Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Jarmark wielkanocny, czyli Kocia Mama w swym ukochanym miejscu

 
Z radością przychodzi mi stwierdzić, że miesiące pracy nad pozytywnym wizerunkiem Fundacji w Piotrkowie przynoszą wymierne efekty. Na czym polega na ta praca? Na budowaniu zespołu – zrzeszaniu w swoich szeregach młodych ludzi, którzy ofiarnie, chętnie i z pasją uczestniczą we wszelkich przedsięwzięciach FKM na terenie Piotrkowa. Młodzi wolontariusze są mile widziani wszędzie – na spotkaniach edukacyjnych, na kiermaszach, podczas roznoszenia ulotek i plakatów, na terenie naszego patronackiego Gimnazjum nr 1. Nie wstydzą się, wychodzą do ludzi, rozmawiają, zawsze z uśmiechem i szacunkiem dla rozmówcy. Zawsze radośni, pełni energii, pomysłów, chęci działania.

Dlatego ogromną radością i sposobem wykazania się był miniony Jarmark Wielkanocny zorganizowany przez Miejski Ośrodek Kultury w Piotrkowie Trybunalskim. Dostaliśmy zaproszenie i znany już nam, ulubiony zresztą, piękny i wygodny domek, w którym mogliśmy przez dwa dni  (12 i 13 kwietnia) wystawiać swoje kocie skarby, czyli rękodzieło. Panie z MOK-u udostępniły nam ten domek po raz kolejny, mimo iż chętnych na niego nie brakowało, liczba miejsc była ograniczona, a pogoda zapowiadała się fatalna. Ale mogliśmy liczyć na zrozumienie i wsparcie jak co roku.
Jakież było zamieszanie przy organizacji naszego kiermaszu! Nie przez brak chętnych, lecz przez ich nadmiar! Znów dzieciaki zabijały się o możliwość uczestniczenia w akcji! Spory i przepychanki, skargi do mnie, umawianie się w całych grupach i znów skargi do mnie.

O, nie! Basta! Tak to nie będzie! Zrobimy po mojemu! Dałam ekipie kartkę z zaznaczonymi datami i godzinami (jak w kalendarzu) i kazałam się wpisywać na dyżury.
- Tylko żeby mi tam dziur nie było w grafiku, bo sama stać nie będę! – postraszyłam, żartując przecież.
Zwariować można, doprawdy, ale nie stałam sama. Ba, mało tego, to ja miałam najwięcej czasu wolnego, mogłam zrobić sobie przerwę na obiad, na spacer, na rozmowy ze znajomymi. Moje kochane dzieciaki są już prawie dorosłe, doskonale radzą sobie same, wiedzą, co robić w sytuacjach niecodziennych i… mają rękę do handlu. Potrafią zachwalać, targować się, negocjować. A ja nie. Więc, co? Miałam im się wtrącać w interes?
Nasze stoisko odwiedziła masa ludzi – znanych z imienia i nie, ale wszyscy doskonale kojarzyli naszą Fundację.

