Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Kocia Mama nie szuka sensacji

 

Kocham koty za to jakie są: kapryśne, niezależne, wybierające własne ścieżki. Są podobne do kobiety, która zna swoją wartość, umie manifestować potrzeby i nie godzi się na bylejakość w swoim życiu. Z psami jest łatwiej - są posłuszne, ułożone, przewidywalne. Założyłam Fundację po to, by zmieniać kocią rzeczywistość, a reszta dzieje się w zasadzie samoistnie.

Każdy kto mnie zna wie, że nigdy nic nie robię wbrew sobie, a już tym bardziej, by zyskać poklask obserwujących działania organizacji ludzi. Często narażona jestem na ataki ze strony różnych osób, bo moje opinie i działania wychodzą poza ogólnie przyjęty model, mam odwagę na własne zdanie i niestety życie przeważnie potwierdza moje decyzje, co jeszcze bardziej złości obóz moich oponentów. Nic nie boli tak jak sukces, szczególnie, jeśli wiedzie się osobie takiej jak ja.
Za dużo mam szczęścia w życiu, ale cóż...


Elę znam od dawna, jest moją wolontariuszką, uwielbia koty, dba o psy, w jej domu mieszkają same trudne przypadki.
W Fundacji działa razem z wnuczką. Miła, bardzo serdeczna, ciepła. Lubią ją wszystkie dziewczyny, Ela odnalazła w Kociej Mamie to, co nie było jej dotąd dane: szacunek, zrozumienie, świadomość jak jest dla każdej ważna, jak cenna jest w naszej grupie.

Ela oczywiście dogląda kotów i psów mieszkających w jej okolicy, każdy wymagający pomocy zwierzak oczywiście trafia pod skrzydła Fundacji. Kilka miesięcy była cisza, żadna bidula nie stanęła na drodze kobiety. Aż pewnego dnia się zaczęło:
- Szefowa, są dwa psy do zabrania...
Milczę, udaję, że dalej porządkuję rzeczy fundacyjne. W duchu sobie myślę - znowu jakieś psy! Czy one serca dla mnie nie mają - zaraz się wścieknę.
- Szefowa te psy głodują - dręczy mnie dalej Ela.
- No nie wytrzymam! - zaraz wybuchnę - Ela, a nie ma innych organizacji? My jesteśmy Kocia Mama, nie mam wyłączności na wszelkie działania.
- Ale ja już wszędzie dzwoniłam - szepcze Ela i zaczyna płakać - one tam zdechną!
No masz Ci los - jeszcze mi tu beksa potrzebna.
- Dobrze, zanim cokolwiek zrobię muszę mieć jakieś zdjęcia, nie mogę nikogo poprosić o interwencję na podstawie niesprawdzonych opowieści.
- Ale te zwierzaki są na drugim końcu miasta.
- No to co? - zaczynam tracić cierpliwość - nie są przecież w Ameryce. Skoro mam działać, potrzebne są dowody, koniec tematu!

I podświadomie ruszyłam lawinę! Na drugi dzień dostałam dwa zdjęcia sms-em. Oniemiałam! Aż mi brakło słów. W słuchawce płacz Eli:
- Pani Izuniu, one zaraz umrą...
Nie mogę zebrać myśli, w pamięci mam koszmarny obraz zagłodzonych psów, w głowie mętlik burza pomysłów, jakby tu pomoc i jeszcze ten szloch Eli...
- Dobrze już cicho - muszę pomyśleć - kończę rozmowę.
Zrobiłam kawę, usiadłam i zaczęłam analizować sytuację. Jedno jest pewne - trzeba ratować te zwierzaki, ale rozważałam za i przeciw czy podejmować interwencję w ramach FKM.
Szybko podjęłam decyzję, wiedziałam już, że tą właściwą. Ja z przyczyn obiektywnych nie mogę angażować FKM w przeprowadzanie tej interwencji, nie mam do tego potrzebnych kompetencji, czasu - co jest niezwykle istotne i nie znam procedur postępowania w takich drastycznych przypadkach. Tu z uwagi na wyjątkową sytuację trzeba zachować zimną krew i rozsądek. Dodatkowo nie chcę być łączona z żadnym sądem i postępowaniem karnym, zaszkodzi to kotom jakie przyjmuję do fundacji, ludzie są różni, mogą źle interpretować moją rolę w całej tej akcji, a konsekwencje mogą być straszne dla kotów - ten czynnik oczywiście przeważył o decyzji.

