Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Jednak się zdarzyło...


To wiedzą wszyscy: weterynarze w Łodzi, opiekunowie kotów, karmiciele stad wolnobytujących. Kocia Mama szczególną opieką otacza wszystkie kalekie, chore, powypadkowe. Już sam fakt chęci pomocy skrzywdzonemu kotu, czyni tych ludzi w mych oczach lepszymi, daję im powód, by prosić aby Fundacja, w zamian za opiekę w trakcie leczenia i rehabilitacji, wspomogła finansowo. Takie zachowanie procentuje, szczególnie z korzyścią dla kotów. Ludzie, mając świadomość istnienia organizacji, są odważniejsi, bo obciążenie finansowe nie jest dla nich powodem odwrócenia głowy.
Tak było i tym razem.
 
Działki gdzieś nieopodal Łodzi, blisko leży gmina Tuszyn, która swego czasu była niezwykle modna jako miejsce na letnie wypady mieszczuchów. Położenie doskonałe: rozległe lasy, cisza, spokój, a jednocześnie dość blisko, by jechać na codzienne zakupy. 
Pani Joanna - imię oczywiście zmieniłam - ma tam swoją enklawę, lubi aktywny odpoczynek mimo swego wieku. Kociara, ma w domu swoją kotkę, a na działce dokarmia od kilku lat szarą, bezdomną.
Pewnego dnia zauważyła, że kotka ma problem z nogą. Okazało się, że została postrzelona śrutem przez jakiegoś debila. Ratując kotkę zabrała ją do Łodzi, umieściła w lecznicy całodobowej, a po konsultacji przeprowadzonej w oparciu o zdjęcia RTG usłyszała, że operacja ratująca życie kotce zamknie się kwotą około 1000 zł. To zbyt dużo jak na kieszeń emerytki.
Z tych powodów otrzymała kontakt do Kociej Mamy.
 
Procedury w interwencjach odnośnie przejęcia finansowania operacji są niezmienne od lat: zawsze odsyłam na  drugą konsultację do swojej wolontariackiej  lecznicy, żeby uzyskać rzetelną diagnozę no i - co szczególnie w takich sytuacjach- ulgę w opłatach za operację.
Diagnoza Wojtka z Przychodni Weterynaryjnej Żyrafa była jednoznaczna: konieczność natychmiastowej ingerencji chirurgicznej w kolanie, druga operacja to sterylizacja połączona z wyłuskaniem śrutu z brzucha. 
Czas naglił jak zwykle w takich przypadkach. 
Został wyznaczony termin  zabiegu.
Ratowanie uszkodzonej nogi zajęło Wojtkowi ponad 3 godziny. 
Nie muszę po raz kolejny wystawiać laurki weterynarzowi, sam fakt pracy dla Fundacji świadczy o poziomie jego wiedzy, umiejętności, zaangażowani w ratowaniu bezdomnych.
Duety mają to do siebie, że czasem doskonale się uzupełniają. Tak jest i w tym przypadku, Magda z Wojtkiem stworzyli niesamowity tandem, gdzie świetne predyspozycje, jakim obdarzony jest Wojtek, Magda uzupełnia ciepłem, troską, rewelacyjną opieką i pielęgnacją.
 
Kotka, szara bura, około 3 letnia, swoje imię Kicia zawdzięcza Madzi, dotąd jakoś nikomu nie przyszło do głowy, by nazwać przychodzącą na posiłki bezdomną kotkę. 
To zwyczaj też wprowadzony przez Kocią Mamę, każdy kot, który do nas trafia ma nadane imię. To sprawia, że przestaje być anonimowym, a dołącza do grona tych wziętych pod skrzydła Fundacji. To taki nasz przesąd, że koty mające imiona szybciej się leczą...
Taki koci zabobon, ale pozytywny.

Druga operacja też była z cyklu trudnych, gdyż obrażenia, jakich doznała Kicia w wyniku postrzału, spowodowały powstanie rozległego ropnia i stanu zapalnego w brzuchu. Konieczne było wprowadzenie kuracji antybiotykowej. Jednak Kici miało się na życie.
Buraska dobrze zniosła pobyt w lecznicy, nawet dwie skomplikowane operacje nie miały większego wpływu na jej kondycję. Rekonwalescentka szybko nabierała siły. 
 
