Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Małe résumé


Skończył się kolejny rok, jeden z wielu tych przeżytych zbyt szybko, biegiem, bez czasu na głębsze przemyślenia.
Jak go zapamiętam?
Raczej dobrze, mimo, że był dla mnie osobiście bardzo ciężki. Odeszły moje dwa prywatne koty, oba z trudnych adopcji, jednego ukochanego Amorka sama zaniosłam do Magdy, by Go pożegnać. Michałek niebawem dołączył do przyrodniego brata. Doświadczył mnie los bardzo, zbyt szybko musiałam się z nimi rozstać. Został we mnie ból, smutek i obawa przed pokochaniem kolejnego z tych dla mnie najważniejszych, kalekich, odrzuconych, skrzywdzonych, tych co to ruszają w życie z nadzieją na spotkanie człowieka, który zaakceptuje ich odmienność, ułomność, kalectwo.
 
Interwencji ratujących życie było kilka, takich dość trudnych. Na szczęście nie musiałam się bawić w Pana Boga, koty przyszły do Fundacji z defektami, które pozwalały żyć im godnie.
Słowa "szacunek", "godność", "opieka" i "troska" coraz częściej padały, gdy prowadziłam rozmowy adopcyjne.
Nadal mimo zakazu pełniłam rolę domu tymczasowego. To dla mnie największa atrakcja z bycia szefową kociej fundacji. Jak się uprę, mogę być głucha na wszelkie racjonalne perswazje i argumenty.

Ubiegły rok to kolejne nowe domy tymczasowe, a w nich świetnie pracujące dziewczyny, oswajają, leczą, wydają. Bez większego zamieszania, większych problemów, włączają się w fundacyjną pracę, znajdując swoją płaszczyznę spełnienia. Przybyło także kilka rękodzielniczek.
Klocki same się już układają, już jesteśmy na taki etapie, że nie muszę non stop rzeczy oczywistych tłumaczyć, czasem rzucę jeszcze, by skoczyć zbędną dyskusję: "Na szczęście ja jeszcze tutaj Szefową! I nadal rządzę!"
Czy się na mnie o to złoszczą? Raczej nie, bo taka jest prawda, ktoś musi nad tym wszystkim panować, one mogą się mylić, ja raczej niekoniecznie, bo trudno by nam było działać aż tak skutecznie.

Czy był to dobry rok? Fundacyjnie tak!

Okrzepły w pracy obie Filie. Jaśmina i Wiola wreszcie przestały się zamartwiać o rozwój, kondycję, perspektywy.
Uznały moją argumentację, że nie ma co na siłę problemów wymyślać, na Fundację trzeba patrzeć globalnie, a nie z perspektywy własnego podwórka.
Skoro kiedyś już zapadała decyzja, że mimo odrębności działamy jako jeden twór, trzeba przyjąć za normę, że rękodzieło produkują wolontariuszki w Szadku, a koty na tymczas przyjmuje Łódź.
 
Myślę, że ten rok zapisze się jako ten, w którym cała Kocia Mama przeszła pewną dość istotną metamorfozę, dotyczącą dość delikatnej sfery. Wszystkie wreszcie zrozumiały, że ja akceptuję je bezwarunkowo, takie jakie są.
Nie złości mnie ich charakter, nie poprawiam wyglądu, nie naciskam na zmianę poglądów. Dla mnie są jedyne, bezcenne, bo patrzę na nie przez pryzmat działań społecznych, zadań jakie codziennie wykonują, obowiązków, które same przyjmują.
Są w tej pracy sumienne, konsekwentne. Mam ten komfort, że nie muszę nikogo ponaglać, przypominać.
Same odchodzą te, które nie były dość szczere w zamiarach. W Kociej Mamie nie ma miejsca na obłudę, udawanie. Takie istoty nie zagrzeją miejsca w grupie, której przewodzi szefowa wyczulona na kłamstwo.

Jesteśmy już na takim etapie, że nie musimy przekonywać o swoich racjach, stabilne, w świetnej kondycji, podejmujemy z coraz większą odwagą zgłaszane interwencje.
Padają oszałamiające liczby: 27 kotów czarnych zabranych z Aleksandrowa, 8 futer, które przyjechały po lepsze życie z Uniejowa, jakaś matka z kociakami przyjęta od Niemca, kilka kotów na trzech łapkach. Dziewczyny z roku na rok stają się coraz śmielsze, odważniejsze.
Serce rośnie, pracują cudnie!
Te, które widać w życiu codziennym Fundacji, i te, które wykonują pracę na co dzień pozostając niby w ukryciu.
Ja wiem jak ważną pełnią rolę, ile zależy od ich systematyczności, poprawności w komunikacji, udzielaniu wyważonych odpowiedzi w kwestiach, które burzą krew żyłach.

Za co jestem najbardziej wdzięczna moim Dziewczynom?
Za ogromną wyrozumiałość dla mojej natury.
Kiedy szaleję ze złości, płaczę albo krzyczę, bo stała się kotu krzywda, wytrzymują te moje emocje! Słuchają, czekają aż zejdzie ze mnie złość wywołana bezsilnością.

Pięknie to kiedyś ujęła Ania: jakby ktoś tak do mnie krzyczał, wzięłabym  młotek i walnęła w głowę! A Ty krzycz, żebyś mogła dalej tak działać, musisz się oczyścić, bo inaczej udusi Cię ta małość innych!
Ma oczywiście rację, są sytuacje kiedy z całą świadomością konsekwencji mam ochotę zamknąć fundację i uciec na bezludną wyspę, ale obawiam się, że i koty i moje dziewczyny szybko by tam do mnie dołączyły.
 
Wpis: 5.01.2016