Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Kolejnej enklawy otwierać nie zamierzałam, a jednak...


Fundacja pracuje w oparciu o domy tymczasowe. Każda osoba związana z Fundacją wie doskonale, że w porze, kiedy dosłownie z każdej dziury wyłażą małe koty, potrafię nawet setkę upchnąć w naszych domach. Kiedy zbliżają się słoty, a matki porzucają smarki latając jak szalone na kolejne amory, maluchy, głupie jeszcze, kompletnie nieświadome czyhających zewsząd niebezpieczeństw wyruszają beztrosko poznawać świat. 
Dziewczyny z kontaktu odbierają telefony, których treść jest podobna "Wracałam wieczorem do domu inagle gdzieś w krzakach usłyszałam płacz..." albo "Będąc z psem na spacerze usłuszałem koci płacz..." i po takim wstępie powtarza prośba o pomoc, no bo my jesteśmy fundacją! Zachowujemy wyjątkowy spokój słysząc tysiące argumentów wykluczających nawet kilkudniową opiekę nad znajdą. Niby wszędzie trąbimy, że nie pracujemy jak typowe schroniska, że koty mieszkają z nami, że musi zwolnić się miejsce bym mogła kolejne kocię przyjąć. Trafiamy jednak przeważnie na mur. Każdy chce czynić dobro, ale najchętniej rękoma innego. 
Przeważnie udaje mi się logistycznie poukładać tak interwencje, by zabezpieczyć jak najwięcej kociaków.
Kiedy ludzie zgłaszają jakieś maleństwo, zawsze uczulamy by przeszukać dokładnie okolicę czy nie szwenda się ich więcej.

Domy tymczasowe pracują z tymi, które rokują, mają potencjał i przede wszystkim chęć by żyć jako domowy kot. 
Ale są też te niepokorne, które zawsze mają swoje drogi, je chyba właśnie za tą niezależność, brak pokory i wybór wolności, mimo wygód, jakie oferuje człowiek, najbardziej kocha Kocia Mama. To z myślą o nich właśnie powstały nasze słynne już enklawy. Kiedyś tyle budziły kontrowersji, rozpętały się nawet dyskusje, czy mam prawo wypuszczać koty na wolność, bo "dla ich dobra" powinnam jednak zamykać wszystkie w domach. Ale szanując koty i ich naturę, sama będąc ogromnie niezależną i z wiedzą, że dla ich dobra muszę zmienić ich miejsce zamieszkania, tak długo szukałam złotego środka aż dopięłam do tego, że powstała pierwsza kocia placówka pod Bydgoszczą. Z duszą na ramieniu wiozłam tam pierwsze koty, zabrane z miejsca, gdzie były maltretowane. Od tamtej chwili minęło kilka lat, koty żyją, mają się dobrze. Potem powstało jeszcze kilka enklaw, a teraz inne organizacje patrzą z zazdrością, że znowu ta Milińska miała nosa. Jak to się dzieje, zastanawiają się wielkie panie działaczki, że wydawałoby się idealistyczne pomysły tej dziwaczki sprawdzają się w życiu? Kiedyś walczyła z eutanazją małych, potem ratowała kalekie, i jeszcze te enklawy sobie wymyśliła i też okazały się sukcesem!
Zazdrościć jest zawsze najłatwiej i najprościej. Zapominają wszyscy o tym drobnym fakcie, że by osiągnąć sukces, trzeba być wiarygodnym. Kiedy zabraniałam usypiać ślepe mioty, automatycznie przejmowałam nad nimi opiekę i byłam zobowiązana pomóc w  adopcji, a gdy ratowałam kalekie, to na mnie spoczywał obowiązek wyszukania super domu. Gdy wiozłam koty do enklaw, zapewniałam im opiekę weterynaryjną i wsparcie w jedzeniu. Konsekwencja zbudowała autorytet. 

Domy tymczasowe otwieram non stop, ale mając 6 enklaw, kolejnej nie planowałam. Powód jest prosty: uratowane koty są na moim garnuszku, a opieka nad nimi generuje znaczne koszty, jest to stała pozycja w budżecie fundacyjnym.

