poprosić którąś z wolontariuszek o przyjęcie podobnej kotki. Nie było to bezduszne zachowanie z mojej strony, zwyczajnie nie mam prawa aż tak mocno ingerować w życie moich wolontariuszek, by odbierać im dyspozycyjność i swobodę, a pielęgnacja związana z Ajlowju niestety zaburzyła Anecie życie rodzinne, towarzyskie, prawie pozbawiła kontaktów z przyjaciółmi, bo nie mogła swobodnie opuścić domu dłużej niż na dobę. 
Bardzo niesprawiedliwe jest częste zachowanie ludzi, którzy znajdują kalekie koty i uznają, że ich odpowiedzialność za nie kończy się wraz z deklaracjami, których nie mają zamiaru spełnić. Wtedy jako jedyna deska ratunku zostaje Fundacja, bo tak na prawdę nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjąłby takiej kotki. 
W kategoriach cudu należy rozpatrywać adopcję Ajlowju.
 
Zgodziłam się na wszystko: opłacić leczenie, wyżywienie kotki, zapewnić wszelkie badania i potrzeby wynikające z rehabilitacji, jednak tym razem byłam nieugięta: 
- Gosia, dopóki Karolinka nie zacznie sama oddawać moczu, ja jej nie wezmę do żadnego domu tymczasowego, nawet mnie o to nie proś!
Zresztą Małgorzata ma świadomość trudności sytuacji.
 
Mijały dni, kotka otrzymywała nivalin i całe multum innych leków i nastąpiła poprawa. Dziewczyny, młode lekarki - Patrycja i Ola - masowały jej mięśnie, uczyły na nowo chodzić. Każdy, kto tylko miał chwilkę wolną od zabiegów, podchodził do klatki, wyjmował Karolinkę i rehabilitował jej nogi. Jestem pod wrażeniem oddania i walki, jaką codziennie toczyli, by uratować kotkę, by przywrócić jej sprawność tylnych łapek.
Sądzę, że odbywanie praktyki pod okiem takich lekarzy jak Gosia i Tomek, pozostawi pozytywne piętno na młodych, wchodzących w życie lekarkach. One zawsze będą pamiętały odwagę i determinację swoich nauczycieli, będą bogatsze o wiedzę i świadomość, że czasem trzeba postawić wszystko na jedną kartę i walczyć mimo, że rokowania są minimalne.
 
Poprawa nastąpiła. Kotka zaczęła sama oddawać mocz, a nam spadł kamień z serca. Teraz już najgorsze jest za nami - myśleliśmy uradowani. 
Ale żeby nam się nie nudziło, nagle podczas masażu lekarki wyczuły ogromny twardy mięsień. Na USG się okazało, że to pęcherz zrósł się z gruczołem mlecznym i wpadł do jamy brzusznej w okolicy spojenia łonowego. Konieczna była natychmiastowa ingerencja chirurgiczna. Operacja trwała ponad 3 godziny.
Tomek jest świetnym lekarzem, opanowany, zdecydowany i uparty - nie poddaje się łatwo w sytuacjach kryzysowych, zawsze podejmuje ryzyko, walczy o życie zwierzaka. Wypreparował mięsień skośny z brzucha, by zamknąć otwartą jamę brzuszną.
Zabieg się udał, ale rokowania są ostrożne. Nie pozostaje nam nic innego jak czekać i mieć nadzieję na cud - w takich kategoriach bowiem należy postrzegać przyszłość odnośnie życia kotki.

Ze strony medycznej Karolinka ma znakomitą opiekę. Finansowo Fundacja czuwa, by nie zabrakło żadnego leku. Reszta zależy od zdolności regeneracyjnej organizmu, woli życia i kociego przeznaczenia. Nie pozostaje zatem nic innego jak czekać. Najbliższe dni pokażą czego możemy oczekiwać.
Nienawidzę niepewności, bo ona łudzi i mami, pozwala snuć plany, które potem, jeśli się nie spełnią, powodują rozgoryczenie, złość i gniew. Ale w tej sytuacji każdy dzień bez wiadomości z lecznicy daje nadzieję, że wszystko toczy się pozytywnie.
 
Wpis: 30.09.2014