Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Nie mów o nas dobrze, tylko mów o nas prawdę, Małgosiu...

 

Jest to historia dziwna, niby taka jak tysiące innych: była sobie dziewczyna, miała kotkę, wynajmowała mieszkanie, chodziła do szkoły, przychodzili koledzy w odwiedziny. Nic niecodziennego, zwyczajne życie przeciętnej dziewczyny.
Kiedy miała wrócić na wakacje do domu, do innego miasta, już spakowana spostrzegła, że nie ma jej ukochanej kotki.
Najpierw spokojnie przeszukała mieszkanie, wołała: "kici kici", kotki nie było. Zdumienie, zdenerwowanie, gdzie się ona zagubiła?

Wróciła dziewczyna do domu, tam rodzinna narada się odbyła, dywagacje co też mogło się przytrafić kotce idecyzja: jutro jedzie do Łodzi, bo może kotka wróciła i czeka na nią głodna.
Ale niestety nadal kota nie było! Zrozpaczona wiesza kartkę na klatce: zaginęła moja kochana Pola, podaje numer telefonu, prosi o kontakt, gdyby ktoś znalazł kicię albo choćby zobaczył.

Cisza.


W tym czasie inny lokator tejże kamienicy, karmi kotkę, jako bezdomną, choć wie, że dziewczyna za nią płacze, tęskni i szaleje z niepokoju! Jak wytłumaczyć takie zachowanie? Małością? Bezdusznością? Podłością? Czy też wyrachowaniem? A może to jakaś dziwna forma zemsty? Może kiedyś muzyka grała za głośno, albo studentka zapomniała się ukłonić? Dla mnie jest to naganne zachowanie. Cierpi kot, dręczy się cała rodzina dziewczyny! Tak nie postępują miłośnicy zwierząt, tak zachowuje się człowiek mający problem ze swoją psychiką, który zapomniał co to jest serce, uczciwość, współczucie, litość nad drugim człowiekiem.


Czas mija. Kotka mieszka na dworze, tuła się po okolicy, nie jest przyzwyczajona do hałasu, do zgiełku, do dźwięków krzykliwego  miasta. Chwila nieuwagi albo zagapienia i już jest nieszczęście kolejne. Jakiś kierowca może zbyt szybko jechał, może nie zaważył albo nie zdążył zdjąć nogi z gazu... Kotka została uderzona...


Nieopodal mieszka inna dziewczyna, miłośniczka kotów. Przyszła do niej sąsiadka: Pani Małgosiu na ulicy leży pani kotka... Zerwała się w panice, biegnie, patrzy, oddycha z ulgą - nie to nie jest moja kicia! Ale boże, co jej się stało? Podnosi futrzaka, kicia bura, bardzo łagodna, ufna, nie widać krwi tylko noga wisi jakoś dziwnie…
Zabrała ją do domu, poszła do weterynarza, diagnoza: trzeba operować, noga jest złamana.
Nie wiadomo czy uda się ją poskładać, wtedy zostaje amputacja...


Małgorzata zaczyna szukać pomocy, dzwoni, pisze maje do różnych organizacji... Wszędzie spotyka się z odmową z uwagi na brak funduszy. Jedni chcą pomóc, oferują, że założą aukcję na operację potrąconej kotki, ale pomoc jest potrzebna od zaraz - połamana łapa nie może czekać, aż pomogą darczyńcy, to może trwać zbyt długo. Koszt w zależności od operacji waha się od 500 zł do 1200 zł. To dużo pieniędzy, przytłaczająca kwota dla każdej osoby.


Małgosia jest w potrzasku. Taki jest rachunek za jej serce. Zdesperowana pisze do coraz to nowych pro zwierzęcych fundacji… W końcu trafia na Kocią Mamę.
Dobrze się składa, bo akurat Szefowa wraca z wakacji. Na hasło: dziewczyny moja podróż do domu trwać będzie 7 godzin, szykujcie mi interwencje, będę w międzyczasie dzwonić, ruszyła lawina wiadomości – pisały i pisały. Leciały smsy, mejle, wiadomości na fejsie. Szefowa dzwoniła, rozmawiała, podejmowała decyzje, załatwiała czekające interwencje, ustalała przyjęcia kociąt, potwierdzała spotkania, wreszcie przyszła kolej na informację od Pauliny - potrzebna pomoc w refundowaniu operacji kotki.
W miarę jak się rozładowywały telefony zmniejszała się lista zdań.