 
Natalka ma w sobie jakąś skazę, ona chyba na wyspie bezludnej trafiłaby na kota, nie mówiąc o pustyni. Kiedy przyszedł termin jej wyjazdu do Sielpi, dziewczyny zaczęły dokuczać: "Natka weź kontener, może nawet klatkę łapkę, z pewnością coś przywleczesz do fundacji..."
Kilka dni było cicho, ale i tak  z obawą przeglądałam informacje zamieszczane ma grupie. "To tylko cisza przed burzą, jestem gotowa się o wszystko założyć, że coś przywiezie" myślałam, ale, by nie wywoływać wilka z lasu, milczałam.
I stało się! Na dwa dni przed końcem pobytu ujrzałam zdjęcia pięknej trójeczki młodych czarnych mruczków z kotną matką i tatusiem w tle, a na domiar wszystkiego do kompletu pojawił się pies!
Nie wierzyłam, kiedy czytałam co wolontariuszka pisze... Nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać?! Co za fundację stworzyłam? Czy u mnie nie może być nic normalnie?!
Nie komentowałam, trwałam w szoku.
Musiałam to przemodlić, noc znowu była jednym wielkim koszmarem, bo podświadomość analizowała sytuację.

Rano podjęłam decyzję, że nie można tak zwierzaków zostawić. Napisałam więc do Natalii:
- Trzeba to towarzystwo wyłapać, zawieźć do lecznic, potem się będę martwić co dalej...
I wszystko ułożyło się jak po sznurku, koleżanka, też kociara, dowiozła kontenery i łapkę.
Plon wyjazdu: pies znalazł dom w Łodzi, złapane zostały 4 koty,  bp jedno małe z matką gdzieś przepadło. Do Sielpi pojedziemy raz jeszcze ale to  za czas jakiś, bowiem teraz nie możemy matki zabrać, na pewno rosną już małe w gnieździe. 

Doświadczenie z tego wyjazdu Natalia ma bezcenne. Poznała jak pracują inni, jak umieją odsyłać z kwitkiem, jak mało tych, których powinien, obchodzi los bezdomnych zwierząt, jak marazm i opieszałość tłumaczą procedurami, jak kompletnie nie rozumieją znaczenia słów: empatia, troska, niepokój o zwierzę.

Koty poddane zostały zabiegom, przy okazji jednej kici lekarze uratowali życie, a z brzucha usunęli śrut - dziwnie "zabawiają się" wczasowicze...

Mając 100 kociaków w Fundacji, prawie odchodziłam od zmysłów, gdzie ja tą czwórkę wcisnę, do którego upchnę domu... Miałam świadomość, że za moment zadzwonią z lecznicy.

I tym razem spadłam na cztery łapki. Z radością niesłychaną chłonęłam słowa Darii, lekarki z Ved- medu.
- Pani Izo, to są niestety okrutne dziki, nawet kuwety bałyśmy się sprzątać, atak wywoływało samo wejście do szpitalnego boksu, wszyscy żeśmy się ich bali. Możecie zabrać te diabły...
Szybko zadzwoniłam do wolontariuszki: 
- Natalia, masz szczęście, koty są dzikie!
- Co? Nie bardzo rozumiem... - dziewczyna zawiesiła głos i pewnie się zastanawiała, czy szefowa nie postradała zmysłów od tych kotów.
- Dziecko, nie mam pustego domu, ale Krysia zaoferowała bycie enklawą? Rozumiesz wreszcie?!
- Ufff - usłyszałam w słuchawce - Jestem do dyspozycji i czekam co szefowa ustali!

Od wczoraj dzika banda oswaja się z domem, a raczej garażem Krysi, uczy dźwięku głosu swej nowej karmicielki.
Kolejną siódmą enklawę uważam za otwartą. Nie planowałam, nie zamierzałam, ale skoro już stanęły te czarne zbóje na naszej ścieżce, trudno, wezmę i je na garnuszek, niech sobie pod okiem Krysi żyją bezpiecznie. Zresztą kto wie czy się reszty gromady za moment nie wyłapiemy, zanim przyjdzie zima i wyjadą ostatni wczasowicze...

Wpis: 21.09.2016