Wyobraźcie sobie taką scenkę: Przechodzi obok nas rodzina, mama, tata, dzieciaki. I pada hasło: „O, Kocia Mama, byli tu w czerwcu, fajne rzeczy mają.” Albo ktoś mówi, myśląc, że nie słyszymy: „O, to oni, mam od nich kubek, rolkę i nalepkę!”
Jest miło to słyszeć, prawda? Podchodzą znajomi, pogadają, pytają o kociaki, jak nam się wiedzie, czy damy radę zarobić na potrzeby Fundacji. Obcy ludzie wrzucają pieniążki do puszki, uśmiechają się, pozdrawiają. Przychodzi pan z UM i tłumaczy, że musi wziąć tę symboliczną opłatę za miejsce, ale jest zły, bo to dla nas powinno być za darmo. Zagląda pan z sąsiedztwa i pokazuje swojego kota na smyczy (10 kg czarnego piękna). Dzieciaki mieszkające na rynku wciąż zaglądają nam do domku i chcą u nas pracować, bo granie w piłkę to nudy. Odwiedzają nas rodzice wolontariuszy, by sprawdzić jak się pociechy sprawują. To miłe, to tak dobre i ciepłe. Takie normalne, swojskie, naturalne.
Przesympatycznym momentem była wizyta naszej ulubionej pani Zofii Szymańskiej z biura pana posła Marcina Witko w Tomaszowie Mazowieckim. Odwiedziła nas wraz ze swoją rodziną i wręczyła cudowne prezenty w postaci gadżetów świątecznych, które z dumą prezentowaliśmy na swoim stoisku! Jeszcze raz dziękujemy serdecznie za pamięć, wsparcie i tak pięknie rozwijającą się współpracę pomiędzy naszymi miastami!
Jarmark Wielkanocny to nie tylko praca. Bawiliśmy się przednio przez całe dwa dni. Mimo iż było zimno (mnie z pewnością, bo po dzieciakach nie widziałam oznak dyskomfortu), padał deszcz od czasu do czasu, wiało, ogólnie - średnio aura sprzyjała, mieliśmy wiele atrakcji. Podczas Jarmarku zorganizowano grę miejską osadzoną w realiach historycznych: był pokaz pojazdów militarnych, strojów z epoki, gry i zabawy dla dzieci. No, moi to nie dzieci, ale na widok zabytkowych transporterów opancerzonych wpadli w szał i musiałam im dać wolne.

Kolejną atrakcją był zlot motocykli. Tu dziewczyny oszalały i znów musiałam dać dyspensę… Ach, ci młodzieńcy na swych wspaniałych maszynach!

Poza tym, tyle rozmów, tyle ploteczek, tyle przekomarzań, żarcików, wygłupów między nami. W którymś momencie zatarły się podziały, zniknęły uprzedzenia, zapomnieliśmy o relacji szefowa – reszta!
I to jest naprawdę piękne i budujące, wiecie?
Martwił mnie tylko fakt, że zabieram dzieciakom weekend na 10 dni przed egzaminem gimnazjalnym… Ale i na to znaleźliśmy sposób. Kto chciał, przyszedł z zeszytami i notatkami, by się uczyć. Proste? Proste! Nigdy nie pozwolimy na to, by nasi wolontariusze zaniedbywali swoją naukę i obowiązki szkolne, domowe, osobiste zobowiązania. Tak już jest, tak działamy. Jesteśmy przecież rodziną, nie bezduszną korporacją skalkulowaną na winien – ma.
Na zakończenie – powiem tak – nasza obecność na Jarmarku Wielkanocnym była bardzo owocna. Nie tylko w postaci materialnego wsparcia, nie tylko jako obecność, zaistnienie, ale również poprzez konsolidację grupy, wykształcenie pewnych norm, ugruntowanie zasad, poczucie współistnienia i posiadania tych samych pasji, poziomu wrażliwości, zrozumienia się pod kątem norm etycznych.

Brzmi sucho? Nie, jeśli chodzi o 16 godzin rozmów, dyskusji, wymiany poglądów i pracy z młodymi ludźmi. Ludźmi, którzy tego potrzebują, łakną, chcą tym żyć.
Kto (oprócz domu), jeśli nie Kocia Mama, da im możliwość poznania życia, zasad współpracy, organizacji? Kto da im siłę, wiarę i jedność? Komputer? Internet? Seriale? Wolontariusze dobrze wiedzą, że mogą do mnie zadzwonić o każdej porze, z każdą sprawą. 

Rozmawiamy, śmiejemy się, ale jakoś tak zawsze, żeby wyciągnąć wnioski.
Wspieramy się, mimo iż pracujemy razem.
A kto tak ma w dzisiejszych czasach?

 

Wpis: 28.04.2014