Rozmowa z Małgorzatą była na początku trudna, Szefowa bardzo się pilnowała, żeby się nie zirytować, czuła się jakby ją dziewczyna sprawdzała, nie wierzyła w jej fachowość i kompetencje. Wreszcie nerwy jej puściły i powiedziała twardo: - Proszę pani, ja chcę zapłacić za operację, ale to nie do pani należy wybór lecznicy, skorzysta pani z  fundacyjnej, nie będę szła na kompromis. Mam swoich sprawdzonych weterynarzy i na tym zakończymy rozmowę, ufa mi pani albo proszę się udać do innej organizacji!


Kotka pojechała na zabieg do Pupila. Cóż mogę dodać?


Małgorzatę oczarowały dziewczyny z ulicy Biedronkowej. Była pod wrażeniem umiejętności, serca i oddania z jakim opiekowały się pacjentką. Rehabilitacja przebiegła bez najmniejszych powikłań, amputacja łapki niestety była konieczna, ale mała szybko wracała do zdrowia. Mają rękę do kotów lekarki z Pupila, jestem bardzo zadowolona z ich pracy. Miłe, komunikatywne, sprawne i szalenie fachowe. Kolejne super kobiety w mojej kociej gromadzie.

Nadszedł dzień, kiedy  zaczęłyśmy myśleć o adopcji. Małgorzata zdecydowała, że do momentu pójścia do nowego domu, zaopiekuje się kotką. Dla mnie rewelacyjna i bardzo fajna postawa.

I złożyło się tak, że znalazła się rodzina kotki. Rozmowy były trudne. Nie mogły nawiązać kontaktu z właścicielami ani Małgosia, ani Paulina.

Problemem były oczywiście kwestie finansowe, proza życia!

Wtedy do akcji włączyłam się ja, Szefowa,  na wyraźne życzenie Pauli: - Porozmawiaj proszę sama, ja nie poradzę sobie. Mówimy jakby o różnych tematach, pani nie słucha argumentów, to nie jest rozmowa, to jest monolog, ja się nie mogę przebić, nie mam szans na przedstawienie swoich racji...Iza proszę...


Od czego jest Szefowa? Właśnie na takie sytuacje kryzysowe! Nie tylko od zbierania pochwał jak cudnie pracuje Fundacja, wywiadów, spotkań ze sponsorami.
Szefowa jest do zadań specjalnych, kiedy dobro kota wymaga, że trzeba wypowiedzieć niekiedy raniące słowa prawdy. Nie jest to łatwe, ani miłe dla nikogo, ale Szefowa dobra musi mieć odwagę osobistą. Nie może patrzeć przez palce na ludzką ucieczkę w kłamstwo, godzić się na półprawdy, chować się za niedomówieniami.

Inaczej FKM nie byłaby wyjątkową organizacją!

Wykonałam telefon. Nie zaczęła się rozmowa miło, trwała, trwała, była podobna do schematu, jaki przewidziała Paulina, z tą tylko różnicą, że to ja mówiłam wyjaśniałam, tłumaczyłam, a pani słuchała, słuchała, dopytywała, a ja dalej wyjaśniałam...

Coś się zmieniło po moim wywodzie w świadomości pani, że też są takie organizacje...

Po następnej rozmowie zgodziłam się oddać kotkę, przystałam na prośby.
Nie miałam serca odmówić. Życie różnie nas doświadcza, wszystko dzieje się w jakimś celu. Nie mnie oceniać ludzi negatywnie, każdemu należy się jeszcze jedna szansa.


Poprosiłam Małgosię żeby  była obecna przy przekazaniu kici. W końcu to jej zasługa, że mała żyje i ma się dobrze, nawet jeśli jest kaleką. Tego co się stało nie da się odwrócić, to jest nauczka, lekcja dla wszystkich.

 

Może tak miło być, że jedna szara niepozorna kotka stała się przyczyną, iż kilka kobiet się poznało. Następne dziewczyny na mojej drodze, na fundacyjnej ścieżce… Po dniu ze mną Małgosia już inaczej postrzega kocią rzeczywistość, społeczność ludzi zajmujących się futrzakami, teraz już wie, dlaczego my jesteśmy inne.
Kiedy pozna się Szefową gromady wyjątkowych dziewczyn, pooddycha tym samym powietrzem, poczuje energię, moc i entuzjazm buszujący po Fundacji, otwierają się oczy każdemu czy chce tego czy nie!
Prawda jest powalająca! To jest jak z bajki Fundacja… Bo jest i nie jestem zarozumiała ani trochę!

Wpis: 30.08.2013