Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Jak po sznurku...


- Czy mam przyjemność z panią Izą? 
Nawet nie pytałam skąd pan ma mój telefon, jak i od kogo zdobył, zerknęłam tylko na zegarek - godzina 13.30.
- Proszę o kontakt po 18, wtedy będę wolniejsza, teraz pracuję - rzuciłam w pośpiechu i nawet się nie żegnając odłożyłam telefon.
- Dobrze, odezwę się później, przepraszam.
To nietypowe dla mnie, ale się nawet nie zirytowałam. Nie wiem czy to tembr głosu, czy szybka reakcja pana spowodowała, że wracając do przerwanej pracy pomyślałam, że jak już numer telefonu pocztą pantoflową mimo zastrzeżenia i tak po Łodzi krąży, mogliby sobie przekazywać, że do mnie dzwoni się po 18. Inaczej z wyrozumiałością i cierpliwością u mnie bywa  różnie, w zależności od zaległości, terminu realizacji zleceń i tysiąca innych ograniczeń związanych z pracą zawodową.
Czy ci wszyscy miłośnicy kotów sądzą, że żyję beztrosko jak królowa, że tylko o dobro kotów się troszczę? 
Jakie to dziwne, wszędzie trąbimy, że działamy w oparciu o pełen wolontariat, dlaczego więc ludzie dzwonią w godzinach kiedy my faktycznie jesteśmy w pracy?
Przecież żadna osoba pracująca w markecie, banku czy też urzędzie nie może o kotach bezkarnie rozprawiać, bo zwyczajnie straci pracę. Ludzie dziwnie traktują służbę społeczną, nie wiem na jakiej podstawie uważają, że mamy obowiązek być o każdej porze dostępne, gotowe do działania, niesienia pomocy, podjęcia interwencji. Oczywiście mylą ewidentnie wolontariat z właściwymi służbami mundurowymi, które finansowane są z budżetu miasta.

Tysiące rozmaitych myśli fruwało w mojej głowie, rozważałam po raz kolejny dziwne zachowania ludzi, szczególnie tych, którzy wydawałoby się powinni rozumieć trudność mojej pracy. Przypomniały mi się wizyty o rozmaitych porach po sprzęt, bo ktoś ma po drodze i kompletnie go nie interesuje, że akurat jest niedziela czy święto, bo mu się wydaje, że przecież pani Iza jest miła, zabiega o dobro mruczków, w takim celu założyła fundację, powinna więc być dyspozycyjna.
 
Czas płynie szybko, kiedy tak się rozmyśla. 
Kilka minut po 18 terkocze dzwonek, sprawdzam numer i myślę: "Proszę jaki pan punktualny!"
- Słucham, rozmawiajmy - przerywam próbę tłumaczenia, obywa się bez tradycyjnych rekolekcji - W czym mogę pomóc?
- Jest dziwna sprawa, nie umiemy się z żoną w tej sytuacji odnaleźć, kotka przyprowadziła nam małe, żyją w ogrodzie, jest też jakiś Wujek Skarpeciarz, dorosłe koty pilnie małych pilnują, my jesteśmy raczej zwolennikami psów, ich zachowania są dla nas czytelne, a z kotami działamy jak we mgle. Nie mamy żadnego pomysłu, ktoś nam dam kontakt do Pani.
- Zapraszam zatem po sprzęt - podaję adres, ustalamy godzinę - Wszystko wytłumaczę - kończę ze śmiechem i myślę, że nieźle się rozbujały interwencje na Bałutach! Super! 

Następnego dnia o godzinie 18 dzwonki rozległy się jednocześnie u obu bram. Co się dzieje? Lekko zaniepokojona decyduję się wyjść na ulicę przez bramę, bo wtedy blisko mam do obu wejść.
Umówieni opiekunowie rodziny Skarpeciarza grzecznie stoją przy  furtkach.
- Nie wiedzieliśmy która jest tą właściwą - tłumaczą się...
Od razu mnie urzekli!!!
- To jest dobry pomysł! - chwalę - Macie państwo potencjał, pomysł i dobrze kombinujecie, świetnie rokuje ta interwencja!
Kilka minut trwało szkolenie. Nie przerwali, słuchali, zapamiętywali, o ważne szczegóły dopytywali. Przypadliśmy sobie do gustu od pierwszej chwili. Oni zdecydowani zaopiekować się bezdomnymi kotami, przyszli do Kociej Mamy by skorzystać z naszej wiedzy i doświadczenia.
Z minami trochę niepewnymi, zaopatrzeni w  klatkę łapkę i kontener dziękowali za poświęcony czas.
Boże, przysyłaj mi proszę takie miłe, rozumne istoty częściej, o wiele prostszy były mój koci etat.
 
- Gdybym nie mogła rozmawiać, proszę o sms, potwierdzę w lecznicy gotowość operacyjną na sterylizację, kastrację i zabezpieczenie piątki młodych, oczywiście ze zniżką FKM - kończę rozmowę.
- My chętnie wesprzemy fundację, na tyle możemy się zaangażować - oświadczyli zgodnie jak na komendę.
- Dziękuję pięknie!
 
Rano otrzymałam wiadomość: "Pani Izo, mama i wujek dostarczone już do lecznicy, maluchy pod kontrolą uczą się czystości w pokoju letnim, drapaki i zabawki  kupione, teraz miziamy i oswajamy, pozdrawiamy serdecznie, wdzięczni za instrukcje, prowadzenie za rękę."
Byłam szczęśliwa. Jak mało człowiekowi trzeba, by wróciła energia, by czuć dumę z bycia szefową. Kilka z pozoru zwykłych słów, a robi się ciepło w okolicy serca.

Minęło kilka dni. Zadzwoniłam: 
- Dzień dobry, mam prośbę, proszę mi przysłać kilka zdjęć. Dzięki Wam przyszedł mi pomysł na reportaż.
- Jejku, pani Izo, dziękujemy - w słuchawce słyszę  zakłopotanie zdumienie - Jak to? Dlaczego?
- Bo są na szczęście ludzie, którzy znają swoje miejsce w szeregu, doceniają i uznają fachowość i kompetencję instytucji, do której udali się po pomoc. Są szczerzy i klarowni w intencjach, potrafią w  prostych słowach ująć uczucia, jakie nimi kierują: niepewność, brak doświadczenia, kompletnie nową sytuację, a jednak są na tyle społeczni, że nie potrafią odwrócić głowy mówiąc: "A niech sobie tu latają, zimą może zmienią miejscówkę, jak im się ogród znudzi... Dorosną, dojrzeją, pójdą za głosem natury, a że któreś zginie pod kołami, pies zagryzie, no cóż takie bywa życie..."
 
Za to, że miałam przyjemność poznać nietuzinkowych ludzi, pod ogromnym wrażeniem ich empatii, przejęcia i troski, sam w mej głowie napisał się ten reportaż. Bardzo dziękuję za przesłane zdjęcia, polecam się z pomocą przy adopcji, Iza Kocia Mama.
 
Wpis: 4.09.2016