Wyjście jest jedno - może mi pomóc tylko Agnieszka i Patrol "As".
Znam ją od niepamiętnych lat, długo przed założeniem organizacji. Zawsze miałyśmy rewelacyjny kontakt i co ważne - nie było nigdy między nami kłótni czy jakiś niedomówień. Zawsze respektowałyśmy wzajemne ustalenia, zgodnie pracowałyśmy dla dobra zwierząt.
Proszę Izę o pomoc, by włączyła się w działanie, pomaga w komunikacji z Patrolem.
Fala pomocy już ruszyła. Kolejnego dnia rano dzwoni Agnieszka:
- Iza, jedziemy na miejsce ze Sławkiem - to jej partner z Patrolu.
Byłam tego dnia na łączach non stop. Odbierałam telefony od jednej bądź drugiej dziewczyny, przekazywałam wiadomości, dodawałam otuchy, trzymałam rękę na pulsie.
- Iza, tam nikogo nie ma, w mieszkaniu jest cisza. Pukamy bez żadnego efektu, chyba domownicy gdzieś poszli, wrócimy tam wieczorem.
- Czekaj Aga, dzwoni drugi telefon.
Przełączam słuchawkę. Ela krzyczy zapłakana:
- Mam informację, że Patrol odszedł sprzed drzwi. Pani Izo, oni się zamknęli psy w drugim pokoju. Trzeba iść po Policję.
- Aga wracajcie - prawie krzyczę - oni są! Boją się otworzyć, idź po Policję, nie ma innego wyjścia!
Od 9.30 do prawie 16 godziny toczyła się walka o odebranie psów.
- Mamy je!!! - krzyczy radośnie wykończony emocjonalnie Sławek - jedziemy z nimi do lekarza.
- Mam przygotowane dwie lecznice, przyjmą je - proponuję.
- Iza, zwierzęta są dowodami w sprawie, Patrol "As" jest za nie odpowiedzialny, w tym przypadku nie unikniemy sprawy karnej, za takie traktowanie zwierząt są sankcje, to skandal w życiu nie miałem trudniejszej interwencji, ale nam zafundowałaś atrakcje!!!
- Bardzo Wam dziękuję za pomoc, ja bym sobie nie poradziła sama, ja kociara i te zmaltretowane psy... Dziękuję za wszystko, jeśli tylko będę mogła jakoś się włączyć, jestem do dyspozycji, ale lepiej, że prowadzicie to Wy, raz jeszcze ogromne podziękowanie!
Pełen sukces, jestem szczęśliwa, ale biorąc pod uwagę zaangażowanie Agnieszki i Sławka, ich wielkie serca dla psów, nie przewidywałam innego zakończenia.
 
Rokowania zdrowotne obu ocalonych zwierząt były ostrożne, ale dbałość o ich szybki powrót do zdrowia zostawiam lekarzom współpracującym z Patrolem As.
Machina zaczęła się toczyć, całą Polskę ogarnęła histeria pomocy, szczególnie dla rasowego wyżła. Każdy chciał go adoptować, mimo że jego stan zdrowia był znany. Nie można powiedzieć o nim po prostu "chory pies", to zwierzę żyło chyba tylko przez przypadek. Według oceny weterynarzy to jest chodzący szkielet...
 
I znowu cieszyłam się, że wybrałam Agę, dziewczyna świetnie panowała nad sytuacją i tak prowadziła wszelkie działania, by zawsze mieć na uwadze tylko i wyłącznie dobro psa. Tym większe zyskała w mych oczach uznanie. Teraz zapewniła mu najlepszą opiekę pod każdym względem.
Następnego dnia ponownie zadzwoniła Agnieszka:
- Słuchaj kochana, suka jest w dobrej kondycji, mogę ją przekazać na dom tymczasowy, ale tylko u Kociej Mamy, po co ma przebywać w boksie.
Byłam przerażona...
- A mówiłaś, że suka jest też dowodem w sprawie.
- Nie, bo właściciel się jej zrzekł i nie jest zagłodzona, aż tak jak wyżeł. U  Ciebie szybko nadrobi straty wagowe i w wyglądzie.
- Aga poczekaj, muszę zapytać dziewcząt - ja jej nie wezmę do siebie...
Aga śmiała się całą sobą:
- Jejku przecież Cię nie zje, to niezwykle łagodna sunia...
- No dobrze, umówmy się, że wolę koty - i też zaczynam się śmiać. Te moje dziwne ograniczenia akurat dotyczą psów, a koty łapię dzikie. Cóż życie składa się z niezłych paradoksów!
 
Nie minęła godzina, od kiedy padło pytanie: "Fundacjo możemy pomóc w przetrzymaniu suni. Jest któraś chętna i kto pomoże w transporcie?"
No i moja Olga od razu deklaruje, że jutro jest do dyspozycji cały dzień dla Fundacji! Pięknie!
Pisze też z Szadku Justyna, kolejna cudna dziewczyna, że może przyjąć Lunę! Super. Organizuję wszystko.
 
Piątek będzie dobrym dniem dla Luny - zacznie się uczyć nowego życia.
Jesteśmy wszyscy ogromnie szczęśliwi, cieszy się cała Fundacja Kocia Mama, tryska dumą Patrol As! Pięknie przeprowadzona kampania wyzwoleńcza! Organizacje - bierzecie przykład z naszej kooperacji!
Jednego nie mogłam przewidzieć rzecz jasna. Wiedziałam że Justyna ma ogromne serce, ale że zechce sukę zaadoptować... Takie zakończenie sprawy nikomu nie przyszło do głowy!

Tylko życie umie pisać dramaty z ckliwym zakończeniem - jak w bajkach!

 

Wpis: 15.03.2015