Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Kociak Bobo


Sytuacja klasyczna:  gdzieś pod lasem bytuje kotka, jest sprytna - unika złapania, więc wciąż rodzi kolejne kociaki.
Opiekunka jest w kontakcie z Anią wypożyczającą klatki-łapki, ma świadomość konieczności sterylizacji, czeka tylko aż przebiegła kotka popełni błąd.
 
Pewnego dnia dwoje młodych ludzi znajduje małego kociaka. Niby nic w tym zdarzeniu szczególnego poza faktem, że malec jest wygłodzony, chory i wyraźnie cierpi z powodu uszkodzonej łapki. Raczej norma w przypadku kota bezdomnego.
Kocię trafia do lecznicy i po serii badań oraz prześwietleń diagnoza jest następująca: skomplikowane złamanie prawej tylnej łapki. Zalecana w miarę szybko operacja, koszt przypuszczalny to ponad 600 zł. Młodzi ludzie nie poddali się, sami kociarze, zaczęli zabiegać o pomoc wśród grona znajomych
Dzięki hojności i wrażliwości przyjaciół i ich rodzin bardzo szybko uzbierali potrzebną kwotę, ale wiedzieli, że koszty nie kończą się na opłaceniu operacji. Pani karmiąca koty odezwała się do fundacji. Zgodziłam się pomóc, ale do momentu adopcji kocię jest pod opieką osób, które go znalazły.

Niby nic szczególnego nie ma w tej historii. Opowieść pozytywna, przykład na to, jak miłośnicy kotów jednoczą się w słusznym celu, ale jest i drugie dno całej opowieści.
Od zawsze powtarzam, że mnie się zdarzają dziwne rzeczy, no i tak było i tym razem.

Pewnego dnia, a była to tradycyjna objazdówka po Łodzi, zajrzałam do lecznicy przy ulicy Wierzbowej.
Dawno już pogodziłam się z faktem, że nie jestem osobą anonimową. Po tylu latach pracy zawsze trafiam na ludzi, którzy mają ode mnie kota, przekazywali maluchy do fundacji albo korzystali z naszej pomocy w kwestii sterylizacji, bądź jakiś kosztownych operacji.
Tego dnia w poczekalni siedziała sympatyczna para. Pan trzymał na kolanach kociaka, patrzę i myślę sobie jakie cudo, klasyczny rosyjski niebieski. Nie komentuję - stać ich niech się cieszą i kochają.
Kocię, jak to malec 4 miesięczny - kręci się i wierci. Zachowanie typowe jak dla dziecka, manifestuje nudę i zniecierpliwienie. 
Z krzesła podniósł się młody mężczyzna:
- Witam pani Izo, co za spotkanie! Pamięta mnie pani? Tego kota adoptowałem 9 lat temu, śledzę z uwagą działania Kociej Mamy, przekazuję 1 % i jak mogę zachęcam do adopcji kociąt z pani fundacji. Gratuluję, dużo dobrego robicie!
Para z kotem rasowym nagle popatrzyła na mnie uważnie:
- Tak mi się wydawało, że ja panią jakoś kojarzę. Pani Iza Kocia Mama? - Kobieta wyciągnęła rękę - Jestem koleżanką Ilonki z Ostrołęki. Dzwoniłyśmy do pani w ubiegłym tygodniu z zapytaniem o rudego do adopcji, nieźle nam pani nagadała - śmieje się.
- Wiem, wiem. Czasem tak mam, jak ludzie wybierają sobie koty, ale widzę, że macie już państwo niezłe cudo. Głaszczę kocurka.
- Tak, on jest po dzikiej kotce z Głowna, były jeszcze i inne, ale znalazły domy. Jeden ma złamaną łapkę i jutro ma planowaną operację w Żyrafie. Składaliśmy się na nią wśród znajomych, ale brakło pieniędzy i jakaś fundacja zgodziła się opłacić resztę!
Teraz ja się uśmiecham: 
- Ta jakaś fundacja to oczywiście Kocia Mama. 
- No wie pani! - ludzie patrzą dziwnie - Co za zbieg okoliczności! Nie do wiary! My mieszkamy pod Ostrołęką, kociaki są z Głowna i żeby jeszcze panią spotkać w jakiejś lecznicy w Łodzi. 
- Nie w jakieś, tylko mojej wolontariackiej, a ja mam najlepszych fachowców w załodze. 
Czasem do nich zachodzę zapytać jak się układa współpraca, podziękować za opiekę nad bezdomnymi i taka jest rola szefowej. 
 
A kociak Bobo jest już po operacji, przebywa na rehabilitacji u Asi i Rafała, a ja niebawem poznam przyszłą opiekunkę malca i uzgodnimy warunki adopcji.
 
Wpis: 5.03.2015