Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Jest sobie Ramzes

 

Nic nie dzieje się ot tak sobie w Fundacji Kocia Mama. Moje dziewczyny i ich rodziny są niezwykle wyczulone na wszystkie kocie nieszczęścia. Doskonale znam ciężar i wagę słów, które piszę. Otóż Olga pod względem interwencji przechodzi czasem samą siebie. Wolę już nie  pamiętać ile mi psów naprzynosiła do Fundacji, ile chorych, starych kotów z jakimiś dziwnymi defektami. Tak już jest, że jakby przez przypadek, chore, stare i jakieś niedołężne koty, akurat na jej stają drodze.

Od lat robiłam co tylko było w mojej mocy, by jakoś nad tym zjawiskiem zapanować. Nawet nie mogłam się na dziewczynę złościć, bo zawsze była chętna do pomocy, skora do aktywności, sama przeprowadzała interwencję, nawet włączyła się w działania edukacyjne, choć na początku bardzo się przed tą formą wolontariatu broniła. Z czasem w pracę w Fundacji włączył się również jej mąż, Piotr, który pomagał w transporcie karmy i rzeczy fundacyjnych, przy okazji wykonywania swoich codziennych zajęć zaopatrywał domy tymczasowe bądź załatwiał nasze drobne sprawy.

Potem dołączyli rodzice. Karmili bezdomne kociaki gdzieś tam na Chojnach, czasem jakiś kot zaczął pojawiać się na ich stołówce dłużej niż zwykle, wiec kiedy tylko zaczął rokować socjalizację z ludźmi podejmowane były rutynowe działania adopcyjne. Kiedy dziadek Olgi również zaczął się opiekować kotami na swej działce, dziewczyna była cała szczęśliwa, bo już całą rodzinę zaraziła aktywnością społeczną. Dla mnie sytuacja była także komfortowa, miałam pomocników w pracy nad ograniczaniem bezdomności, mnie pozostawało tylko, jak zwykle zresztą, zdobyć na to wszystko zdobyć fundusze, czyli mówiąc wprost pozyskać sponsorów.

 

Taka idylla trwała lat kilka. Każdy z nas wiedział jakie ma zobowiązania, co należy do jego kompetencji. Kiedy Olga oznajmiła, że ma podpisany staż na rok, sądziłam naiwnie, że na chwilkę będę miała spokój z jej nietypowymi interwencjami. Dam dziadkowym kotom karmę, w sumie stado na działce jest już pozabezpieczane, a nawet jak się jakiś kot przybłąka, wszyscy znają drogę do Fundacji, będziemy w razie potrzeby wspólnie pracować. Jakże byłam w swym rozumowaniu naiwna!

 

Pewnego dnia przeczytałam: "Pani Izo znalazłem kota" - odezwał się tata Olgi. Odpowiedziałam tradycyjnie: "Zapraszam na kontakt, dziewczyny pomogą".

Żyjemy naprawdę w niezwykłych czasach. Olga mimo, że przebywa w Australii pisze na naszej kociomaminej grupie, apel typowo w jej stylu:

- Dziewczyny ratunku, tata znalazł jakiegoś kota, podobno bida straszna koci katar, ładny jest, ale strasznie smarczy  pomożecie?? Iza??
- No jasne nie wymyślaj. Monika już prowadzi tatę za rękę, ma leczyć kota w Uszatku, potem pomyślmy nad adopcją. Ale ciekawa jestem czy tylko jeden tam się błąka? Nie ma ich tam więcej? Dopytaj proszę - instruuję Olgę, bo ona jak zwykle spanikowana myśli sercem.

Minęło kilka dni. W tym czasie pan Zbigniew woził kociaka do lecznicy. Ciągle kołatało mi się w głowie, że ten mały to straszna kocia bidula.

- Czy może mi go pan pokazać? - coś mnie tchnęło któregoś dnia.

- Oczywiście, podjadę jak wyjdę z lecznicy.

Pomyślałam, że mało kiedy mężczyzna jest chętny do takich działań, przeważnie zostawiają aktywność nam kobietom, wymawiając się, że mają ważniejsze sprawy.


I znowu odezwał się mój nieomylny instynkt, przeczucie albo siódmy zmysł. Kiedy zobaczyłam malucha wszystko stało się jasne. Mam kolejne kocie z cyklu trudne adopcje. Jest piękny, umaszczony ślicznie niby czarny a podszerstek typowy jak u dymnych, biały. Rozmruczany, ufny, strasznie lgnie do człowieka, tylko jak zwykle w interwencjach prowadzonych przez Olgę, musi być coś ekstra. Mały będzie prawdopodobnie kompletnie ślepy, koci katar w najgorszym stadium, do tego polip w nosie, czyli w pakiecie choroby z górnej półki, będą atrakcje adopcyjne, jestem pewna.


Nie miał innej drogi. Sam bez ludzi nie dałby rady iść przez życie. I kocie przeznaczenie jak widać nad nim czuwa, skoro małego dzikiego smarka zaprowadziło na podwórko kociarzy, a stamtąd ścieżki już same prowadzą do Kociej Mamy.
Na dziś sytuacja jest opanowana. Tata Olgi ma w ramach zajęć dodatkowych wozić  malca na zastrzyki do  Żyrafy i pełni opiekę nad Ramzesem. O rokowaniach co do wzroku na razie nie dyskutujemy, podajemy leki, trzymamy kciuki i liczymy na cud. W końcu kilka już ich w Kociej Mamie mieliśmy.

 

Wpis: 22.06.2015