Kiedy usłyszałam, że jest chętna osoba na adopcję, byłam szczęśliwa. Człowiek polecany jest przez panią Joannę i mam wiedzę, że będzie miała z kotką kontakt.
Dla mnie to wymarzona sytuacja. Kotka dość już wycierpiała, nie było opcji wypuszczenia jej w dotychczasowe środowisko z powodu konieczności rehabilitowania kolana i wykonywania ćwiczeń mających wzmocnić uszkodzone mięśnie. Ponadto miałam obawę czy ponownie nie będzie obiektem ataku. Moje niepokoje bezpośrednio przyczyniły się do ultimatum, które przedstawiłam w chwili, gdy zdecydowałam się finansować  leczenie, by do czasu adopcji kotce zapewnia opiekę pani Joanna.
Informacja o możliwości adopcji ucieszyła mnie, Kicia wprost z lecznicy miała trafić do domu stałego. Dlaczego więc jestem zniesmaczona i rozgoryczona?
Otóż spotkanie z nowym opiekunem skończyło się mówiąc dyplomatycznie ostrą wymianą zdań, którą niektórzy nazywają kłótnią.
Dlaczego tak się stało?
Myślę, że cała ta sytuacja była nieunikniona i jest wypadkową charakteru mojego i osoby adoptującej kota.
Nie było słów "dzień dobry", nie usłyszałam "dziękuję, że ją pani i fundacja uratowała", w zamian padły pod moim adresem obraźliwe słowa. Uniosłam się, bo kiedy z dumą  powiedziałam, że nie znam drugiej organizacji, która by w tym samym roku co została założona otrzymała status opp padło stwierdzenie rzucone z przekąsem: Jest pani zatem obrotna!
Nie, nie jestem. Określenie "obrotna" kojarzy mi się z cwaniactwem, z rynkowym przekupstwem, a ja jestem zwyczajnie pracowita i uczciwa w tym co robię. Próbowałam tłumaczyć, łagodzić sytuację, argumentować, że dorobek naszej przedfundacyjnej pracy był tak duży, że Sąd bez wahania nadał nam KRS.
- Nie rozumie pani znaczenia słów, zalecam poczytać mądre książki albo wrócić do szkolnej ławki, ma pani ewidentne braki w wykształceniu... - ripostował przyszły opiekun Kici.
 
Zaniemówiłam. Patrzyłam na Renatę, ona  na mnie i obie miałyśmy ze zdumienia wielkie oczy.
- Muszę wysiąść zanim uduszę się od tego chamstwa! Dość mam warczenia na mnie, na lekarkę w lecznicy, traktowania z góry, wyniośle, butnie, nieludzko! Proszę się zatrzymać, wolę spacer niż jazdę w takiej atmosferze!
Wysiadłam, rzucając zamiast pożegnania:
- Polecam więcej szacunku do swoich rozmówców!!!
Oczywiście ciężar słów podkreśliłam trzaskiem drzwi. Zrewanżowałam się z nawiązką. 
 
Tego, że kotka będzie miała dobrze, jestem pewna. Konflikt między nami był typowo psychologiczny, trudno bowiem  niektórym osobom przyjąć fakt, że kobieta umie być tak skuteczną, ma doskonałe osiągnięcia w trudnych interwencjach, w dodatku podejmuje właściwe decyzje, przez co nieustannie rozwija organizację którą stworzyła. Ja,  w przeciwieństwie do osoby z którą doszło do konfliktu, mam świadomość swojego charakteru i wiem, kiedy zaczynam działać emocjonalnie i jakie zachowania wyzwolą u mnie złość.
Ogromne oddanie całej Fundacji działaniu społecznemu daje mi prawo do obrony dumy, wizerunku i godności pracujących tu kobiet. Nie byłyśmy i nie jesteśmy obrotne, mimo ogromnej siły, jakiej trzeba do wykonywania tej misji, jesteśmy nadal czułe, wrażliwe i nikomu nie pozwolę na arogancję i brak szacunku.
Ta interwencja zapadnie chyba wszystkim na długo w pamięci.
 
Zapłaciłam za operację kota, a lekcję pokory i nauki dobrych manier dałam w gratisie. Cóż, i takie sytuacje mają miejsce w Kociej Mamie!
 
Wpis: 30.11.2015