Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Lubię tam wracać


Szykujemy koty do Szkocji! 
Kiedy pada to hasło, nowe dziewczyny robią zdziwione miny i patrzą pytająco na koleżanki. Najczęściej jedna myśl kołacze im się po głowie: czego ta Szefowa jeszcze nie wymyśli?
Lubię robić psikusy, nadal mimo lat jest we mnie mała dziewczynka, która uwielbia zaskakiwać innych i wywoływać uśmiech na ich twarzach. Praca przecież nie zawsze musi kojarzyć nam się z trudnym, męczącym obowiązkiem, można tak jak my w Kociej Mamie, góry przenosić i mieć przy tym ogromną satysfakcję, bo działamy przy okazji pielęgnując nasze przyjaźnie.
 
Tak było i tym razem. Nadeszła chwila, bym wykonała telefon do Joanny, która opiekuje się naszą kocią enklawą. Pojawiło się w Fundacji kilka kotów, młodych, zdrowych, ale totalnie nie zsocjalizowanych. Mimo ogromnej pracy wolontariuszek, futrzaki nie rokują pozytywnie, zatem decyzja zawsze jest jedna: trzeba koty przewieźć do którejś z enklaw. Tym razem będzie to Szkocja.
Tradycją Kociej Mamy jest brak typowych narad fundacyjnych. Robimy burze mózgów podczas spotkania na kawie czy herbatce u Szefowej albo na obiedzie czy kolacji w jakieś miłej restauracji. Tym razem w jednej z łódzkich pizzerii przy stole siedziało kilka dziewcząt, nastrój był miły, jak to u nas jedna przegadywała drugą. Nagle poprosiłam o  ciszę.
- Dziewczyny musimy się naradzić kto i kiedy ma czas pojechać ze mną do Szkocji. Kilka niezależnych kotów nam się nazbierało, nieludzkie jest trzymanie ich w domu, a wypuścić też nie mogę, bo nie są nauczone zabiegania o karmę. Takie sytuacje są sporadyczne, ale występują czasem, kiedy przyjmujemy miot kociaków i pośród nich znajdzie się jedno niezależne, które oporne jest na wszelkie próby zmierzające ku oswojeniu i ewentualnej adopcji. 
Zapadła cisza, zaczęłyśmy się zastanawiać wszystkie. 
- Kto pojedzie? Auto musi być sprawne, kierowca też - zaczynam wyliczać. 
Nagle Bożena wyrywa się: 
- Jak to Szefowa, tyle lat jestem już w Kociej Mamie i jeszcze nie byłam w Szkocji? Dlaczego ja, Twoja ulubiona reporterka?
Widząc w jej oczach oburzenie, budzi się mój drzemiący we mnie diabełek, patrzę znacząco na resztę wolontariuszek i zaczynam swoje podchody: 
- No Bożenko, bo do Szkocji się jedzie w nagrodę, trzeba sobie zasłużyć na takie wyróżnienie!
Bożena patrzy na mnie coraz bardziej naburmuszona : 
- To ja jeszcze mało tu robię? A kto już był? - Zadaje pytanie.
- Ja byłam kilka razy - odpowiadam zgodnie z prawdą - była Ania prezesowa, Karolina, Iza, Jacek i obie Asie.
- Mam paszport, duże auto mogę jechać - deklaruje Bożena - porobię Ci ładne zdjęcia - targuje się mała dziewczynka. 
Dłużej już nie wytrzymałam, popatrzyłam na dziewczynę i śmiejąc się wyjaśniam, 
- Oj kochana, Tobie to wszystko wkręcę, ja jadę do Szkocji, tylko tej koło Bydgoszczy!!! Ale nie przejmuj się kochana - dodaję na pocieszenie - kiedy pada nazwa Szkocja wiele ludzi reaguje podobnie, nabrałam już w podobny sposób niejedną osobę, nie tylko z Fundacji. 
Ponieważ zawsze wychodzę z założenia, że dziewczyny powinny znać miejsce, gdzie będą bytować ich koty tymczasowe, zabieram je ze sobą. Łatwiej im oddać kociaki, kiedy mają świadomość jak wygląda tamtejsza rzeczywistość i kto przejmie nad nimi dalszą opiekę.
 
Bożenka mimo wieku, jest ufna jak małe dziecko i powiem szczerze, nie raz padła już ofiarą mojego dowcipu. Myślę, że kiedyś odwdzięczy mi się z nawiązką, a może się mylę i nic takiego z jej strony mnie nie spotka... Może to tylko moja specjalność w tej przyjaźni?
- Dlaczego Szkocja i w tym momencie? - pyta Karolina. 
- Bo jest kilka kotów, które "zalegają", zaraz wiosna i pojawią się kociaki. Futrzaków było dużo, dziewczyny przyjmowały koty z prawie całej Polski, muszę przewietrzyć domy tymczasowe, trzeba odpocząć. Kto pojedzie? Auto musi być sprawne, duże i kierowca dobry. Bożena, Ty odpadasz, masz problemy ze zdrowiem, tam trzeba jechać i wrócić tego samego dnia, w jedną stronę ponad 350 km nie dasz rady ze swoim kręgosłupem.
Znając ograniczenia koleżanki od razu odrzucam jej ofertę. Koty są ważne, ale moje dziewczyny ważniejsze.
Wybór padł na Romana, dobry kierowca no i duże, wygodne auto. 

