Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Jak Ania zapomniała dopytać o adres...


Z czasem zaczęłam przypuszczać, że mój defekt mylenia liczb i adresów jest zaraźliwy, w myśl powiedzenia "kto z kim przestaje"....
Już przestają nas dziwić "drobne" pomyłki w kwestii adresu interwencji przekazywanej mi do wykonania przez wolontariuszkę. Czasem zdarza się, że dzwonię będąc pod wskazanym adresem pytając: 
- Gdzie Pani jest? Stoję przed kamienicą na ulicy Kopernika i nie widzę tu żywej duszy! Byłyśmy przecież umówione.
- Ja też jestem przed kamienicą" - słyszę pełną zdziwienia odpowiedź.
Coś mi zaczyna świtać w głowie... Nie to chyba niemożliwe... To przecież Paulina dała mi ten adres, ale czyżby....
- W jakim pani jest mieście? 
- Jak to w jakim - teraz już słyszę oburzenie. - W Piotrkowie przecież, ja prosiłam o pomoc dla kociaków, którymi się opiekuję, bo urodziła je dzika kotka i zaczyna się cała opowieść...
- Bardzo przepraszam, zaszło małe nieporozumienie, ja jestem w Łodzi, przekażę interwencję Jaśminie...
 
Nieraz spotykam zrozumienie, najczęściej jednak wyrzuty. Nie myli się ten kto nic nie robi, szybko zapominam o kanonadzie słów z jaką niby nieporadna osoba tłumaczyła mi, jak fatalnie pracuje moja Fundacja. Zawsze mnie to zaskakuje, że też się chce ludziom tak agresywnie reagować, przecież obiecałam pomóc...
Jak im życia nie żal na wydumane konflikty.
 
Jest już tradycją, iż raz w tygodniu otrzymuję listę zadań do wykonania, składa się ona generalnie z opisu problemu zgłoszonego przez opiekuna kota osobie pracującej w kontakcie; najczęściej są to prośby o przyjęcie kotów, czasem wsparcie karmą, a niekiedy o podjęcie interwencji.
Tym razem wykonując kolejny telefon z listy jaką przygotowała mi Ania, czytałam w międzyczasie informacje o problemie.
Pan - samotny, lat 84, pod opieką ma 12 kotów po sąsiadce, która przebywa w hospicjum, sprawa beznadziejna, bo jest jedyną osobą, którą w jakiś sposób interesuje los tych kotów.
 
Dramat sytuacyjny, ale od strony Fundacyjnej banalna sprawa, tym bardziej, iż Pan akceptuje wszelkie nasze sugestie i nie kwestionuje decyzji. Myślę sobie, że przekażę trochę karmy, koty pomożemy wyłapać, trwa nadal akcja sterylizacji... Co ta Ania wymyśla? - zastanowiłam się przez moment - takie proste interwencje mi przekazuje, jakbym się nudziła, muszę z Nią porozmawiać przy okazji.
 
W trakcie rozmowy z niezwykle miłym Panem, dowiedziałam się, że wszystko jest tak jak opisała mi Ania, z jednym wyjątkiem - Pan mieszka w Tomaszowie Mazowieckim, a numer telefonu do Fundacji Kocia Mama zapisał, bo ktoś mu podał z internetu.
Cóż, zawsze powtarzam, koty nie mają rejestracji na swych futrach, skoro wymagają pomocy i znalazły już drogę do Fundacji...
Nie wyprowadzam Pana z błędu, iż nie mieszkam w Tomaszowie, wyznaczam spotkanie, bo mam przecież w planie zajęcia edukacyjne w Piotrkowie, a i tak miałam zajrzeć do Pana Posła na kawę. Zatem to będzie długi dzień, przy okazji zajrzymy na chwilkę do Tomaszowa.
 
Nie będę opisywać zdumienia Pana, gdy się dowiedział, że to Fundacja z Łodzi będzie mu pomagać. Na początek dostał karmę dla bezdomnych futer, a w styczniu zrobimy z Jaśminą wspólną interwencję. Mamy już to przećwiczone logistycznie na przykładzie Lubochni, może biuro Posła włączy się w działanie, zobaczymy.
 
Im dłużej rozmawialiśmy tym oczy Pana były coraz większe ze zdumienia.
- Pani faktycznie jest kocią mamą... Na pożegnanie nieśmiało zapytał - Mogę panią przytulić? 
I zobaczyłam łzy, nie wiem czy z radości, szczęścia, zaskoczenia...
- Że są jeszcze takie dziewczyny... - wyrwało się Panu.
- Ja mam same takie! Innych nie przyjmuję do Fundacji - jakoś musiałam rozładować sytuację, zanim Pan by mi się kompletnie rozkleił, bo przecież jest w wieku słusznym i trzeba mu oszczędzać zbędnych emocji, a przed nami niebawem trudna interwencja!
Musi mieć siłę i zdrowie, by mi pomóc opanować te bomby zegarowe, w tym stadzie jest 8 kocic, nie chcę nawet myśleć, jaką sytuację by Pan miał na wiosnę, po czasie marcowania. Tak jak stwierdził - jesteśmy jego ostatnią deską ratunku.
 
Na koniec muszę przyznać: cieszę się, że Ania nie dopytała o miasto, choć zawsze bywa taka pilna, tym razem była roztargniona podczas rozmowy. Na pewno maczały w tym pazurki dobre kocie duszki!
 
Wpis: 3.12.2013