Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Nie powinno tak być...


Pisałam już o Ines - małej  kotce, która czekała na operację łapki. O tym, że ujęło mnie oddanie i zaangażowanie ludzi, którzy opiekowali się stadkiem bezdomnych, które zastali w miejscu, gdzie przyszło im żyć i mieszkać. Wszystko przebiegało sprawnie, według ustaleń, jakie poczyniłyśmy, mając na uwadze przede wszystkim dobro kota. Chciałam zapewnić Ines maksymalnie komfortowe warunki rehabilitacji, dlatego wypożyczyłam kennel, by kotka miała swoją przestrzeń, gdy nie będzie opiekunów w pobliżu.
 
Termin operacji zbliżał się. Wojtek, chirurg weterynarz z Żyrafy oglądał  zdjęcia rentgenowskie i obmyślał plan, jak przeprowadzić zabieg, miał świadomość jego trudności. Uraz był wyjątkowo skomplikowany, rozległy i niestety przestarzały, dlatego by przywrócić sprawność i złożyć łapkę właściwie, trzeba było ją złamać ponownie. Znamy umiejętności Wojtka, jakim jest rewelacyjnym chirurgiem, dlatego sam fakt, że podjął się stanąć przy stole, już rokował dobrze.
 
Operacja trwała ponad 6 godzin!
Po raz kolejny podano narkozę, choć to ogromne obciążenie dla tak małego organizmu. Kicia ma niecałe 4 miesiące, jest delikatna i bardzo drobna. Wcześniej też była usypiana, trzeba było bowiem zrobić szczegółowe zdjęcia przedoperacyjne. By można było liczyć na powodzenie całej akcji, trzeba się było doskonale i niezwykle precyzyjnie przygotować.
Wojtek był szczęśliwy, radość i duma biła z jego twarzy. Pełen sukces, pięknie udało się złożyć łokieć, teraz już tylko rutynowa rehabilitacja. Cieszyli się wszyscy Magda, ekipa, która asystowała podczas zabiegu, ja także byłam dumna z lekarzy i ich fachowości, z uporu z jakim walczyli by przywrócić sprawność czarnej Ines. Kolejny dobry uczynek Fundacji.
 
Czas płynął, opiekunowie zjawiali się na rutynowe wizyty kontrolne, Wojtek sprawdzał jak przebiega proces gojenia. Pełnia szczęścia, ale los potrafi być niestety nie tyle kapryśny, co okrutny. Jak widać nie dane było kotu i nam cieszyć się szczęściem zbyt długo. 
Nie wierzyłam w to, co mówiła do mnie Magda, lekarka z Żyrafy, kiedy odebrałam jej telefon. Byłam na interwencji w drugim końcu Łodzi.
Relacja Magdy była chłodna: 
- Kotka Ines od kilku dni przebywa ponownie w lecznicy, nikt nie wie jak to się stało, że pies opiekunów tak pogryzł jej operowaną łapkę, że grozi jej amputacja.
- Magda! Nie wierzę, nie rozumiem!!! Dlaczego dowiaduję się na ostatnia?!
- Nikt nie miał odwagi na ten telefon - niemal szepcze - padło na mnie. Iza, proszę Cię, nie denerwuj się, wypadki zdarzają się w życiu każdemu - próbowała okiełznać mój gniew, złość, rozpacz. Magda pracuje ze mną od lat, zna moje reakcje. 
Patrzę na zegarek - godzina 19. 
- Anka, zdążymy? - pytam wolontariuszkę, z którą tego dnia przeprowadzałam interwencję. Ania kiwa głowę, mówi, ze się postara. - Magda, nie zamykaj proszę lecznicy, ja niebawem będę. 
- Wiedziałam, że tak to się skończy - konstatuje lekarka - Ty się jednak nigdy nie zmienisz.
- Magda, kocham to co robię, jak przestaną na mnie robić wrażenie ból i cierpienie bezdomnych kotów mogę zamknąć Fundację. One na początku mają zawsze tylko nas, jak nie ja i Ty kto się o nie upomni? Kto będzie walczył o godne życie, o szacunek, o wrażliwość... Bezdomny kot nie znaczy gorszy, dla nich jest powołana Kocia Mama.

Ania nie była zdziwiona moim płaczem, krzykiem i złością. Cierpliwie śledziła drogę i od czasu do czasu rzucając na mnie spojrzenie mówiła, że poradzi sobie na trzech łapakach, nawet jeśli konieczna będzie amputacja. 
- Ania, Magda mnie zna, ale i ja ją, ratujemy koci świat od ponad 15 lat. Gdyby był cień nadziei na uratowanie łapy, nie było by tego telefonu. Wolała teraz mnie uprzedzić, bo wie, że gdyby powiedziała po fakcie, nie wybaczyłabym jej.
Ja pewnych rzeczy nigdy w życiu nie zaakceptuję. Może i twarda jestem i niereformowalna, ale za to jasna i czytelna w tym co robię.

Cisza zapanowała w lecznicy, kiedy weszłam. Rozmowy nagle ucichły. Magda patrzyła w moją twarz i bardzo się starała opowiedzieć mi o faktycznym stanie łapy, ale ja przecież wszystko już wiedziałam. Martwica postępowała nieubłaganie, na nic się zdały podawane leki, pogryzienie było zbyt dotkliwe. Nawet myśleć nie chcę, co czuła biedna kotka, kiedy pies gruchotał jej obolałą po operacji łapkę. Połamał cały nadgarstek, zgryzł go...
Miałam świadomość, że stawali na głowie, by uratować łapkę, a do mnie zadzwonili, kiedy ich wszelkie zabiegi okazały się nieskuteczne, a przecież już było dobrze...
 
Płakałam kilka dni ze złości, z bezsilności, identyfikując się w bólu z kotką, obwiniałam za całe zdarzenie siebie, że głupio zaufałam, wściekła byłam na opiekunów, że tak niefrasobliwie podeszli do całej sprawy... Miotałam się, miałam mętlik w głowie, rozmaite myśli szarpały moim umysłem. 
Dziewczyny w  tym momencie zachowywały się wspaniale. Zapewniły mi spokój, kompletnie przestały angażować w jakieś fundacyjne sprawy, zdjęły ze mnie wszystkie obowiązki. Wiedziały, że muszę sobie wszystko poukładać w głowie, inaczej oszaleję. 
 
Napisałam te słowa w chwili, kiedy mogę patrzeć na to, co się stało jakby z dystansem. Mam świadomość ogromnego zaangażowania byłych opiekunów, ale moja decyzja może być tylko jedna - nie mogę im oddać Ines. Wdzięczna jestem Wojtkowi za to, że otoczy opieką kotkę do chwili, gdy znajdę jej dom, do tego momentu będzie rezydentką Lecznicy Żyrafa, ale nadal wszelkie koszty opieki medycznej i utrzymania ponosić będzie FKM.

Ta historia nie ma na celu nikogo piętnować. Opowiedziałam o tym, co się stało, bo tak jest uczciwie. Fakt jest taki: Fundacja zapewniła wszystko - opiekę medyczną, karmę, sprzęt niezbędny do rehabilitacji. Lekarze dokonali cudu by uratować łapę. A jaki jest finał historii, której bohaterami są sami dobrzy ludzie? Mam kolejną kaleką kotkę w trudnych adopcjach...
Dlaczego tak się stało? Może taki był zbieg okoliczności, nad kotką ciążyło jakieś fatum albo komuś zwyczajnie zabrakło wyobraźni... Osądźcie sami.
 
Wpis: 11.09.2014