Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Nie ma to jak trafione imię czyli Nadzieja zdrowieje!

 

Minęło już kilka tygodni od chwili, kiedy zdecydowałam się przyjąć na leczenie kotkę z urazem po wypadku lokomocyjnym. Czas hospitalizowania w lecznicy Zwierzętarnia i rekonwalescencji kotki u Anety był dla mnie, jako szefowej, niezmiernie stresujący i wyczerpujący - przede wszystkim pod względem emocjonalnym.
 
W Fundacji mam szczęście pracować z osobami bardzo wrażliwymi na los zwierząt, ale skutkiem ubocznym zawsze jest nadmierne zaangażowanie własnych uczuć i jest to niezależne od lat spędzonych razem.
Może jesteśmy postrzegane przez nowo poznane osoby, jako istoty bardziej twarde, mniej uczuciowe, ale są to tylko pozory, które musimy zachowywać, bo w przeciwnym wypadku nie byłybyśmy zdolne tyle zdziałać. W obliczu kociego dramatu, wypadku lub ciężkiej choroby nie możemy płakać i załamywać rąk, ktoś musi przejąć kontrolę nad sytuacją, planować działanie i nadzorować funkcjonowanie grupy.
Czy mi się ta rola podoba czy nie, nikogo to nie interesuje - szefowa musi być wolna od emocji, paniki i popadania w depresję. Ode mnie wymaga się tylko fachowości, kompetencji i decyzji, które są właściwe dla organizacji, ludzi tu działających i współpracujących lekarzy. Nikt nie uwolni mnie od tej odpowiedzialności. Jest to czasem bardzo przykry ciężar, którego w żaden sposób nie mogę przerzucić na moje wolontariuszki.

Dlatego właśnie kotka, która otrzymała imię Nadzieja była przez kilka tygodni cierniem tkwiącym w mojej świadomości non stop, burzącym mój spokój, psującym dobre samopoczucie i spędzającym sen z powiek, co oczywiście miało przeniesienie na moją komunikację z ludźmi i pracę zawodową, nie mówiąc już o kondycji emocjonalnej.

Problem zaczął się w momencie, kiedy Gosia - lekarka ze Zwierzętarni - zadzwoniła do mnie z pytaniem co ma dalej robić z kotką? Jak ma ustawić leczenie, jakie dalsze pomysły na nią mam, bo ona się poddaje! Żadne z podawanych leków nie przynoszą oczekiwanych efektów! Trudno - jest za eutanazją... Tylko żal, bo kotka jest taka miła i młoda...

No pięknie... Jeszcze mi tego brakowało!
Sytuacja wyglądała koszmarnie.
Nadzieja początkowo miała podawany lek - Myocholine - poprawiający pracę nerek po urazie mechanicznym.
Problem z pęcherzem był, można powiedzieć, trudny do opanowania, raz kotka posikiwała nie kontrolując swych potrzeb fizjologicznych, innym razem trzeba było jej mechanicznie poprzez wyciskanie opróżniać pęcherz, aby zapobiec zakażeniu.
Ruletka, zerowa przewidywalność na kolejny dzień.
W wyniku narady Gosi i Aleksandra - lekarza z Czterech Łap, postanowiliśmy wprowadzić jeszcze Nivalin, lek poprawiający kondycję zakończeń nerwowych w kręgosłupie. Huśtawka stanu zdrowia, brak oczekiwanych efektów i świadomość skali trudności adopcyjnej, bo kto zechce kotkę brudzącą i posikującą? Nie może być także kotem podwórkowym, bo wymaga codziennego wyciskania pęcherza. Stan kotki doprowadził Gosię do decyzji o eutanazji.
W takiej sytuacji chce się płakać z bezsilności! W takim nastroju - niemocy i poczucia beznadziejności kocia lekarka zadzwoniła do mnie przerzucając cały ciężar, żal, smutek i gorycz. Zakończyła rozmowę słowami: jesteś szefową, podejmij decyzję, ja się dostosuję, moje pomysły i wiedza medyczna zostały wyczerpane.
 
Teraz mój ruch
Myślę.
Rozważam.
Szukam drogi.
Jest - Aneta!
Ma dom z ogrodem, miejsce na postawienie budy dla kotki i jest bardzo kompetentna jako dom tymczasowy dla kotów chorych.
 
Żadnej eutanazji, przynajmniej na razie, muszę dać kotce jeszcze jedną szansę.
 
Przygotowuję specjalną wyprawkę żywieniową - karma musi być bogata w białko, ale lekkostrawna z uwagi na problemy z motoryką, komplet leków i kotkę zabiera Aneta.
Zaczynamy rehabilitację od początku! Najpierw robimy kilkudniową przerwę, kompletnie odstawiamy wszystkie leki - taki mam pomysł, bo przecież od momentu wypadku jej organizm przeżywa szok bez przerwy ma podawane różne leki, a brakuje czasu na ich zadziałanie. Mija kilka dni. Aneta szaleje z niepewności, stan kotki zmienia się jak w kalejdoskopie, Gośka czeka na wieści, ja staram się dodać otuchy obu, a w środku trzęsę się jak one, na zewnątrz spokój i kamienna twarz.
Potem wprowadzamy Nivalin i trzymamy kciuki.
No i po dwóch tygodniach następuje poprawa!
Znowu wyszło na moje!
 
Kotkę uratowała moja wiedza. Nie ta medyczna, tylko ta nabyta przez lata. To jest doświadczenie, które nie tylko buduje moją skorupę, za którą chowam swoje uczucia, ale i daje pewność, że nie trzeba postępować pochopnie. Uśpić się zawsze kota zdąży, najpierw jednak trzeba wykorzystać wszelkie możliwe sposoby i środki, żeby uratować kocie życie.
 
Te wszystkie koty, szczególnie mam na myśli powypadkowe, które przez lata burzyły mój spokój, ich historie, dobre i złe zakończenia, teraz pomagają mi podejmować decyzje, które na pozór są nielogiczne, bez szansy na powodzenie, ale ja wiem, że zdarzają się cuda i w kocim świecie, więc walczyć trzeba do końca.
 
Nadzieja - dobre imię!

Jednak!

 

Wpis: 28.04.2013