Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Kiedy Szefowa coś obieca...


Jest kilka zasad, według których funkcjonuje FKM. Są one niezmienne od lat, zawsze bardzo skrupulatnie przez wszystkich przestrzegane i w efekcie powodują, że tak łatwo nam się pewne rzeczy ustala, planuje i wykonuje.
Jedną z najważniejszych i podstawowych reguł jest spełnianie danych obietnic. Nie mam na myśli umów zawartych na papierze, one jak  wiadomo posiadają moc prawną popartą powagą podpisów, urzędu czy pieczątek.
Ja myślę o czymś, co dziś mało kto ceni i respektuje, czyli ustną obietnicę albo inaczej dane przyrzeczenie.
Wszystkie, jak jeden mąż, bardzo sumiennie przestrzegamy tego, aby nikt nam nie zarzucił, że składamy obietnice bez pokrycia w rzeczywistości. Wśród opiekunów, ale i przyjaciół FKM panuje opinia, że jak się decydujemy włączyć w działanie bądź interwencję, to zawsze można na nas liczyć.
Niekiedy są sytuacje, że ludzie, którym trzeba pomóc, budzą wśród wolontariuszek negatywne emocje i niechęć, albo występuje ogromna trudność z aktywnością bądź wzajemną komunikacją. Duże znaczenie ma też postawa roszczeniowa - niektórzy nie wykazują oznak nawet minimalnej wdzięczności, traktują nas jak roboty, które są po to, by rozwiązać ich problem.
 
Ale skoro obiecało się pomóc to trzeba zacisnąć zęby, wyłączyć myślenie, nie oczekiwać żadnych podziękowań, spełnić zadanie i szybko o wszystkim zapomnieć. Po co nam niepotrzebne refleksje, roztrząsanie cudzych zachowań? Dorosłej osoby nie wychowa się na naszą modłę, nie nauczy społeczności nawet, jeśli miałoby to jej bezpośrednio pomóc. 
Pewne warstwy społeczne funkcjonują w określonym kanonie i spotkanie ich z istotami takimi jak my, tylko potwierdza i utwierdza ich w przekonaniu, że ludzie z miasta się nudzą i wymyślają sobie działania na rzecz na przykład kotów, jakby było mało biedy dookoła!!!
 
Taką mniej więcej postawę prezentował brat pewnej dziewczyny, która w akcie desperacji zwróciła się do Fundacji. Byłam w Lubochni i mimo bardzo mało komfortowej sytuacji, atmosfery pełnej żądań i świadomości, że nie mogę liczyć na najmniejsze wsparcie bądź aktywność, zdecydowałam się działać, bo czułam ciężar danego słowa, a co ważniejsze, chcę zastopować dalsze rozmnażanie przynajmniej w tym stadzie.
Od samego początku wiedziałam, że nie będzie to prosta interwencja.
 
W sumie musiałam zacząć interwencję od delikatnego przypomnienia, że my działamy społecznie i żadna z nas nie musi być narażona na przykrości czy też lekceważące zachowanie. Ponadto można zwrócić się o pomoc do innej organizacji, nikt nie ma przymusu goszczenia nas w swoim gospodarstwie.
Po tej reprymendzie od razu zmieniło się nastawienie wobec nas - kobiet i jasna stała się sytuacja, że nikt nami nie będzie dyrygował. To nasza Fundacja i umiemy bronić swojej niezależności.
W miarę sprawnie złapałyśmy 6 kotów, a wśród nich były 4 kotne kotki!
 
Pracowałam razem z Martynką, moją rewelacyjną wolontariuszką z Piotrkowa. Wcześniej razem prowadziłyśmy zajęcia edukacyjne, a potem z uwagi na fakt, że dobrze nam się razem pracuje ale też bardzo lubimy swoje towarzystwo, postanowiłam zabrać dziewczynę do Lubochni. Bardzo ucieszyła ją moja propozycja spędzęnia czasu razem. Przy okazji łapania kotów, Martynka poznaje jak postępuje Szefowa w trudnych sytuacjach, jak rozwiązuje problemy i łagodzi narastające konflikty.
Praca w Fundacji ma ogromny wpływ przede wszystkim na rozwój intelektualny, ale także uczy zachowań w trudnych albo przykrych sytuacjach, pokazuje jak należy walczyć o swoje racje, przekonania, poglądy, jak właściwie używać argumentów.
Pierwsza część planu wykonana, teraz do akcji włączą się dziewczyny z Filii.
 
Wpis: 24.06.2013