Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Moja Fundacja moje życie


Kiedy nastąpił pierwszy atak na fundacyjne konto sądziłam, że to przypadek, że tak jak trąbią w różnych mediach, ofiarą raczej jest mój bank, a ja na nieszczęście mam w nim  konto. 
Wszelkich procedur dopełniłam. Zabezpieczyłam społeczne pieniądze, zgłosiłam kradzież na Policję. Trochę pomogły mi oczywiście kocie znajomości i układy. Dla mnie opiekunowie mruczków mają ten sam status, nie klasyfikuję ich według  posiadanego majątku, funkcji, zawodu czy koneksji. Tak samo traktuję listonosza, lekarza i policjanta. Muszę tak postępować, bo inaczej bym oszalała chcąc wszystkim dogodzić, wyręczyć, zadowolić,. W ten sposób sprawa jest prosta, każdy karmiciel idzie tą samą drogą, zaczyna komunikację od kontaktu, potem w zależności od działań trafia do Ani po sprzęt lub do wyznaczonej lecznicy, gdzie na ustalonych warunkach zostawia koty.
Dziewczyny wiedzą, że na nic zdają się próby wymuszania ulg nawet jeśli karmiciel powołuje się na znajomość z szefową. Nie ma drogi na skróty w rutynowych, codziennych kocich działaniach.
 
Ale sama nie powiem, często jestem rozpieszczana, rzadko stoję w kolejce w aptece po leki czy z chorymi kociakami w lecznicy. Ludzie coraz bardziej doceniają naszą pracę, rozumieją, ile czasu pochłania społeczne działanie. Przecież ten koci wolontariat trwa w moim przypadku prawie 20 lat! Śmieję się gdy słyszę "Ojejku, Pani Izo, znam Panią z internetu!"
Dziewczyny przez te lata obrosły w piórka, nabrały doświadczenia, porodziły dzieci. A u mnie mimo zmian jedno jest constans, zawsze, gdy odwiedzają mnie znajomi czy przyjaciele, pada tradycyjne pytanie: "Iza, jakie masz kociaki do adopcji?" albo "Co teraz oswajasz?"
Nawet najmłodszy członek rodziny z przejęciem tłumaczy gościom: "Cicho trzeba być, uczymy odwagi toty!"
- Jemu też życie psujesz - mówi ze śmiechem syn - Przez te koty to nieraz miałem schiza, matka zamiast jak inne siedzieć w domu i stękać, jaka jest chora, latała gdzieś po komórkach i łapała zaropiałe koty! Modliliśmy się z ojcem, żeby jakiejś zarazy do domu nie przywlekła. Kiedyś, jak zaraziły nas grzybem, wmawiała bez zmrużenia oka, że to tylko uczulenie! Koledzy moi mieli niezły ubaw, jak wystrojona paniusia czatowała przy klatce łapce.
Z takich kocich opowieści, śmiesznych i niekoniecznie, składają się nasze rodzinne wspomnienia.

Od ataku na konto upłynęły dwa tygodnie. Wyczyściłam komputer, zainstalowałam jeszcze jednego anty wirusa i uznałam, że niebezpieczeństwo minęło. Któregoś dnia zrobiłam zakup na allegro, koperty skończyły się dziewczynom aktywnym na bazarkach, wydrukowałam potwierdzenie transakcji, wysłałam Wioli i zamknęłam konto w internetowym banku.

Następnego dnia podczas rutynowej rozmowy adopcyjnej, nagle na mój telefon zaczęły przychodzić smsy. Bing, bing, bing, bing ... Terkotały mi w uchu uporczywe dźwięki. Zrobiłam pogląd i struchlałam, to sms potwierdzające ruchy na koncie. Szybko skończyłam rozmowę, pobiegłam do pracowni i zapytałam męża i syna:
- Robicie jakieś przelewy?
Spojrzeli na mnie zdziwieni, bo jeden właśnie spawał, drugi ciął... 
- Znowu mam atak na konto, tym razem to mbank, dzwonię do Marty!
 
-Marta allo!
- Jestem na spotkaniu, nie mogę gadać...
- Kochanie, znowu atakują FKM, blokuj linię, szybko!
Dziewczyna jedną  ręką pisze instrukcje  na czacie, a drugą trzyma mikrofon, bo prowadzi wykład.
- Zaraz zrobię przerwę izadzwonię.
- Blokuj, czas się liczy! Co za menda!
- Iza, spokojnie, pamiętaj o twoim sercu.
 
Na szczęście tym razem szybko połączyłam się z konsultantem.
-Proszę blokować konta,.
- Ale ma pani ich kilka...
- Teraz nie czas na precyzję - prawie krzyczę - blokuj do cholery! Wszystkie! Fundacyjne, moje prywatne, męża, firmowe też, nie wiem na ile intruz wszedł w system!
Na szczęście pełnomocnikiem do wszystkich kont jestem ja.

