Uwaga! Znajdujesz się na archiwalnej stronie Fundacji Kocia Mama. Aktualna strona znajduje się pod adresem www.kociamama.pl

Ile jest jeszcze takich działek?

  • fotografie Bogdan Rogulski
    fotografie Bogdan Rogulski

 

Robiłam porządek w pudełeczku, w którym przechowuję różne wizytówki.

Znalazłam mały, biały prostokącik i uśmiechnęłam się: Kiedy to było? Wracają wspomnienia.
Emilka znana jest z dbałości o szczegóły. Urodzona estetka zawsze mnie pilnująca.
Już wtedy wiedziała, jak o mnie zadbać, żebym nie szukała non stop karteczki i długopisu, nie traciła czasu na zbędne czynności.
Czarny kot z zadartym ogonem, dziecinna czcionka i napis Iza Milińska - kociara i każdy już wie!

Kiedy to było? Tyle lat upłynęło, a ja ciągle biegam od podwórka do podwórka, poznaję nowe zakamarki Łodzi, wracam na te, na których byłam kiedyś i mam wrażenie jakby nic się nie zmieniło. Koty nadal są wpisane w krajobraz Łodzi. Mieszkają wszędzie. Ale czy widać efekt pracy mojej i tych wszystkich ludzi, których poznałam przez lata? Czasem mam wrażenie, że to walka z wiatrakami.
Non stop zabieram małe, chore, przerażone.
A przecież pracujemy równo, systematycznie od lat.


Najważniejszy nasz cel: sterylizacja i kastracja nigdy nie schodzi na dalszy plan.

To jedno się nie zmienia: zabieramy małe kocięta, a matki jadą na zabieg, kocury także. Tylko taka jest droga do uniknięcia kolejnych niechcianych miotów. Mamy swoje miejsca, gdzie karmiciele z nami działający pilnują kocich skupisk, każda nowa kotka czy kocur pojawiający się na stołówce zgłaszany jest szybko do nas.
Oni też już mają dość kociaków rozjechanych przez auta, zagryzionych przez psy, zamęczonych przez dzieci, niesionych do uśpienia, bo chore kotki rodzą chore kociętai nie każdego kota uda nam się uratować.

Nie czekamy na żadne akcje sterylizacyjne. Operujemy cały rok.
Pewnie, że łatwiej nam jest, kiedy w życie wchodzi program z Urzędu Miasta, bo wtedy można działać jeszcze skuteczniej.

Przeglądam statystyki i dziwię się, czemu nadal jest tyle tej kociej pracy?
Odpowiedź nasuwa się sama: Wina zawsze tkwi w nas, ludziach.
Wystarczy jedna kotka w stadzie nie poddana sterylizacji, a zabawa zaczyna się od początku. Zawsze znajdzie się jakiś kocur, a natura ma swoje prawa i w takiej sytuacji narodziny małych kociąt są już tylko kwestią czasu. Koty nie przestrzegają powiązań rodzinnych, jeśli szczęśliwie przeżyją najtrudniejszy czas, to już po pół roku są zdolne do rozrodu!
A dlaczego ta jedna kotka była nie zabezpieczona? Tu wymówek jest wiele, jedną z nich jest "wrażliwość" opiekunów - słowo, które nas doprowadza do złości.
Taka "wrażliwość" ma wiele twarzy: bo kot się stresuje podczas łapania, transportu do lecznicy, bo cierpi po zabiegu... Pogoda też nie zawsze sprzyja opiekunom: raz jest za ciepło, raz za zimno, czasem pada śnieg albo deszcz, jak w taki dzień myśleć o kotach?
Jest też czynnik ludzki czyli rodzina i wtedy wysłuchujemy:  "Wie pani mąż (albo żona) już traci cierpliwość, bo mnie ciągle nie ma, karmię te koty, tracę czas i pieniądze."

Zdarzają się także sytuacje kiedy karmiciel kota po prostu twierdzi, że WIE LEPIEJ!

Ma piękne wytłumaczenie na brak własnego zaangażowania, nie można go w żaden sposób uaktywnić, no bo on nie jest fundacją, nie chce się włączyć w jakkolwiek działanie, zgłasza problem i uważa sprawę za niebyłą.
Tylko nierzadko taka osoba, jak już pojawiają się koty, dzwoni do nas, bo on nadal jest "wrażliwy"! Nie weźmie małych do domu, bo ... i tu się zaczyna litania: prywatny kot jest delikatny, rodzina się nie zgodzi, sam jest zbyt uczuciowy, a potem trzeba się z kotami rozstać,co jest przecież trudne!
Nie chce mi się już tłumaczyć, czemu doszło do takiej sytuacji, już nie.

Pewnych ludzi się nie zmieni.


Zabieram kocięta, wysyłam dziewczyny na interwencję, łapiemy kotkę na zabieg.
Robimy definitywnie porządek.
Fakt!
Mają rację. My w FKM mało wrażliwe jesteśmy.
To akurat się nie zmieni!

 

Wpis: 11.11.2012