Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Kij - sposób na niepożądanych gośći


Typowo willowa dzielnica Łodzi, potoczenie nazywana płucami miasta, tyle tu bowiem jest parków, miejsc zielonych, skwerków i mini lasków. Domki przeciętne i bogate, niektóre nawet wyglądają na rezydencje. W tym wszystkim są oczywiście koty, bo bez nich nie byłoby tej interwencji.
Pewnego dnia do samotnej starszej pani zajrzała na moment kotka. Nie wiemy w jakim wieku, ale bardzo łagodna, cudnie umaszczona i niestety strasznie wychudzona. Pani raczej niezamożna i schorowana, ale rzecz jasna wielka kociara. Pogłaskała gościa, postawiła miseczkę. Kicia spałaszowała co do kęska, po czym uważnie zwiedziła zakątki domostwa, machnęła ogonem i sobie poszła.
Kobieta pomyślała, że to dopiero cwana wędrowniczka i wróciła do swoich obowiązków.
Rano oniemiała. W ogródku na słońcu wygrzewała się znajoma kocica, a obok beztrosko baraszkowała gromadka małych smarków. 
Kiedy Pani podeszła bliżej, kotka-matka zaczęła się ocierać o jej nogi, mrucząc jakby chciała powiedzieć: "Nie złość się na mnie, że Ci zaufałam, masz swoje przyjazne koty, nie zrobią krzywdy moim dzieciom, dość mam tułaczki za sobą, one rosną, trzeba im zapewnić przyszłość, mam przeczucie, że Ty mi w tym pomożesz".
Kobieta załamała ręce. Jest samotna, ma swoje dwa dorosłe koty, malutką rentę, z czego wykarmi tę gromadę...? Maluchy rosną, pałaszują jak szalone, widać, że mają apetyt, bo matka strasznie jest wychudzona. Postanowiła poszła szukać pomocy u sąsiadów. Otrzymała kilka numerów telefonów do różnych organizacji. Zaczęła więc dzwonić, ale zamiast konkretnej pomocy, otrzymała kilkanaście dość niecodziennych porad: proszę nie karmić, to kotka pójdzie gdzie indziej szukać opieki, niech pani kij weźmie i przegoni kocią bandę...
Pani niestrudzona szukała dalej, o jej rezydentach wiedzieli mieszkańcy całej ulicy, wszyscy się znają, jak to w takiej podmiejskiej społeczności. 
 
Któregoś razu napotkała partol Straży Miejskiej, opowiedziała o problemie. W odpowiedzi znowu otrzymała kilka telefonów, więc wzruszyła zrezygnowana ramionami.
- Po co tam dzwonić, szkoda pieniędzy, lepiej jakąś puszkę im kupię. 
- Proszę się nie zniechęcać. - Pan z patrolu dodał jej otuchy. - Tym razem nikt pani nie odeśle z kwitkiem, ta fundacja działa faktycznie. 
- "Kocia Mama"... O mnie też tak mówią... - stwierdziła pani i bez nadziei zaczęła wykręcać numer.

Finał: przy totalnym zakoceniu jesteśmy bogatsze o wyjątkowo śliczną i mądrą kotkę matkę oraz 4 maluchy nauczone porządku i czystości. 
Kiedy ustalałam szczegóły przekazania kociej rodziny do Fundacji, pani serwowała mi niesłychane pomysły, jakimi zamiast realnej pomocy została uraczona przez niektórych "działaczy".
 
Wpis: 21.06.2016