Kiedy znowu pojawiłam się na znanym mi dobrze Posterunku, znajomy funkcjonariusz zapytał niby żartem:
- Pani Izo, czy Pani czasem nie przesadza? Co się znowu stało?
Kiedy wyjaśniłam aż podskoczył. Jemu też się niecenzuralne słowo wyrwało.
- Ale się ktoś na  panią uparł, bardzo chce zrobić krzywdę.

O koncie w tym banku wiedzą osoby, które mogę policzyć na palcach obu dłoni. Powstało z mojej oszczędności, bo opłaty za przelewy są tańsze niż w innych bankach. Dla mnie zwrot "Liczy się każda złotówka" to nie jest frazes, wiem ile pracy kosztuje zabieganie o darczyńców i sponsorów. 
Ponad 100 kotów na pokładzie Fundacji przez prawie 5 miesięcy, to ogromne nakłady finansowe. Do tego opieka, jaką roztaczam nad kotami kalekimi, finansowanie kosztownych operacji ratujących życie, to niezwykle spektakularne i nietuzinkowe działanie. Komuś bardzo, ale to bardzo nie podobają się odnoszone przez Fundację sukcesy.
Jestem silną kobietą, nie miewam depresji, nie popadam w apatię, nie mam lęków ani syndromów paranoi. Umiem analizować właściwie fakty i wydarzenia, łączyć kropki - jak to mówi Emilka.

Te ataki miały jeden cel: miały mnie zastraszyć, złamać, odebrać chęć do dalszych działań.
Tu napaścią nie były moje prywatne czy firmowe pieniądze, skoro złodziej złamał system, widział doskonale wszystkie pozycje poszczególnych kont, gdyby szło mu wyłącznie o kasę, mógł wyprowadzić znacznie większe kwoty niż ta, którą próbował ukraść z fundacyjnego konta.

Przez kilkanaście dni moje życie było jednym wielkim koszmarem.
Odłączoną miałam całą domową sieć, zablokowane konta.
Nie mogliśmy normalnie funkcjonować  jako rodzina, firma czy fundacja. Przelewy jeździłam robić do banku ale gorzej było z firmą, bo uniemożliwiłam zakup niezbędnych do pracy materiałów.
Nie chcę pamiętać wyrzuconych w moim kierunku słów, przez tą Twoją Kocią Mamę pójdziemy kiedyś z torbami !! rujnujesz nasze życie, tracimy klientów. Nie mogłam zaprzeczyć, to ja byłam powodem, przyczyną, zapalnikiem.
To ja swoim charakterem, niezależnością, wysoko uniesioną głową wyzwoliłam agresję i nienawiść.
Kiedy rozpłakałam się jak małe dziecko, byłam gotowa rzucić to wszystko w diabły.
Wtedy stanęły obok mnie one, dziewczyny z fundacji : Marta z Bożeną czyściły konsekwentnie każdy elektroniczny sprzęt. Krok po kroku, od ruterów, po komputery, laptopy, tablety, dyski zewnętrzne, telefony, czytniki pamięci, sprawdzały każdy pracujący w mojej sieci sprzęt. Stawiały systemy, resetowały telefony, wykonały syzyfową pracę.

Emila, Ania i Renata pomagały ochłonąć głowie, reszta dziewcząt nieświadoma zamieszania w moim życiu, pracowała systematycznie, odrobinę zdziwiona, że szefowa niby nie wyjechana a mimo to dziwnie nieobecna.
 
Po kilku dniach usłyszałam wreszcie słowa, na które czekałam: 
- Wszystko w Twoim domu jest czyste i bezpieczne, bierz się do pracy! Czas by wróciła Szefowa, jaką znamy i kochamy.
- Marta, nie wiem czy dam radę, boję się komputera.
Marta pogłaskała mnie, przytuliła.
- Zrozum, to nie Twoja wina, to robota jakiegoś psychola, zapomnij, zresztą Tobie zawsze zdarzają się atrakcje z górnej półki, jak to mówisz na bogato i z przytupem! Z Tobą nawet złodziej nie wygra, atakował dwa razy jednak bez efektu.
- Bo nie chciał mnie okraść, tak naprawdę...
Wie, że i tym razem mam rację.

Dopiero w środę odblokowałam konta. Kiedy usiadłam do bezpiecznego kompa, zadzwoniłam na mlinię, byłam mokra ze strachu, oblizywałam się jak kot. "Spokojnie to, tylko rozmowa, jesteś już bezpieczna, dzwoń" strofowałam sama siebie.
- Dzień dobry, tu Iza Milińska szefowa FKM... - z każdym wypowiadanym słowem wyżej podnosiłam głowę, głos nabierał pewności, myśli jasności, przełamałam strach.

- Marta zrobiłam to! Odblokowałam.
- Ufffff jestem dumna z Ciebie, dałaś radę beze mnie! Ty i ten charakterek... - Niby żartuje ale wiem, że czuje ulgę, bała się moich ostatnich emocji, wyglądało to źle. - Każdy by się poddał, ale nie Ty, trzeba mieć siłę!
- Marta, ja nie nadaję się na strusia.
- No tak, wieczna Ninja, ech Ty!
 
Wpis: 16.12.2016