Kotów pojechało 7. Wszystkie młode, odrobaczone, zabezpieczone przed rozrodem. Zabrałam też karmę i finansową wyprawkę. Umowa jaką zawarłam z Joanną nie zmienia się mimo upływu lat, ona przyjmuje koty, ja wspieram z karmą i pomagam w zaopatrzeniu weterynaryjnym. Futrzaki są systematycznie odrobaczane i szczepione, jeśli konieczny jest jakiś drobny zabieg, też oczywiście Kocia Mama partycypuje w kosztach, taki układ satysfakcjonuje obie strony.
 
Dzień był ładny, słoneczny, wybrałam na podróż sobotę, bo wtedy tiry nie podróżują, drogi są w miarę puste. Koty siedziały spokojnie, nie było żadnych atrakcji, podróż minęła szybko, co było oczywiście korzystne dla zwierząt. Nie muszę nikomu tłumaczyć, jak stresujące są takie eskapady dla dzikich futer.
 
Na miejscu powitał nas Marcin, mąż Joanny, też weterynarz. Koty zamieszkały na czas aklimatyzacji w pomieszczeniu gospodarczym, gdzie miały czas na poznanie się wzajemne ale i z osobami, które odtąd będą je karmić.
Miałam czas na krótki spacer i chwilę refleksji, jak to kilka lat temu była straszna burza wokół moich kocich enklaw. Ludzie nie rozumieli mojej motywacji, że zwierząt za wszelką cenę nie można więzić, że do nich należy wybór czy chcą być adopcyjne, czy wolą być wolne, niezależne. Szacunek to nie tylko pełna miska, opieka weterynaryjna. To mądra ocena rzeczywistości, nie można zamykać domów tymczasowych zapełniając je dzikimi kotami. Myślę, że było to rewolucyjne jak na tamte czasy postrzeganie pewnych tematów, decyzje tak nowatorskie, że budziły sprzeciw. Moje dziewczyny też były zdumione, ale właśnie to był podstawowy powód by i je wysyłać do Szkocji. Nie ma lepszego sposobu na rozwianie wszystkich nasuwających się wątpliwości, a  jest ich tysiące, kiedy opiekujemy się kotem, on nie rokuje na socjalizację, a Szefowa podejmuje decyzję o wypuszczeniu go na wolność.
 
Działamy w Kociej Mamie przede wszystkim na rzecz zwierząt, ale nie mogę podejmować żadnych wiążących czy ostatecznych kroków bez konsultacji z wolontariuszkami, pomijając ich emocje, uczucie i zaangażowanie. 
Szefowa musi widzieć więcej, nawet to czego wolontariuszka nie chce jej wprost powiedzieć. Pierwotne ustalenia były następująco do Szkocji szykowane miały być koty: 4 od Ani, 2 od Renaty i 1 od Izy. Kiedy rano zobaczyłam jak Renata wkleiła post pożegnalny, że cały wieczór spędziła na mizianiu Zulki, myślałam, że serce mi pęknie. Nie po to przyszła do Fundacji, by miała fundowane smutki. Na siłę nie będę zabierać kotki, o którą nadal chce walczyć. Może gdy będzie miała mniej kociego towarzystwa, szybciej sama podejdzie do człowieka, w końcu nie jest totalnie dzika, tylko nieufna i ostrożna. Dlatego zamiast jej pojechały od Izy dwa koty. Nawet lepiej się stało. 
 
Po wizycie w Szkocji, kolejny przystanek był w Bydgoszczy i tu chwila na kawę i serdeczną rozmowę z Joanną. To znajomość z cyklu, "obie jesteśmy z tej samej bajki", świadome kocie opiekunki, realnie oceniające możliwości adopcyjne podopiecznych Fundacji. Lata spędzone razem wypracowały świetny poziom komunikacji, ale też wspólnego działania na rzecz bezdomnych, chyba najmilszą niespodzianką była informacja, że za moment otworzy mi się jeszcze jedna enklawa. Rewelacja!
 
I tak po kilku latach znowu miałam czas w sumie na relaks, pobyłam chwilkę w Szkocji. Takie są miłe skutki uboczne bycia nietypową szefową. Nigdy nie zasklepiam się w utartych kanonach, lubię  wyzwania i nowe rozwiązania, mam odwagę tak konieczną i w zasadzie niezbędną by wprowadzać w życie nowe projekty, nawet trochę ryzykowne. Fajne jest to, że rzadko się mylę ale chyba jest to efektem, że szczególnie te trudne decyzje podejmuję jak już wnikliwie rozpatrzę wszystkie argumenty "na tak", a jeszcze bardziej te "na nie"!
 
Wpis: 21.04.2015